30 listopada 2012

Mauzoleum w Wilanowie

Oto kończy się listopad, miesiąc zadumy i melancholii (a nadciągają miesiące przedświątecznej gorączki oraz białego szaleństwa. Uff, dosyć!). Szanujący się bloger publikuje w tym okresie nastrojowe zdjęcia z cmentarzy. W "Sadzie rzeczy" sezon nagrobkowy trwa cały rok!
Co prawda, za nagrobkami, które tu prezentowałem, nie czają się bezpośrednio rzeczywiste nieboszczyki - zwykle modele do rzeźb składowane są gdzie indziej: w kryptach.
Dziś też taki przykład -  "grobowiec" państwa Potockich, Aleksandry i Stanisława Kostki, wystawiony przez ich potomka w latach 30. XIX wieku.
Projektował Henryk Marconi.
Tak to jest. Po Merlinim nastał Corazzi, po tym zaś - Marconi. Trójka ta obstawiła prawie wszystkie budowle swoich czasów. Jeszcze gdzieś tam przecisnął się jakiś Lanci albo rodzimy Kubicki, ale to zaniedbywalne. Marconi to jeszcze wyprodukował klan kontynuatorów o tym samym nazwisku. Merlini przynajmniej tylko metresę dla króla Ciołka.
Lecz do rzeczy - pomnik ma formę grobowca w guście gotyckim, z baldachimem. Można takie napotkać w katedrach Zachodu Europy, w Polsce - na Wawelu. Ten stoi pod chmurką, a strzegą go cztery lwy. Posągi wyrżnęli Konstanty Hegel i Jakub Tatarkiewicz.

Gdy byłem dzieckiem, obiekt intrygował mnie nie mniej niż opisywana altana. Intryguje zresztą dalej. Pewnie dalej jestem dzieckiem.










28 listopada 2012

Zen morza

Zew morza.


Zoom morza - i mamy dzieło sztuki à la Fangor.


Złom morza - czyli tradycyjny zgubiony kapeć.





25 listopada 2012

Escherezada


Lubicie Eschera?

Ja go szanuję i podziwiam, ale lubię już nie tak bardzo. Trochę w jego twórczości czegoś na kształt cyrkowego popisu. Tak, jakby skrzypek bezbłędnie odegrał kaprys Paganiniego trzymając skrzypce za plecami. Raz można to zobaczyć, ale nie cały czas...

W każdym razie, skojarzenie wizualne nadsuwa się samo, gdy popatrzeć na powyższe obrazki, kolejny, po już kiedyś pokazywanym, efekt warszawskiej wycieczki klatexowej. Przy czym oczywiście perspektywy i widoki są tu całkowicie normalne.

Normalne? Do pewnego stopnia. Bo co jest niezwykłe - z dzisiejszego punktu widzenia - to potraktowanie przez twórcę projektu budynku klatki schodowej jako osobnego małego dzieła sztuki. We współczesnym budownictwie czegoś podobnego się bowiem nie spotyka - nie ma na to kasy, czasu ani chęci. Po schodach ma się pomykać, a nie nimi napawać. Mają zajmować jak najmniej cennego miejsca, a nie rozrastać się swoimi biegami oraz tak zwaną duszą do rozmiarów dziedzińca.
Ba, zdarzają już się rzadkie do tej pory w Polsce klatki schodowe bezokienne.

Zdjęcia szumią i syczą, ale ciemnawo tam, a lepszego obiektywu, jak to się mówi: nie dowieźli.







22 listopada 2012

Blich, P(omocnicze)GR w stylu narodowem

W cyklu "dzień, wspomnienie lata", wspomnienie leci dziś na obrzeża  pewnego mazowieckiego miasteczka, o którym jeszcze będzie głośno (na tym blogu).

Podróżujący rzeczonymi obrzeżami, może stać się świadkiem istnienia interesującego zespołu zabudowy folwarcznej w stylu rodzimym, który również stanowi jeden z powracających motywów w Sadzie rzeczy.

Folwark, jako pomocnicze gospodarstwo rolne, towarzyszy zespołowi szkół rolniczych umieszczonemu na obrzeżach  mazowieckiego miasteczka.


