31 grudnia 2015

XL

Co? Już?

Nawet nie zdążyłem powąchać tego roku, a już się zwija. Co się dziwić. Im człek starszy, tym czas szybciej płynie, bo go człek więcej ma - za sobą.
Jedna staruszka powiedziała do Em.
- Proszę pani, ja to wyglądam przez okno: zielono. Wyglądam znów: biało. Wyglądam: zielono.

O kurwa! (To dodałem od siebie).

Podsumujmy mijający rok:


Czy wypada oznajmiać publicznie o takich osiągnięciach, jak np. osiągnięcie całkiem średniego wieku?
Poza tym, czym tu się chwalić? Niejeden ma więcej i się nie chwali. Inny znów mniej i też nic nie mówi... Zaś przestrogi przed odkrywaniem prywatności on-line były wspomniane tu niedawno.
Ale cóż... Przynajmniej jest o czym napisać.

A więc:

Gdy miałem lat 11 (1986), na wakacjach (w Zwierzyńcu, Lubelszczyzna), czytałem „Przygody Sherlocka Holmesa” Conan-Doyle'a.
I tam padły słowa (cytuję): „młody, czterdziestoletni mężczyzna...” Co?! Wytrzeszczyłem oczy! Jak to: „młody, czterdziestoletni”?
Teraz doceniam tego typu poetyckie niuanse...

***

Wciąż mam wrażenie, że w niczym nie przypominam wąsatego dziada z serialu sprzed lat (ok. czterdziestu). Nawet sprawdziłem, że aktor Kopiczyński grając tytułową rolę rzeczywiście był w tytułowym wieku, a nie, dajmy na to, trzycyfrowym.
Nie przypominam nie tylko wyglądem, chociaż też np. mieszkam z rodziną w Warszawie, a nawet także posiadam zaszczytny tytuł inżyniera.  Nie zostałem wszak dyrektorem zjednoczenia, czy jakie tam owa postać stanowisko osiągnęła. Jeszcze nie w tym wieku. Pewnie w następnym.

***

W naszym bliskim i średnioodległym środowisku nastąpiło coś, co nazwałem „roaring forties baby boom”.

***

Serdeczny mój przyjaciel - i rówieśnik - by uczcić a zarazem odreagować fakt urodzin wybrał się samotnie gdzieś na Wyspy Owcze, czy inne Ultima Thule.
Początkowo w planach był Spitzbergen w zaćmienie Słońca, a nawet powstał pomysł, bym mu tam towarzyszył. Z tego nic nie wyszło.

Ja zaś wymyśliłem sobie analogicznie urodzinowo udać się samopas w miejsce, gdzie jeszcze nie zawędrowałem, lecz nie aż na tak ambitny dystans.
Mianowicie postanowiłem wsiąść w Warszawie w nocny pociąg z kuszetkami, wysiąść rano w Zakopanem, pójść w las, przejść Orlą Perć i znów nocnym machnąć do domu. Z tego także nic nie wyszło. Sprawdziłem bowiem w prognozach, że w wyższych partiach gór panuje -1 stopień i śnieg. Latem! (Było to przed upałami).

Zamiast - w wyniku zawirowań okolicznościowych - owego dnia utknąłem na dwie godziny w Jaktorowie...

***

Za to mogłem świętować razem z Charlize Theron, Angeliną Jolie i Millą Jovovich.
Tyle że one o tym nie wiedziały...





27 grudnia 2015

Kościół w Lipnicy Murowanej

Do kościoła w Boguszycach obfitującego w renesansowe polichromie trafiłem pierwszy raz dopiero w tym roku. Chociaż nie jest to dalej niż 100 / 50 kilometrów od zwykłych miejsc mojego zamieszkania. I choć niezliczoną liczbę razy przejeżdżałem nieopodal. Ale lepiej - jak to mówią - późno niż wcale. Na dodatek byłem tam już trzy razy, nadrabiając stracony czas.

Do innego takiego obiektu udało mi się dotrzeć nieco wcześniej, bo w zeszłym roku, co to za chwilę przestanie być zeszłym a zacznie zaprzeszłym. A przy tym znajdującego się dużo mniej po drodze (mojej).

Obiektem tem analogicznym jest kościółek pod wezwaniem świętego Leonarda w b. miasteczku Lipnica Murowana.


