31 grudnia 2011

Na wysokiej połoninie

Było to dziesięć lat temu. W Centrum Handlowym... nie, w Centrum Nauki "Kopernik", nie, przepraszam, w Centrum Sztuki Współczesnej dawali mini-retrospektywę Siergieja Paradżanowa, naczelnego wizjonera kina CCCP, artysty prześladowanego właściwie za samą niesowieckość tematyki i stylu twórczości. Pokazywano trzy filmy, które kolejno można nazwać huculskim, ormiańskim i gruzińskim. Najwcześniejszym z tego trio były "Cienie zapomnianych przodków" na motywach prozy Mychajło Kociubyńskiego ("Tini zabutych predkiw"). Czy już sam tytuł nie skłoniłby do pójścia do kina? O filmie nie będę pisał, bo to ma jeszcze mniejszy sens niż taniec o architekturze.
O czym jednak chciałem tu napisać, to że dzięki temu seansowi pierwszy raz dane mi było spotkać się z egzotyczną kulturą ludowa Huculszczyzny i jej muzyką. Szczególnie pasterskie sygnały na trombitach i rogach pozostawiły przekonanie, że trzeba mieć ich nagrania. I wkrótce wszedłem drogą kupna w posiadanie płyty "Huculszczyzna - muzyka ukraińskich Karpat" w wykonaniu rodziny Tafijczuków spod
Werchowyny (wyd. Koka).


Nie minęło czasu wiele, a znów odwiedzałem CSW, tym razem na koncert tegoż zespołu. Po roku ukazała się następna płyta, część druga, czyli vol. 2. Muszę przyznać, że są to dwie z trzech najpiękniej, a może raczej najstaranniej wydanych płyt, jakie mam. Pudełeczka z surowej tektury rozkładają sie na dwie strony. Wewnątrz, w kopercie tkwi płyta, a boczne skrzydełka trzymają książeczki - z opisem zawartości płyty, muzyki i instrumentów, itd. oraz z tekstami huculskich legend. Wszystko w dwóch wersjach językowych. Na pudełku - fragment prawdziwego płótna z prawdziwym (czy aby?) huculskim haftem.
Sama muzyka... cóż. Mamy tu do czynienia z ludową surowizną w skrajnym wydaniu. Oprócz wspomnianych sygnałów pasterskich nagranych live i on location, czyli na połoninach, mamy oczywiście tańce, melodie towarzyszące obrzędom weselnym i przyśpiewki. Powolne przyśpiewki w charakterystycznej formie "kołomyjki", gdzie melodia jest właściwie w każdym przypadku wciąż ta sama. Nie jest, jak na reszcie Ukrainy, typowa ruska muzyka, w której dominują polifoniczne śpiewy wywodzące się z obrządków prawosławia. Tu słychać wpływy karpackie i zakarpackie - węgierskie, cygańskie, żydowskie. Muzyka instrumentalna może przybierać formy ekstremalnie gargantuiczne sięgając rozmiarów ponaddwudziestominutowych. Wysluchanie całości takiego utworu jest prawdziwym wyzwaniem. Zwłaszcza, że to przecież muzyka nie do słuchania a do tańca. Zresztą i wytańczyć tak 20 minut byłoby wyzwaniem nie mniejszym. Kto ciekawy - i odważny - niech posłucha. Kto umie, niech i potańczy.


Oprócz nagrań rodziny Tafijczuków, wyszła też u nas płyta kapeli Romana Kumłyka, mistrza rodzimych folkowców spod znaku Orkiestry pod wezwaniem świętego Mikołaja i Werchowyny. Muzycznie oczywiście podobna to rzecz, od strony edytorskiej dużo zwyklejsza. Ech, kiedyś kupowało się  na bieżąco rozmaite pozycje krajowej fonografii etnicznej. Potem już nie.

Ale ludowa muzyka repetytywna, minimalistyczna i transowa jeszcze powróci - tym razem w wersji znad Pilicy!
Do usłyszenia!

