Skład – jak
widać – znów nowoczesny i na wypasie. Z jednej strony, to cieszy. Z drugiej…
Cóż,
przedpotopowe pociągi podmiejskie – zwane stodołami oraz na różne inne sposoby,
te niebiesko-żółte – obok szeregu cech ujemnych miały (mają, tam gdzie jeżdżą)
jedną wielką zaletę – przestrzeń dla podróżujących z gabarytami. Do takiego
przedziału można wpakować dowolną ilość rowerów i jeszcze się kilka dosiadających
zmieści. Te nowoczesne zaś wydzielają
łaskawie
po trzy, góra pięć (czasem
zdublowanych, jeśli skład jest podwójny) wieszaków na bicykle.
A – jak
nadmieniłem w pierwszym odcinku – niedzielny powrót do miasta bywa
problematyczny ze względu na ciżbę. W tym przypadku jest nie inaczej
–
muszę wtłoczyć się w ten tłok dowolnie
wybranymi drzwiami, bo i tak miejsce na rowery jest już zajęte i to nie tylko
rowerami ale i innymi bagażami, tudzież ich właścicielami.
Na dodatek jest
to dzień przed początkiem roku akademickiego, koniec wakacji dla wielu podróżnych…
I tu ciekawa obserwacja socjologiczno-psychologiczno-krajoznawcza. Mówi się, że
Polacy są odęci, kłótliwi, a poniektórzy poniekąd ponurzy.
Tymczasem… Jedzie
tu wraz przekrój społeczeństwa – pijacy, robotnicy, ekspedientki i fachowcy,
ćwierć-, pół- i cała inteligencja,
urzędasy, biurwy i biurfonsy, słoje pospolite, studenci,
młodzież ucząca się oraz taka, której o to posądzić nijak nie można, wreszcie
elity (ja).
I ten przekrój z
humorem, uprzejmością, a co najmniej cierpliwością przyjmuje fale spragnionych
stolicy, które wlewają się na każdej kolejnej stacji kolejowej. Także tych,
którzy dopychają swoje rowery do mojego, kompletnie blokując okolice wejścia.
Każdy rozumie, że trzeba sobie jakoś z tym radzić i za każdym razem przy
wsiadaniu i wysiadaniu odbywa się skomplikowana roszada rzeczy i ludzi.
Luz robi się
dopiero na Gdańskim…
Ot, taki
obrazek ku pokrzepieniu serc. Nie jest tak źle z narodem. A może to wpływ
upojnego dnia babiego lata i pełni księżyca?
Co do odmiany nazwy miejscowości Kątne, wystarczyło spytać autochtona "przepraszam, gdzie jestem?". Z kolei do dziś mam problemy z odmianą nazwy ulicy, której mianownik brzmi "Wróbla". Znam osoby z okolicy, które twierdzą, że są na Wróbla, a i takie, które uważają, że na Wróblej. I kto tu ma rację?
OdpowiedzUsuńw okolicy mawiało się "na Wróbla". aczkolwiek logika warszawskiegna o nazewnictwa odptasiego wskazuje, że forma "na Wróblej" jest właściwsza (jak na Wroniej", na Gęsiej, na Pawiej). może też jest jakaś ustawa M.St.Warszawy na ten temat ;-)
Usuń"warszawskiego". cóś się poplątało.
UsuńZ drugiej strony masz ulice Czajki czy Makolągwy...
Usuńhmmm. też prawda - jest cała plejada ptasich ulic w okolicy Puławskiej od Wyścigów począwszy. ale to są "nowe" ulice, "nowe" nazwy. Wróbla jest stara, bo się załapuje w granice Warszawy przedwojennej, a więc powinna mieć nazwę przymiotnikową.
Usuń- napisawszy powyższe, z wrodzoną skrupulatnością zacząłem sprawdzać na planach Trasbusu, czy nie zełgałem - i co? Wróbla/Wróblej przed wojną nie nazwano, ale obok w 1947 roku pojawia się Jaskółcza (obecnie Podbipięty), a więć chyba mam rację i powinno być "na Wróblej". a także "na Niedźwiedziej"!
:-)
Pan, który sprząta w moim budynku, mówi o nieodległej ulicy (Jana) Styki: na Stykach.
Usuńno, to też stara warszawska tradycja mawiać "na Moniuszkach", "na Żwirkach"...
Usuń... "na Polach Mokotowskich", "w Alejach Niepodległości"...
Usuń...w "Parku Saskim", "na placu Łylsona"...
UsuńW Kątnem [Dz. Ustaw 2013 poz.200]
OdpowiedzUsuńdziękuję za rzeczową i niejako urzędową podpowiedź. faktycznie - w Kątnem.
Usuńswoją drogą, skąd tyle miejsc o nazwie Abisynia?
Być może Polacy solidaryzując się z najeżdżanymi przez Włochów Abisyńczykami ("za wolność naszą i waszą") przemianowywali swoje miejscowości. Albo
Usuńpo prostu...
ja sobie pomyślałem na opak - że to na cześć zwycięstw zaprzyjaźnionego wówczas narodu mussolińskiego.
UsuńAno właśnie - fajnie jest porowerkować, o ile nie czuje się przymusu bycia gdzieś o którejś, bo pociąg odjeżdża. Ciekawą obserwację pociągowo-socjologiczną poczyniłeś. Przypomniał mi się odcinek "Zmienników", gdzie para głównych bohaterów podróżowała z Gdańskiej do dworu w Zatorach, znaczy na północną stronę Narwii, ale w sumie jednak na północ z miasta. Tam było całkiem podobnie - tłok, ale i jakaś taka życzliwość czy cóś. Bareja był świetnym obserwantem.
OdpowiedzUsuń*wschodnią stronę Narwi (tę po prawej)
Usuń"Litwo! Ojczyzno moja! Rozumisz? ty jesteś jak zdrowię. Ilę cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, yyy, no rozumisz, no?" "No nie" "No, kto cię stracił"...
Usuńjeszcze za okupacji - z tego, co można wyczytać - wiał w pociągach duch solidarnej komitywy, ale to było wobec wspólnej niedoli i wspólnym niedrugom z hakenkrojcami.
tutaj to bezinteresownie ;-)
O toto! Wszystko wierszem spisał, to łatwo idzie spamiętać (nie żebym coś tam sugerował ;)
UsuńPrzez pięć lat dojeżdżałam tą trasą na Gdański w niedziele po południu. Brrr ;I
OdpowiedzUsuńJak powtórzysz to doświadczenie tak ze trzydzieści razy - mniejsza o liczby, ale dużo -i o róznych porach dnia i roku, tobędziesz mógł uogólnic, a tak na razie, to ku "wpływowi upojnego dnia babiego lata i pełni księżyca" się skłaniam.
OdpowiedzUsuńTo tak a propos rozmowy
tutaj ;)