Zbudowany w drugiej połowie XV wieku, stanowi tym samym jeden z najstarszych zabytków sakralnego budownictwa drewnianego, tym samym budownictwa drewnianego, a tym samym i budownictwa. Wiąże się to z faktem, iż jego substancja jest oryginalna i niepodmieniana. Nie to, co te japońskie świątynie sprzed wieków, które co kilka sezonów buduje się na nowo.

Jest to kościół cmentarny, tym samym znajduje się poza b. miasteczkiem Lipnicą Murowaną, a ściślej poza jej b. murowanymi murami, gdyż takim elementem mogło się ongiś ono pochwalić.

Z zewnątrz skromny, choć nie aż tak, jak boguszycki, również wysokospiętrzony na gotycką modłę, do tego wyposażony w tzw. soboty, czyli rodzaj krużganków wokół.


Wewnątrz posiada zestaw polichromii, ciekawy, choć nie aż tak, jak boguszycki. Malowidłom na stropie dodaje powagi fakt, że są jeszcze średniowieczne, ujmuje zaś to, że są patronowe, czyli - jakbyśmy dziś powiedzieli - od szablonu. W Boguszycach zaś wszystko jest hand-made.


Ściany zdobią, a raczej wykorzystują, malowidła późniejsze, z różnych okresów.


Cenne gotyckie tryptyki nie zachowały się - na szczęście tylko w świątyni. Można je oglądać bowiem w Najpiękniejszym Muzeum, o którym mam nadzieję nadać kiedyś krótki tekst.

Kościół w Lipnicy udało się bez problemu zwiedzić, dotknąć i powąchać, dzięki istnieniu małopolskiego Szlaku Architektury Drewnianej. Szlak ów jest latem obsługiwany przez umyślnych pracowników, tj. panie, które do zabytków wpuszczają i mogą coś na ich temat ciekawego zeznać.

Spójrzmy zatem na wybór z fotopatrzenia na drewniane wnętrza malowane.


Dusze.


Pierwsze znane wyobrażenie turysty-fotoblogera. Tutaj jak raz w towarzystwie anioła i szatana.


PAMIĘTAY NA SZMIERCZ.
Dziś ludzie raczej na śmierć zapominają...
Memento mori!
Tym optymistycznym akcentem kończę i całuję Was w co chcecie.





11 grudnia 2015

Fajka na śniegu (g. z. f.)

Galeria zwierząt futrzanych, odsłona... Wybacz, straciłem rachubę.
Chodzi o to, że otaczają nas niekiedy zwierzęta. Po co komu zwierzęta? Zupełnie nie wiadomo. Ale wiadomo także skądinąd, że życie ze zwierzętami wokół jest zupełnie inne. Zwłaszcza na wsi. Czy wyobrażasz sobie dom bez psów i kotów?

A więc oto kolejna odsłona galerii zwierząt futrzanych w postaci Fajki.


Fajka jest zwierzęciem marki pies, płci suka, model kundel (zwany dla niepoznaki i nobilitacji nowokundlandem).
Została znaleziona przez Em. którejś jesieni w lesie, jako młode jeszcze szczenię. Najprawdopodobniej znalazła się tam, gdyż poprzedni użytkownik działał w myśl zasady: „Miejsce zwierząt jest w lesie”. Ale wyswobodziła się ze swych okowów. Najpierw zrobiono rozpoznanie wśród okolicznego ludu, lecz dowiedziano się tylko, cytuję: „Pani, ja nie znam ludzkich psów”. I jakoś przylgnęła do naszej ekipy.

W związku z powyższymi zajściami jest to pies, który wie, że wygrał los na loterii. A więc jest arcygrzeczna - można iść na dwunastokilometrowy spacer przez wsie, bez smyczy i Fajka nie oddali sie od ciebie na krok, jeśli tak jej przykażesz.


Co do kota, to czuje przed nim duży respekt, ale cały czas kombinuje, jak by tu go zjeść. Wynikiem tego jest nieustanna wojna psychologiczna i pojedynek na miny. Trafia tu kosa na kamień, gdyż kot łatwo terenu nie odda - swojego czy nie swojego.

Zdjęcie zimowe zrobione przez Em., wypasiałe od cieni rzuconych na śnieg przez drzewa, wystąpiło w dwóch odsłonach: barwnej i w walorze. Jeszcze Ci mało? Proszę bardzo: w negatywie!