30 grudnia 2011

Zen

Jest tak, że jakoś ciągnie nas ku wodzie (uprzedzając wesołków: ku wodzie, nie ku wódzie). Im większy akwen, tym ciągnie nas bardziej. Chyba zresztą widać tego odzwierciedlenie tu, w blogu.
Mieszkając w Warszawie, nie jest się jednak za bardzo rozpieszczanym przez takie okoliczności przyrody. Oprócz rzek, pozostają jeno jakieś starorzecza. Nie do końca to fair. Gdańsk i Szczecin mają i morze, i jeziora. Poznań - jeziora. Olsztyn - szkoda nawet gadać. Kraków i Wrocław mają za to blisko góry. Warszawa ma piach.
Pociecha jest taka, że z Warszawy bliżej do morza i jezior, niż z Krakowa i Wrocławia, i bliżej w góry niż z Wybrzeża. Truizm. No ale lepiej jest też niż w Łodzi, gdzie nie ma nawet porządnej rzeki.


jezioro Góra, oczywiście starorzecze

27 grudnia 2011

Dom przy Kozielskiej

W nawiązaniu do już prezentowanego zespołu budynków na Czystem, dziś wypada pokazać obiekt pokrewny, również znajdujący się na rubieżach dawnej Warszawy - dom przy ulicy Kozielskiej, na Podwiązkach. Wzniesiono go prawdopodobnie w latach 20. na terenie dawnego zespołu magazynów zbożowych carskiej armii. Nieopodal, na obszarze zajmowanym dziś przez Batalion Reprezentacyjny WP zachowały się resztki spichlerza (co ciekawe, projektu Olimpiusza Starynkiewicza, brata ówczesnego prezydenta Warszawy, Sokratesa). Więcej o zespole pod tym adresem.

Nie mam żadnych danych do podzielenia się odnośnie przeznaczenia (wojsko? koleje?) i autorstwa tego domu. Zestaw podobnych środków wyrazu użyty zarówno w tym przypadku, jak i w domach kolejarskich może wskazywać, że projektantem była ta sama osoba (Aleksander Raniecki ?)
Podobieństwo zresztą nie ogranicza się tylko do strony formalnej - zastosowanego "stylu rodzimego". Również stopień zapuszczenia i spontanicznych przeróbek pierwotnego stanu jest zdumiewająco zbliżony.


Oto domostwo od frontu, czyli od ulicy. Spóźniłem się - dachówki już zastąpione pospolitą blachodachówą. Faktem jest, że dach był wcześniej w kiepskim stanie, co można zobaczyć tu.
Widać również, że wymieniono większość starych okien, ostały się one tylko w jednym lokalu. To też można łatwo zrozumieć: mieszkańcy mają cieplej, ciszej, i łatwiej, jeśli chodzi o mycie okien. Traci tylko coś tak nieuchwytnego, jak wyraz architektoniczny. Dobrze, że przynajmniej wszystkie nowe okna są w miarę jednakowe. Ofiarą losu padło jednak nawet jedno z dwóch owalnych okienek!


Zbliżenie na jedną z loggii wejściowych. Oprawa jak brama renesansowej kamienicy lub barokowego pałacu, tyle że nieco uproszczona. Przy tym wszystkim samo wejście nieproporcjonalnie niskie, po to, by się zmieścić pod spocznikiem schodów. Szkoda, że architekt nie dał przynajmniej nadświetla lub okienka nad drzwiami, które doświetliło by te schody i dopełniło kompozycji.
U węgła - staropolska skarpa. I staropolskie pranie. I kotek.


Budynek od podwórka. Widać imponującą loggię balkonową, niestety skutecznie dziś pozabudowywaną. Zupełnie jak na Czystem.
Aczkolwiek - tu znów lekka skucha architekta. Loggie skierowane są na północ. Na dodatek symetrycznie umieszczone są w wewnętrznych narożach, a więc naprawdę małe szanse, żeby łapały jakiekolwiek słońce. Może użyto tu projektu typowego, tylko że w niewłaściwej orientacji? I co tu się dziwić mieszkańcom, że włączają tak mało użyteczną, cienistą przestrzeń do metrażu życiowego.


Druga loggia też została zabudowana, już nie wiem, który sposób jest bardziej designerski. Tutaj jednak widać za to smaczek, jakim jest boczne okrągłe okienko.


Ostatnie spojrzenie na owalne, obrotowe okienko z fasady i "barokowe" obramienie okna nad "bramą".

Myślę, że warto dokumentować te zacne przykłady stylu rodzimego, zanim zmurszeją do końca, albo - pokryją się warstwą spienionego polistyrenu i żywicy akrylowej.

25 grudnia 2011

Czamps Ilajzis


z ostatniej chwili: Nie zauważyłem, a tu nagle się okazuje, że pół roku stukło, a to setny wpis na blożku. 
Chyba powącham korek od szampana!