Ponieważ nie każdy podróżuje tymi obrzeżami, dla niepodróżujących zamieszczam fotoreportaż ukazujący rzeczoną zabudowę. Mamy tu więc zbiór miłych oku elementów "gramatyki" języka architektonicznego stylu rodzimego: spadziste dachy tam, gdzie trzeba przełamane na modłę "dachu polskiego", gdzie trzeba wywinięte przy okapie, gzymsy okapowe wyłożone dachówkami, powtarzający się w różnych sytuacjach motyw półkolistej arkady, przypory w narożnikach, oszczędnie użyte kolumny.
Tak! Jest nawet owalne okienko! (gdzie?)


Zwróćmyż też uwagę jak harmonijnie zestawiono tu zestaw przeróżnych brył stanowiących poszczególne budowle i ich części. Szlachetna prostota form i dopracowanie proporcji oraz detali - rzekłby znawca. Zabudowania mogłyby być utrzymane w lepszym stanie. Lecz cóż - nie można mieć wszystkiego naraz - rzekłby mędrzec.


Sam budynek szkolny też kwalifikowałby się do pokazania, gdyby nie został zniekształcony mansardową nadbudową i splugawiony wstawieniem współczesnych okien. Czasem więc już lepsze umiarkowane zaniedbanie niż nieporadna restauracja.

zdjęcia powyższe stanowią przykład bramexu i szwendexu





19 listopada 2012

Churchex i doorex

W tym odcinku chciałem pokazać - skromne na razie - efekty tej gałęzi doorexu, jaką jest churchex.
O co chodzi? Jeżeli "urban exploration", w skrócie urbex, to legalne, pół-legalne i nielegalne wchodzenie do i na obiekty typu opuszczona fabryka, trend trendowy wśród internetowych pokazywaczy, tak wchodzenie nieproszonym przez rozmaite drzwi należy nazwać doorexem.


Podobnie jak bohater pewnej powieści nie mógł powstrzymać się przed dowiadywaniem się wszelkimi metodami, co słychać u bliźnich - znanych sobie, jak i nieznanych, tak ja, gdy widzę jakieś drzwi, nie mogę odmówić sobie, by zobaczyć, czy się otworzą i co jest za nimi. Cóż, im człek starszy, tym bardziej ciekawy wszystkiego, również tego, co dawniej mogło się wydawać niegodne uwagi.
Czasem rzecz jasna drzwi nie chcą ustąpić, niekiedy znów wyskoczy ktoś z nagła pogonić - ale zrażać się nie trzeba. Warto eksplorować przestrzenie zadrzwienne.

Jeśli więc doorex ma to miejsce w kościele należy go nazwać churchexem. Często zdarza się, że gdy odwiedzamy jakąś interesującą świątynię, jest już lub jeszcze, albo w ogóle i po prostu zamknięta. Można oczywiście nierzadko popatrzeć przez kratę lub szybkę z kruchty do wnętrza, ale na ogół to za mało. Wtedy z pomocą przychodzi doorex. Przykład obok - kościół co prawda zamknięty, ale wejście na chór muzyczny już nie i stamtąd można zerknąć na wnętrze oraz organ. Inne okoliczności to zwiedzanie opuszczonych (na chwilę) zakrystii, kancelarii przykościelnych, rupieciarni i składzików na szczotki, przez które również czasem można przeniknąć do głównego wnętrza! Także i w samych tych pomieszczeniach możemy napotkać niekiedy interesujące starorzecza. Albo... antyczne centrum sterowania kościołem.

Ostatnie ze zdjęć obrazuje epizod churchexu legalnego, a w zasadzie seminarexu.





Szczególny rodzaj churchexu miałem okazję pokazać we wpisie "Wizyta w dwunastym wieku".
Niebawem jednak wystawię na widok publiczny solidną porcję urbexu sensu stricto, comme il faut i bon-ton, pardon.