6 grudnia 2015

L. B. A.

Istnieje pewne internetowe forum humorystyczne, które swego czasu, lata temu – z braku innych rozrywek – nader chętnie odwiedzałem. Kiedyś założył ktoś na nim wątek „10 przypadkowych faktów o tobie” i zainaugurował go rzecz jasna własnym zestawem. Pamiętam do dziś – bo na tym wpisie wątek się otwierał – że pierwszy fakt brzmiał: „zepsuł mi się but i nie mam w czym iść do szewca”. Urocze!

Wątek ów zyskał wnet niezwykłą popularność. Co się jednak stało? Otóż bardzo szybko okazało się, że jakieś 90% osób podaje fakty w 90% zupełnie nieprzypadkowe! A te, w jakichś 90%, dotyczą seksu i spraw, przepraszam za wyrażenie, pokrewnych, lub stanowią płaczliwe obnażanie się i biadolenie – dla odmiany, lub w związku z powyższym. I w 90% pochodzą od kobiet płci żeńskiej. Zdumiewające! Zabawny pomysł przerodził się w gabinet autopsychoterapii połączony z salonem lansu. Żalono się i chwalono bowiem z równą częstotliwością. Nie było tam już czego szukać.

Zezłościło mnie to zepsucie bezpretensjonalnej zabawy, więc pod fałszywym pseudonimem (!) – jako Annabelle (tak!) – popełniłem wpis parodystyczny (choć pewnie nie ja jeden), pisząc bzdury takie, jak:

- Nie cierpię, gdy ktoś bez pytania chodzi po moim ukochanym zakątku w lesie.
- Chwilami chcę ukarać moje ciało. Mam wrażenie, że mnie wykorzystuje.
- Nie płakałam po papieżu. Płakałam po Władysławie Warneńczyku, gdy opowiedziano mi tę smutną historię.
- Czasem myślę, że życie przeszło obok mnie niezauważone.
- W sobotę uprawiałam seks z wysokim urzędnikiem UE. Było totalnie! Niestety, musiałam wyjść w połowie.
- Mam kolczyk w języku, pępku i nieduży tatuaż na wątrobie.
- Zawsze myję włosy w burzy.
- Dziś czuję się jak pustynia po naftowych odwiertach.
itd.

Ale i tak nikt nie zwrócił na to uwagi. Było to zbyt podobne do reszty wpisów.


Inna rzecz, która przypomina się nie wiedzieć czemu, to filmik z belgijskiej bodajże telewizji.
Na ulicy do namiotu jasnowidza zapraszani są przypadkowi przechodnie. Po poznaniu podstawowych rzeczy na ich temat - jak rozumiem, głównie nazwiska - jasnowidz zaczyna sypać faktami z ich życia. Przypadkowi przechodnie wpadają w osłupienie. W szczytowym momencie osłupienia opada kurtyna ujawniając ukrytą ekipę wyszukującą dane na ich temat w internecie i transferującą je do ukrytego w jasnowidzu nadajnika.
Ustawiony, czy nie, filmik był przestrogą przed ujawnianiem zbyt wielu rzeczy w publicznie dostępnej sferze internetu.


Dlaczego o tym piszę? Klnę się, że nie à propos dzisiejszego wpisu. Tylko tak mi to przyszło do głowy w ramach zbędnej anegdoty, bez której ani rusz.

Dziś mam mianowicie kilka pytań do odpowiedzi. Zadanie zadane przez miłą koleżankę-blogerkę Obieżyświatkę w ramach zabawy pt. „Liebster Blog Award” jest zaszczytnym wyróżnieniem. Postaram się więc przyłożyć do rzetelnej a szczerej wypowiedzi.

1. Który z bohaterów książkowych albo filmowych zafascynował Cię do tego stopnia, że chciałabyś/chciałbyś z nią/z nim dłużej porozmawiać?

Raskolnikow, he he. W ogóle u Dostojewskiego to nic, tylko się odwiedzają, piją herbatę i snują długie monologi na tematy zasadnicze. To się już nie zdarza. A serio, to trudna sprawa… Kiedyś może miałem skłonność do angażowania się emocjonalnego w nie swoje sprawy, to jest w życie postaci literackich, ale teraz już nie… No, chętnie Wokulskiego odwiódłbym od głupot.
Posnułbym się też z Mironem Białoszewskim po zakurzonych peryferiach Warszawy, ale wszak to nie postać literacka...