23 grudnia 2011

Książę, który skorzystał

Zanim pożegnamy rok 2011, warto wspomnieć o pewnej – kolejnej okrągłej – rocznicy, która na ów rok przypadła. Otóż 16 maja (kiedy jeszcze nie prowadziłem niniejszego blogu) minęła 800 rocznica śmieci księcia Mieszka Plątonogiego. Zapomniany przez Matejkę, a co za tym idzie, również i przez zbiorową świadomość, książę ten jest wart przypomnienia nie tylko za sprawą sprytnej polityki i sprawnego powiększania swojego Księstwa Raciborskiego. Był to również ostatni z władców polskich epoki rozbicia dzielnicowego, który pokonując licznych kontrkandydatów do stolca krakowskiego zdołał wcielić ponownie zasadę senioratu wynikającą z tzw. testamentu Krzywoustego. Oddajmy głos historykowi:

Sojusz Leszka [Białego] z biskupami, a nawet uzyskana przezeń protekcja papieska nie zrażały [Henryka] Brodatego, który miał w Rzymie swoje wpływy. Z ich pomocą uzyskał ową przedziwną bullę Innocentego III, który lubił demonstrować swe prawo do wynoszenia i obalania władców. Na prośbę nie wymienionego z imienia księcia śląskiego (niewątpliwie Henryka Brodatego, bo tylko on nosił taki tytuł) papież przypomniał, że w myśl obowiązującego, a przez Stolicę Apostolską ongiś zatwierdzonego statutu Krzywoustego Kraków ma należeć do każdorazowego najstarszego członka polskiej dynastii. (…) Wprawdzie jeden z papieży istotnie zatwierdził postanowienia Krzywoustego, ale za to inny w czterdzieści lat później potwierdził ich zniesienie. Nie zmieniło to faktu, że ogłoszenie bulli Innocentego III (z datą 9 czerwca 1210 r.) wywołało w Polsce konsternację. Arcybiskup Henryk Kietlicz zwołał w lipcu synod w Borzykowej, na który oprócz biskupów przybyli i książęta (m. in. Leszek Biały i Henryk Brodaty). Tymczasem Plątonogi zamiast do Borzykowej, podążył z wojskiem do Krakowa i korzystając z zamieszania objął tam władzę. (Benedykt Zientara)

Rządy istotnie już sędziwego seniora długo nie potrwały, ale Mieszko dokonał żywota na najwyższym stanowisku nie niepokojony przez rywali.

Można jeszcze dodać, że to za jego rządów, dzielnica raciborska - jedna z części Śląska – powiększyła się o zachodnie fragmenty Małopolski - te, gdzie leżą dzisiejsze Katowice (m. in. grody Bytom, Mikołów, Pszczyna). A więc obszar dziś powszechnie najbardziej ze Śląskiem utożsamiany!

A tak w ogóle, to perypetie tych rozdrobnionych Piastowiczów nadają się na sagę albo jakiś serial, albo jedno i drugie. Byłyby to utwory dość okrutne (choć nie tak krwawe, jak dzieje Merowingów albo intryg w mrokach złotego pałacu Konstantynopola), ale i na swój sposób humorystyczne*.


rysunek Szymona Kobylińskiego uzupełniający "poczet" Matejki (Szymon Kobyliński "Tajemnice pocztu Matejki", Warszawa 1989)



*) Bolesław III Rozrzutny na przykład - Przerażonym poddanym udzielił bezprecedensowego zezwolenia na zastosowanie czynnego oporu wobec swej władzy, gdyby próbował nakładać dodatkowe podatki. (...) Zmarł podobno na skutek wielkanocnego obżarstwa (miał zjeść 13 kurczaków).  (Tomasz Jurek)

21 grudnia 2011

19 grudnia 2011

15 grudnia 2011

Mgła

wpis niededykowany koledze Wiktorowi Astro.