16 listopada 2012

"Wilcza góra"

Przez przerzedzony lasek widać było Wilczą Górę.
Z jej zboczy osuwały się rzadkie, białawe mgły. Tylko sam szczyt czerwieniał od słońca jak roztopiona miedź. [1] (…) Teraz sterczą nagie, białe, tylko gdzieniegdzie w zagłębieniach pociemniałe od mchów i porostów zęby skalne. Z daleka Wilcza Góra przypomina zębaty grzbiet ichtiozaura.  [2]  Kto wie, czy po niej nie chodziły te gady? Pan Sądej opowiadał, że jest bardzo stara, starsza od Tatr, ma przeszło dwieście milionów lat. Kiedyś, nim starły ją lata, była wielka i potężna. Ale i dziś jest wysoka. Kawał świata stąd widać. Zaraz blisko leży wieś Miedziane Pole [3], a dalej w bok na północ – Wilczków [4]. Z drugiej strony, w samym dole widać stalową konstrukcję nowego szybu, a przy niej małe jak pudełka budynki kopalni [5]. Dalej ciągną się wzgórza, niektóre lesiste, inne gołe. A na samym horyzoncie sterczy góra z ruinami zamku na szczycie [6]. (…)

W pewnej chwili kopnięta przez któregoś piłka przeleciała nad głowami chłopców i poszybowała prosto w kierunku, gdzie czernił się otwór Dzikiego Szybu [7]. (…)






"Księga urwisów" Edmunda Niziurskiego była ukochaną książką mojego dzieciństwa. I pewnie pierwszą "poważną" powieścią, jaką przeczytałem. Nie licząc wcześniejszych (niepoważnych) książeczek. Było to w wakacje po II klasie podstawówki. Potem przyswoiłem więcej z dorobku tego autora, ale chyba tylko tę przeczytałem... jakieś kilkanaście razy.

A przecież debiut powieściowy Niziurskiego to jak w mordę strzelił przykład socrealizmu w literaturze, chociaż przeznaczony dla dzieci. Jest walka o spółdzielnię produkcyjną (kołchoz) i wredny kułak, który temu dziełu pragnie przeszkodzić. Jest współzawodnictwo i budownictwo (socjalistyczne) oraz nowoczesne narzędzia propagandy (gazetka szkolna). No i jest wreszcie zimnowojenna szpiegomania: gdzieś tam czai się dobrze zakonspirowany szpieg albo wręcz dywersant, na zlecenie wiadomych sił starający się zaszkodzić ludowemu państwu. Trzeba być czujnym!

Lecz cóż z tego, jeżeli poza tym jest świetnie napisaną, wielowątkową powieścią obyczajowo-sensacyjną?
Propaganda jest tłem a nie celem, nowy "ład" komunistyczny jest kanwą opowieści a nie jej bohaterem...
Co do mnie - nic wtedy nie skumałem. Spółdzielnia produkcyjna? Przecież na wakacjach jeździło się do "gieesu" po zakupy, więc pewnie to chcieli zakładać... Dywersant? Był wcześniej folksdojczem, więc to zdaje się jakieś niedobitki hitlerowców... Przodownicy, bumelanci? Kułak? Eeee...?
Jakoś szczęśliwie byłem zaimpregnowany na ideolo zawarte w książce.
Zresztą sam Niziurski mówił potem, że jego utworowi pretorianie socrealizmu zarzucali "fideizm": bo ktoś "podobny był do Świętego Mikołaja", bo sekretarz gminny mówi "Idźcie z Bogiem" itd itp.

Po latach - zachowując sentyment dla "Księgi Urwisów" - chylę czoła przed Autorem przede wszystkim za dwie powieści, które polecić można z czystym sumieniem i starszym dzieciom, tym kilkudziesięcioletnim: "Sposób na Alcybiadesa" i "Siódme wtajemniczenie". To jest literackie mistrzostwo świata! Suspens, pomysł, przewrotność, wnikliwość psychologiczna, realizm - zwykły, a chwilami i ten magiczny. Wreszcie, co w końcu w życiu najistotniejsze: kapitalne poczucie humoru!

W tej kategorii przodują zresztą z kolei "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa", które również chętnie postawiłbym na literackim podium. Niestety, końcówka trochę siada, i sprawia wrażenie stworzonej zbyt niedbale wobec początku... Ale wspaniała wirówka nonsensu zawarta w książce mało ma równych w znanej mi literaturze.

