27 lutego 2013

Kątne. Odcinek 27

80 kilometr. 

Ostatni odcinek przebyty z wiatrem w plecy i na przełożeniu 3/7. I bardzo dobrze, bo na stację w Kątnem (Kątnych?) wtaczam się pięć minut przed wtoczeniem się pociągu. Dobrze też, bo kawałek za Nowym Miastem odzywa się sedno i każe zsiadać z roweru. Ale jak tu zsiąść gdy trzeba zdążyć na pociąg? Jedyna pociecha, że szybko się jedzie równą i pustą drogą.


Skład – jak widać – znów nowoczesny i na wypasie. Z jednej strony, to cieszy. Z drugiej…



Cóż, przedpotopowe pociągi podmiejskie – zwane stodołami oraz na różne inne sposoby, te niebiesko-żółte – obok szeregu cech ujemnych miały (mają, tam gdzie jeżdżą) jedną wielką zaletę – przestrzeń dla podróżujących z gabarytami. Do takiego przedziału można wpakować dowolną ilość rowerów i jeszcze się kilka dosiadających zmieści. Te nowoczesne zaś wydzielają łaskawie po trzy, góra pięć (czasem zdublowanych, jeśli skład jest podwójny) wieszaków na bicykle.

A – jak nadmieniłem w pierwszym odcinku – niedzielny powrót do miasta bywa problematyczny ze względu na ciżbę. W tym przypadku jest nie inaczej muszę wtłoczyć się w ten tłok dowolnie wybranymi drzwiami, bo i tak miejsce na rowery jest już zajęte i to nie tylko rowerami ale i innymi bagażami, tudzież ich właścicielami.

Na dodatek jest to dzień przed początkiem roku akademickiego, koniec wakacji dla wielu podróżnych… I tu ciekawa obserwacja socjologiczno-psychologiczno-krajoznawcza. Mówi się, że Polacy są odęci, kłótliwi, a poniektórzy poniekąd ponurzy.

Tymczasem… Jedzie tu wraz przekrój społeczeństwa – pijacy, robotnicy, ekspedientki i fachowcy, ćwierć-, pół- i cała inteligencja,  urzędasy, biurwy i biurfonsy, słoje pospolite, studenci, młodzież ucząca się oraz taka, której o to posądzić nijak nie można, wreszcie elity (ja).

I ten przekrój z humorem, uprzejmością, a co najmniej cierpliwością przyjmuje fale spragnionych stolicy, które wlewają się na każdej kolejnej stacji kolejowej. Także tych, którzy dopychają swoje rowery do mojego, kompletnie blokując okolice wejścia. Każdy rozumie, że trzeba sobie jakoś z tym radzić i za każdym razem przy wsiadaniu i wysiadaniu odbywa się skomplikowana roszada rzeczy i ludzi.

Luz robi się dopiero na Gdańskim…

Ot, taki obrazek ku pokrzepieniu serc. Nie jest tak źle z narodem. A może to wpływ upojnego dnia babiego lata i pełni księżyca?





19 komentarzy:

  1. Co do odmiany nazwy miejscowości Kątne, wystarczyło spytać autochtona "przepraszam, gdzie jestem?". Z kolei do dziś mam problemy z odmianą nazwy ulicy, której mianownik brzmi "Wróbla". Znam osoby z okolicy, które twierdzą, że są na Wróbla, a i takie, które uważają, że na Wróblej. I kto tu ma rację?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w okolicy mawiało się "na Wróbla". aczkolwiek logika warszawskiegna o nazewnictwa odptasiego wskazuje, że forma "na Wróblej" jest właściwsza (jak na Wroniej", na Gęsiej, na Pawiej). może też jest jakaś ustawa M.St.Warszawy na ten temat ;-)

      Usuń
    2. "warszawskiego". cóś się poplątało.

      Usuń
    3. Z drugiej strony masz ulice Czajki czy Makolągwy...

      Usuń
    4. hmmm. też prawda - jest cała plejada ptasich ulic w okolicy Puławskiej od Wyścigów począwszy. ale to są "nowe" ulice, "nowe" nazwy. Wróbla jest stara, bo się załapuje w granice Warszawy przedwojennej, a więc powinna mieć nazwę przymiotnikową.

      - napisawszy powyższe, z wrodzoną skrupulatnością zacząłem sprawdzać na planach Trasbusu, czy nie zełgałem - i co? Wróbla/Wróblej przed wojną nie nazwano, ale obok w 1947 roku pojawia się Jaskółcza (obecnie Podbipięty), a więć chyba mam rację i powinno być "na Wróblej". a także "na Niedźwiedziej"!
      :-)

      Usuń
    5. Pan, który sprząta w moim budynku, mówi o nieodległej ulicy (Jana) Styki: na Stykach.

      Usuń
    6. no, to też stara warszawska tradycja mawiać "na Moniuszkach", "na Żwirkach"...

      Usuń
    7. ... "na Polach Mokotowskich", "w Alejach Niepodległości"...

      Usuń
    8. ...w "Parku Saskim", "na placu Łylsona"...

      Usuń
  2. W Kątnem [Dz. Ustaw 2013 poz.200]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za rzeczową i niejako urzędową podpowiedź. faktycznie - w Kątnem.
      swoją drogą, skąd tyle miejsc o nazwie Abisynia?

      Usuń
    2. Być może Polacy solidaryzując się z najeżdżanymi przez Włochów Abisyńczykami ("za wolność naszą i waszą") przemianowywali swoje miejscowości. Albo
      po prostu...

      Usuń
    3. ja sobie pomyślałem na opak - że to na cześć zwycięstw zaprzyjaźnionego wówczas narodu mussolińskiego.

      Usuń
  3. Ano właśnie - fajnie jest porowerkować, o ile nie czuje się przymusu bycia gdzieś o którejś, bo pociąg odjeżdża. Ciekawą obserwację pociągowo-socjologiczną poczyniłeś. Przypomniał mi się odcinek "Zmienników", gdzie para głównych bohaterów podróżowała z Gdańskiej do dworu w Zatorach, znaczy na północną stronę Narwii, ale w sumie jednak na północ z miasta. Tam było całkiem podobnie - tłok, ale i jakaś taka życzliwość czy cóś. Bareja był świetnym obserwantem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *wschodnią stronę Narwi (tę po prawej)

      Usuń
    2. "Litwo! Ojczyzno moja! Rozumisz? ty jesteś jak zdrowię. Ilę cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, yyy, no rozumisz, no?" "No nie" "No, kto cię stracił"...

      jeszcze za okupacji - z tego, co można wyczytać - wiał w pociągach duch solidarnej komitywy, ale to było wobec wspólnej niedoli i wspólnym niedrugom z hakenkrojcami.
      tutaj to bezinteresownie ;-)

      Usuń
    3. O toto! Wszystko wierszem spisał, to łatwo idzie spamiętać (nie żebym coś tam sugerował ;)

      Usuń
  4. Przez pięć lat dojeżdżałam tą trasą na Gdański w niedziele po południu. Brrr ;I

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak powtórzysz to doświadczenie tak ze trzydzieści razy - mniejsza o liczby, ale dużo -i o róznych porach dnia i roku, tobędziesz mógł uogólnic, a tak na razie, to ku "wpływowi upojnego dnia babiego lata i pełni księżyca" się skłaniam.
    To tak a propos rozmowy
    tutaj ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...