14 grudnia 2011

Gotyk mazowiecki i okolice

Rozp... rozpoczynam niniejszym nowy mikrocykl wewnątrz niniejszego mikroblogu.
Do czego bowiem służy takie medium, jak blog? Głównie do dzielenia się z odbiorcami swoimi fascynacjami. Czy chcą, czy nie chcą. Mnie, jak niektórzy wiedzą, interesują z życiu trzy rzeczy. Ale to nie do końca prawda. No dobrze, ad rem.
Otóż, jak miałem już okazję oznajmić gdzie indziej, przy innej okazji: "jak poskrobać tynk i wyjdzie gotycki wątek cegły, to zaczynam drżeć z emocji. gdy zaś okaże się, że gdzieś widać i romańskie ciosy, nogi mi miękną, a oczy zachodzą mgłą...". Poza tym, jestem zdrowy i zrównoważony. Interesuje mnie, mówiąc krótko, i bardzo mi się podoba stara architektura. A im starsza, tym więcej czegoś w sobie dla mnie ma.
I nie musi to być od razu Chartres, Reims, czy Tournai. Wystarczy Piaseczno i Tarchomin. A nawet lepiej, Chociaż te greatest hits romańszczyzny lub gotyku robią spore wrażenie, i tylko chyba meduza i mimoza mogą im się oprzeć. A lepiej... no właśnie, dlaczego?

Jeśli chodzi o rozmieszczenie zabytków architektury średniowiecznej Zachodu, możesz Czytelniku lub Czytelniczko, zrobić następujący eksperyment: Idź do kuchni, weź duży talerz i uderz nim o podłogę. Tam, gdzie się rozbił, tam jest matecznik stylu - północna Francja, Anglia i zachodnie Niemcy. Wokoło na podłodze - północne Włochy, Hiszpania, Niderlandy, wschodnie Niemcy. Dalej Skandynawia, Małopolska, Węgry, Portugalia. A pod szafkami, gdzie doleciały odłamki - tam jest Litwa, jakieś Inflanty, Ruś i... Mazowsze!

Ta zaś nasza płaska kraina, przedmurze lasów z jednej, a Zachodu - z drugiej strony, przez stulecia nosiła opinię z lekka zacofanej. I jest w tym trochę prawdy. Jeśli chodzi o interesujący nas temat, to budowli romańskich jest dosłownie kilka. Mazowsze dużo bardziej obfituje w budowle gotyckie, głównie, rzecz jasna kościoły. Jest też parę zamków i innych urządzeń obronnych. I wreszcie garść cywilnych i świeckich budynków, czyli kamienic, zachowanych częściowo, w reliktach. Ale gotyk ten jest swoisty: dość prosty, by nie rzec prymitywny, i - co najważniejsze - występujący do bardzo późna, czyli aż do końca XVI wieku. Stąd też, dominował w regionie stary, średniowieczny styl, podczas gdy w świecie zdążył pojawić się, rozwinąć i właściwie zakończyć renesans (który notabene już w XV wieku zawitał do Moskwy). Ba, wciąż budowano tu, na Mazowszu, ostre łuki z czerwonej cegiełki, a na Litwie, w Nieświeżu, powstawał już pierwszy w Rzeczpospolitej kościół barokowy!

Na dodatek tutejszy gotyk, i w ogóle gotyk prowincjonalny, również gdzie indziej w Polsce, na Pomorzu i na Kresach, charakteryzuje się cechą braku charakterystycznych cech gotyku. A nimi są głównie wyrafinowanie i lekkość konstrukcji, pozwalające na stosowanie ogromnych doświetleń, nierzadko w formie maswerków i witraży.
"Nasz" gotyk, przeciwnie, jest przysadzisty, ciężki (ściany są właściwie monolityczne). Nie rozświetlają go wewnątrz wielkie przeprucia (OK, w wielkich katedrach francuskich też jest mrocznie, ale u nas jest mroczniej mrocznie). Funkcjonuje nawet termin forma antygotycka, ale to temat na trochę inną bajkę. Co pozwala go nazywać gotykiem, to przede wszystkim obecność typowych, ostrych łuków, przypór zwanych też skarpami (lub szkarpami) i charakterystycznych detali, jak blendy, sterczyny, arkadki i takie tam. Jedyne, czym może to prowincjonalne średniowieczne budownictwo się "pochwalić", to występujące niekiedy wyrafinowane rodzaje sklepień, typowe dla późnego gotyku. Ale też nie wszędzie, często mamy "zwykłe" sklepienia krzyżowo-żebrowe, a i nierzadko płaskie stropy (drewniane).

A już najfajniej jest, gdy zajrzy się do niepozornego ceglanego kościółka by odnaleźć wewnątrz wyczesany renesansowy nagrobek. I takie miejsca też mam zamiar - w miarę możliwości - śledzić i wystawiać tu na widok publiczny. I może kiedyś uda mi się wreszcie trafić do Łomży. Ach, do Łomży...