"Marek Piegus" wraz z "Alcybiadesem" stanowią na dodatek powieści arcywarszawskie, przez co również bliskie są sercu.

"Księga Urwisów" też dzieje się w realnej scenerii, aczkolwiek skrytej pod kryptonimami. "Wilcza Góra" tak naprawdę nie nazywa się Wilczą Górą, "Wilczków" nie jest Wilczkowem, "Miedziane Pole" Miedzianym Polem... Lecz wystarczy rzut oka na mapę regionu świętokrzyskiego, żeby zlokalizować miejece akcji i jego prawdziwą toponomię. Zawsze - odkąd sam tego zdemaskowania dokonałem - chciałem tam trafić, ale  wciąż było nie po drodze...

Aż wreszcie udało się! I to o tej samej porze roku, w której dzieje się akcja powieści. Szczegóły topograficzne - jak widać - też się zgadzają. Poza tym wszystkim "Wilcza Góra" jest bardzo miejscem malowniczym i atrakcyjnym turystyczno-krajoznawczo. Trzeba będzie jeszcze kiedyś tam wrócić.

Nie wstydzę się afektacji do twórczości Edmunda Niziurskiego. Dość rzec, że wspomniałem ją, pamiętam, w wypracowaniu maturalnym (twórczość, nie afektację). To prawda, że w dużym stopniu jest to literatura dla chłopców. Sam autor to przyznawał, ale tłumaczył też faktem, że sam był kiedyś chłopcem, a nigdy nie był dziewczynką... Sprawiedliwości jednak zadość - dla dziewcząt (?) jest pisarstwo Małgorzaty Musierowicz.
Ale jeśli pominąć otoczkę obyczajową - pozostają uniwersalne treści dla każdego, niezależnie od płci i wieku, podane w atrakcyjnej formie fabularnej.

Szkoda tylko, że - podobnie jak wspomniana wyżej autorka (albo cała masa niegdyś dobrych zespołów rockowych) - pisarz nie powstrzymał się we współczesnych czasach przed odcinaniem kuponów od swoich znanych i uznanych osiągnięć...
Trzeba wiedzieć kiedy przestać. No ale z drugiej strony rachunki za gaz też trzeba opłacić.


W ramach bonusu - panoramka z "Wilczej Góry".





13 listopada 2012

Warszawski vintage street-art

Tak naprawdę, nie tyle street-art, co marketing (sic!) doby PeeReLa.
Z drugiej strony, jednak również art, gdyż tworzony przez artystów plastyków, a nie przez kreatywnych absolwentów kursu fotoszopy w policealnej szkole reklamy.

Trochę takich reklam-murali zachowało się w mieście stołecznym Warszawie. Chyba głównie na Pradze. Właściwie powinno się udokumentować je, zanim ostatecznie odejdą do krainy wiecznych łowów (żeby ją zdobić i zachęcać np. do korzystania z klisz Fotopan?).

Ta akurat zniknęła, może nie tyle z powierzchni Ziemi, co pod solidną warstwą nowoczesnej powierzchni biurowej, która przykleiła się do ściany kamienicy.

ok. 1999

Nie dość, że sprzedaż butów, to jeszcze naprawa i w ogóle kompleksowy serwis podwozia.
Podludzia, znaczy.

Tylko gdzie był ten sklep fabryczny, bo nie mogę odczytać?
dzięki, Marcinie!





10 listopada 2012

Mecharodzina


...z filmu "Park Maszynowy I".





7 listopada 2012

Pocztówki z Łomży

Za ostatnim pobytem w Łomży, który - tak się składa - był jednocześnie pierwszym, zakupiłem, zafascynowany tym piastowskim grodem, serię pocztówek, którą obecnie z niekłamaną przyjemnością mam przyjemność przedstawić. Opracowanie graficzne wskazuje na późne lata 90. i ówczesne rozpowszechnienie coraz powszechniejsze maszyn liczących wraz z pirackim oprogramowaniem typu Corel Draw również pod strzechami Kurpi. Zdjęcia, z uwagi na ich kolorystykę, wydają się jednak być starsze.