Zacznijmy zatem od bardzo interesującego przykładu zaistnienia form gotyckich w zupełnym zapóźnieniu. Nie musimy (warszawiacy) szukać daleko. Oto kościół dominikanów na Freta (na Frecie, jak by powiedzieli puryści, albo na Fretach, jakby powiedzieli jeszcze więksi). Jego prezbiterium jest gotyckie, choć zaczęto je wznosić... w 1604 roku! Reszta - to znaczy, nawy, fasada etc. - są już barokowe. Ponoć stało się tak w wyniku przerwy w pracach budowlanych, spowodowanej epidemią, która wybiła zakonników do nogi. Atoli niektórzy znawcy głoszą pogląd, iż prezbiterium świadomie zarchaizowano, by podkreślić dawny rodowód zakonu, albo po prostu nawiązać do najczęstszych, utrwalonych wcześniej wzorców architektury sakralnej.



Obie części zaskakująco dobrze komponują się razem. Być może zasługą jest tu jednolity wystrój (biały tynk) całości wnętrza, pozbawionego w wyniku odbudowy powojennej całego tego "szlamu" obrazów, epitafiów, rzeźb i reszty wystroju, typowego dla starego kościoła.

Em. mówi, że talerz jest zły, bo mógł pęknąć tylko na 2-3 kawałki. Jeśli się już tak stało, to trudno - źle walnąłeś/walnęłaś. Spróbuj teraz z kieliszkiem.

11 grudnia 2011

Léon Krier

...bawił w tych dniach w Warszawie.


źródło: Léon Krier "Architektura wspólnoty", Gdańsk 2011

9 grudnia 2011

Weihnachtsmusik

Drogie Dzieci! Idą Święta? Zauważyłyście? Prawda? Wystarczy wejść do sklepu. W sklepie bowiem Święta się zaczynają! Przez sklep też nabierają Sensu i w sklepie się kończą. Po Świętach, oczywiście. Jak to? Nie kupicie karpia, maku i prezentów?

Nie tylko wzdragałbym się przed robieniem wpisów okolicznościowych ("dziś 33 września, najsmutniejszy dzień w roku, więc...") tudzież nawiązujących do bieżącej rzeczywistości społeczno-politycznej ("skomentuję teraz słowa mojego ulubionego polityka..."), ale też nawiązywanie do tzw. atmosfery świątecznej uważałbym za śmieszną bzdurę.
To bowiem, co zrobiono z sympatycznego skądinąd święta religijno-rodzinnego jest smutnym signum temporis. Nawet ci, którzy deklarują prymat doświadczenia duchowego, lecą kupować te biedne rybie szczątki, i urabiają sobie łokcie po ręce przygotowując to, co uważają, że przygotować trzeba.
A przecież nie musi tak być. Nawet ślub i wesele można zorganizować sobie pod hasłem "To jest nasze święto, a nie geszefciarzy od ślubnego przemysłu. Nikt tu na nas nie zarobi". Nie musi też być "tak, jak u wszystkich". Więc czy i w Wigilię nie mogło by być kanapek z serem, a prezenty - proszę bardzo - ale pół roku później?

Ja na dodatek mam ten niefart, że wyjątkowo nie pasuje mi tradycyjne menu wigilijne. No cóż, indyk może już byłby lepszy, sęk w tym, że w ogóle udział w biesiadach z "menu na komendę" to nie moja bajka. Co jeśli i zamiast indyka wolałbym jajecznicę?

Najgorsze jednak w okołoświątecznej atmosferze jest to, co się dzieje w świecie dźwięków, zwanym muzycznym tłem.
Nagrywanie 'Christmas songs' w świecie, a kolęd w polskich warunkach. poczytuję za obrzydliwy skok na kasę. Na domiar złego chyba skuteczny.
Gdy słyszę "White Christmas" itp. albo gdzieś (zwłaszcza w adwencie) kolędy z głośnika, odbezpieczam pistolet. A już gdy słyszę je w wykonaniu Krzysztofa Cugowskiego, odbezpieczam granat.

Ale, jak to w życiu, każdą regułę zdobi i potwierdza jakiś wyjątek. Tak i tu - Boże Narodzenie jest okazją by przypomnieć sobie o pięknym koncercie Corellego "Fatto per la notte di natale", a po nim - o całej reszcie późnobarokowej muzyki instrumentalnej... Aż po Schoenberga.
Drugi wyjątek robię wyjątek dla jednego współczesnego artysty-śpiewaka. Po pierwsze, szanuję go i cenię nad wyraz, tak że nawet - w drodze owego wyjątku - mogę schować samopał do kabury. Po drugie, nagrywa on swe i tradycyjne piosenki bożonarodzeniowe dla przyjaciół. A że wydano je i dla mas, to już drobiazg. Po trzecie - z przyczyn wymienionych powyżej, nie zdobyłem się na przyswojenie całej tej twórczości, zwłaszcza tych tradycyjnych kawałków, a jeno drobną jej część, jak na przykład taka piosenka.
Weź i Ty ją sobie, Czytelniku, jako upominek spod choinki. I o więcej prezentów nie proś.

4 grudnia 2011

Dostrzeżone

Trzeba było salonu "Tania Książka", trzeba było albumu "Architektura niedostrzegana" poświęconego budownictwu folwarcznemu Wielkopolski, bym rzeczywiście zaczął takie rzeczy dostrzegać. A może po prostu im człek starszy, tym bardziej ma oko bardziej wyczulone na piękno architektury wernakularnej. A może po prostu im bardziej dojmująca jest tandeta i szpetota dzisiejszej architektury naszego kraju...


Tu akurat stodoła (obora?) z Prus Wschodnich, a więc, tego, niemiecka. Ale na Mazowszu też można takie napotkać, nie mówiąc już o Wielkopolsce.

2 grudnia 2011

Ultima Thule

Land's End, Nodrkapp...





...albo Mikoszewo, Mewia Łacha, Przekop Wisły.

29 listopada 2011

Warszawa mi się nie nudzi


Warszawska Starówka, chyba najpiękniejsze stare miasto w Polsce.

27 listopada 2011

Wózek świętej Waldetrudy

Święta Waldetruda z Mons...

...córka świętego Gwalberta i świętej Bertylli...

...siostra świętej Adelgundy, żona świętego Wincentego Madelgariusza...

...matka świętej Adeltrudy, świętej Madelberty, świętego Landeryka, świętego Dentelina...

yeah, rock and roll!

25 listopada 2011

Barykada Września

baczność!
na moją komendę, w tył...
zwrot!
do ataku!

23 listopada 2011

Studia archaeologica postcolumbiana Mazoviense

Przy okazji relacji z trasy mazowieckiej wycieczki, wspomniałem, że część drogi przebyłem zgięty w pół. Stało się tak nie bez przyczyny, przy czym przyczyną tą nie były na przykład boleści w krzyżu. Była nią chęć wzbogacenia wiedzy historyczno-archeologicznej na temat regionu. Konkretnie zaś mówiąc, musiałem poprzedzierać się nieco przez krzaki, by ujrzeć na własne oczy obiekt znany mi dotąd jedynie z klechd, legend, podań i serwisu Google Earth. 
A obiektem tym jest most na rzeczce Pisi (Gągolinie), relikt planowanego przedłużenia linii EKD od Komorowa do Mszczonowa.
Historia tego szlaku komunikacyjnego jest powszechnie znana, dlatego przypomnę ją tylko pokrótce.
Po I Wojnie Światowej przystąpiono do elektryfikacji odrodzonej ojczyzny, czego pionierem był koncern "Siła i Światło". Uruchomił on elektrownię w Pruszkowie. Żeby mieć zbyt na prąd - wybudował linię elektrycznej kolejki z Warszawy. Żeby miała zaś kogo ta kolejka wozić, powstało osiedle Podkowa Leśna.
I tak jest do dziś, z tym że Elektryczna Kolej Dojazdowa zmieniła nazwę na Warszawską Kolej Dojazdową, bo ta elektryfikacja to już nie taki znów cymes. Planowanego przedłużenia już w PRL-u nie przeprowadzono. Teraz - pomarzyć można.

A więc: komu w drogę, temu but na nogę.

Tu zaczyna się wyprawa odkrywczo-badawcza. 600 metrów od szosy katowickiej. Ten garb w poprzek drogi to dawny nasyp. W prawo wiedzie nim droga gruntowa, a w lewo...


...nasyp jest skandalicznie nieutrzymany. A raczej mocnym chwytem utrzymany przez chaszcze. Pokrzywy po szyję! Takich jeszcze się nie widziało. Wybujały, choć niekarmione, żeby tym łatwiej chwycić i pożreć ofiarę, która w końcu im się nawinie.