Poza serią w ramkach udało mi się upolować rarytas vintage: pocztówkę wydaną przez KAW w latach 80.


Według opisu na odwrocie:
Fragment rynku.
Łomżyńskie podwórka.
Mieszkańcy.
Punkt widokowy.





5 listopada 2012

Socrealizm - architektura wolności

...a właściwie wpis z podtytułem Bestiarium warszawskie 2.
Zamieszczam go bowiem z okazji odgadnięcia "zagadki warszawskiej" nr 2566. Trochę trwało nim padł celny strzał-odpowiedź na pytanie "gdzie to?". Widać, nikt ze zagadkowiczów nie był, nie oglądał tego miejsca, albo go nie pamięta. I bardzo dobrze, gdyż jest to fragment szpitala dziecięcego przy Litewskiej (od podwórka). Oby jak najmniej styczności z obiektami służby zdrowia!
A jeśli - to natury miastoznawczej i historiosztucznej, jak w tym przypadku.

Łącznik i pawilon szpitala, dobudowane, jak się rzekło, z tyłu przedwojennej części wzdłuż Litewskiej nie wyróżniałyby się niczym szczególnym, podobnie do całej masy takich czy innych budynków służby zdrowia. Gdyby nie detale!


Trzy iście florenckie pary arkad wsparte są na pseudo-neo-romańskich kolumnach. Kapitele tych kolumn tworzą zgrane zespoły sówek, to zaś, co w sztuce romańskiej nazywa się żabkami (por. bazy kolumn we wpisie o kapitularzu wąchockim), tu przybiera w istocie... postać żab. Podobne podpory podpierają portyk pawilonu. 


W pachwinach arkad - bo tak anatomicznie nazywa się to miejsce - umieszczone są zaś portrety piesków. Dwa z jednej, dwa z drugiej strony - każdy inny.



Wszystko to ma swoje uzasadnienie funkcjonalne: wszak chodzi o złagodzenie nieprzyjemnego wrażenia obcowania z gmachem szpitalnym dla najmłodszych. Czy to nie fantastyczne?


Socrealizm był przedostatnim (jak dotąd) dużym nurtem w sztuce odwołującym się do tradycji. Ostatnim był postmodernizm, ale ten brzydki chłopiec szedł czasem za daleko w opowiadaniu dowcipów.
Tutaj proporcje i dobry smak są zachowane!

Stylistyka "socrealistyczna" była narzucona odgórnie i oficjalnie zatwierdzona, ale przecież pozwalała autorom na twórczą zabawę formą i treścią. Z bardzo dobrymi rezultatami!
Inne przykłady takiej zabawy w architekturze i urbanistyce Warszawy, a może i nie tylko Warszawy, mam nadzieję jeszcze tu kiedyś pokazać.

Dobry twórca bowiem nawet z ograniczeń uczyni bazę do interesujących poszukiwań, podczas gdy absolutna wolność artystyczna daje w efekcie nudę i bełkot. Ile może powstać "Białych kwadratów na białym tle"? Wszak to jest najłatwiejsze, a zgodnie z prawem Kopernika zastosowanym ogólnie, łatwizna wypiera to, co wymaga wysiłku.

Gdy wszystko jest możliwe - nic nie jest zaskakujące.

Prawdziwa też twórczość to taka, która bazuje na ustalonych zasadach, żywi sie nimi i dzięki nim rozkwita. Nawet gdy je w jakiś sposób podważa, są one w niej zawarte i widoczne.
Dlatego pozwoliłem sobie przewrotnie nazwać tak zwany socrealizm architekturą wolności.

W dziedzinie literatury, gdzie treść z natury rzeczy  dominuje, sprawy miały się nieco inaczej. Wiadomo, z formy "powieści produkcyjnej" niewiele można było wycisnąć. Aczkolwiek już wkrótce w "Sadzie rzeczy" o pewnej powieści socrealistycznej, która zainspirowała do podróży!





3 listopada 2012

Szara łódź podwodna

...z wizytą przyjaźni.

tiwnp





1 listopada 2012

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...