Ławica pokrzyw wreszcie się kończy, ale marsz utrudniają liany i jakieś badyle, przez które trzeba się przedrzeć w zgiętej pozycji. Ale - jak w baśni - wytrwałego wędrowca, który porzucił wygodny gościniec, czeka zasłużona nagroda.

Niespodziewanie, po 400 metrach przedzierania się, u kresu nasypu widzi się coś, co przypomina zadbany park.

I oto nasyp kończy się, a oczom ukazuje się on, cel wyprawy: pradawny relikt minionej cywilizacji. Most. Z żelbetu zwanego również żelazobetonem.

No dobrze... most jest, ale wejść nań nie można. Nie zrobiono łącznic, wiaduktów i estakad.
Skandal! Typowo polskie! Co za naród! Gdzie jest minister?! Spieprzam z tego kraju! itd.

Trzeba poradzić sobie w inny sposób. Z pomocą przychodzą (nie pierwszy raz) poczciwe bobry. Albo... inne, wcześniejsze ekspedycje naukowe...

...które niestety zaginęły w tej istnej dżungli, pozostawiając dla swoich następców jedynie świadectwo dotarcia tu wraz z nazwiskami naukowców.


I tak oto, jest się po drugiej stronie kanionu. Drugą część nasypu - kolejne 500 metrów - okupują dla odmiany krwiożercze gatunki jeżyn. Ale i przez nie udaje się przedrzeć z lekką tylko szkodą dla uspodnienia.

Poglądowy plan pokazuje przebieg przebytego przejścia w przestrzeni.

21 listopada 2011

W starym spichrzu




Pewne rzeczy były odwieczne. Jak kapitel na trzecim zdjęciu - jego forma bierze się nie tylko z naśladownictwa architektury starożytnych Greków, lecz wynika z praktycznych względów konstrukcyjnych. Dzisiaj, myśmy wszystko zapomnieli... I mamy w żelbecie.

A jak łatwo w takim miejscu pojąć udomowienie kotów!

19 listopada 2011

Samokrytyka

Jakże łatwo jest wrzucić na blog (do blogu, a raczej: w blog) zdjęcie albo dwa i dać lakoniczny podpis lub komentarz. A przecie nie tylko tak miało to wyglądać. Gdzie ambicje pisywania na różne tematy, o których świadczą zaniedbane tagi z listy? Gdzież refleksje na tematy historyczne (postacie, Żydzi) i literackie (przeczytane)? Gdzież relacje emocji związanych ze zmysłowo-duchowym odbiorem wyżyn geniuszu i natchnienia (?!) - wzrokiem (sztuka) i słuchem (muzyka)? Gdzie wreszcie to, co interesuje wszystkich najbardziej, ale nie każdy się publicznie przyzna (seks)?

Nigdzie. Po pierwsze, chociaż chwalono mnie ongiś za „lekkie pióro”, to na nic wszak ten komplement w dobie pisania za pomocą klawiatury. Po drugie, adresaci moich zamierzonych wypisów zwieszają głowy i patrzą w ziemię, pytani, czy czytali tu coś. Po trzecie, niestety obawiam się, że mam od jakiegoś czasu wielką dziurę w głowie, przez którą wyciekają resztki dawnego dowcipu i intelektu. Być może nazywa się to lenistwo, i do blogowania, jak do każdej innej dziedziny rzeczywistości da się zastosować prawo Kopernika.
(Notabene, kiedyś udało mi się wzbogacić i uaktualnić owo prawo, które formułuje się zwykle w brzmieniu „gorszy pieniądz wypiera lepszy”, o słowa „z kieszeni”).

Lecz nie wszystko jeszcze stracone. Zamierzam się poprawić. I zacznę od zaraz. Czymś, co załatwi parę tagów naraz! Na przykład starym żydowskim kawałem:

Mąż szykuje się wieczorem do wyjścia. Żona pyta go
- Dokąd się wybierasz?
- Idę na otwarcie wystawy malarstwa.
- To dlaczego mnie nie weźmiesz z sobą?
- Och, bo ty się na niczym nie znasz. Przyniosłabyś mi wstyd. Jeszcze byś wzięła Matejkę za Picassa…
- Ależ mój drogi! Nawet gdy jesteśmy sami, nigdy cię nie biorę za pikassa, a co dopiero obcego mężczyznę przy ludziach!...


fuck yeah, Konefke





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...