2. Najlepsza herbata, jaką piłaś/piłeś to….

Znów trudna sprawa – jak z tym bohaterem. Trudno nie lubić dobrej herbaty, ale która była najlepsza? Na pewno stronię od eksperymentów, raczę się tylko czarną, może być earl grey.
Herbata z ostatnich czasów, która zapadła w pamięć w miły sposób, to ta wypita w zeszłym roku latem w schronisku górskim, gdzie dotarliśmy kompletnie przemoczeni uporczywym deszczem. Była oczywiście z cytryną i cukrem, choć zwykle nie słodzę. I jeszcze z repetą!

3. Jesteś nowa/nowy w małej społeczności, gdzie wszyscy się znają: próbujesz więc wejść w to środowisko (jeśli tak, to jaki jest Twój pierwszy krok) czy stoisz raczej z boku?

Mój pierwszy krok to ten ku drzwiom... A serio, to raczej nie stoję z boku. Używam mojej supermocy, czyli poczucia humoru. No chyba, że wchodzę w tę małą społeczność z innymi, znanymi sobie osobami, wówczas stoję z boku – z nimi, bo jestem zbyt leniwy, żeby wymyślać tematy do konwersacji z nieznanymi ludźmi. Oportunizm.

4. Co masz zawsze przy sobie?

Okulary, niestety. Chyba, że już śpię.

5. Kolor, którego nie znosisz?

Żaden kolor nie zawinił i nie ponosi odpowiedzialności za to, jak wygląda. Faktem jest jednak, że na różowo bym się raczej nie ubrał. Łatwiej mi powiedzieć, jakie barwy lubię – mianowicie te tzw. kolory ziemi w ich pełnej brązowo-szarej gamie.

6. Twoja główna wada?

Zapominalstwo. Ciągle zapominam, że postanowiłem być dobrym człowiekiem…

7. Na co nigdy nie masz czasu?

To pytanie przypomniało mi, że miałem oddzwonić do przyjaciela, który odezwał się do mnie. W lipcu. Biada mi!

8. Używasz rogalki, motewki czy firloczka?

Byłem twardy do końca i nie sprawdziłem, co te słowa znaczą. Przyznam się bez bicia (w pierś), że widzę je pierwszy raz. Najprawdopodobniej.

9. Blogujesz, bo….

Bo jestem jak ten gówniarz, któremu tak się podoba jego ulubiony metal/disco/hip-hop (niepotrzebne skreślić), że chce się podzielić nim z współpasażerami w tramwaju… I ja tak pokazuję to, co mi się spodobało. Z tą różnicą, że mojego tramwaju można nie odwiedzać. Dobrowolnie.

10. Twoje najbardziej oryginalne hobby to…

Czy ja w ogóle mam jakieś hobby? Chyba jestem najbanalniejszym przeciętniakiem, i to pytanie fakt ów obnaża. Nie zjeżdżam na wrotkach z alpejskich lodowców, nie gromadzę inkaskich haiku, nie sklejam nawet modeli dawnych konserw…

Aha, muzyka. Ale to w ogóle nie jest oryginalne. Nawet jeśli gromadzę m.in. nagrania qawwali lub łotewskiego folku.

11. Gdybyś miała/miał szansę zmiany jednej rzeczy w przeszłości, to co by to było?

W przeszłości ogólnej? Czy własnej-osobistej? Jeśli idzie o tę pierwszą – za dużo takich momentów, zwłaszcza w odniesieniu do historii ojczystej. Jeśli o tę drugą… Cóż, popełniłem w życiu jakieś błędy, z których co gorsza zdaję sobie sprawę. Ale jeśli mógłbym je w magiczny sposób poprawić, to być może w rezultacie nie byłbym teraz tym, kim jestem i gdzie jestem. I z kim. A tego bym nie chciał!


Uff, chociaż miałem pokusę, żeby odpowiedzieć np. najlepsza herbata – z sierści psa, to powstrzymałem się i wyspowiadałem szczerze bez niepotrzebnej klaunady.

Niestety, odnoga zabawy „Liebster Blog Award” w mojej osobie będzie musiała się zakończyć ślepo. Po pierwsze, nie czuję się na razie w pełni mocy intelektualnych, by wymyślić dość ciekawych pytań, które przyniosłyby ciekawe odpowiedzi. Po drugie, nie wiedziałbym, jakie blogi wskazać… Obieżyświatce „odbiłbym piłeczkę”, Ikroopka dostała już ów zestaw, Astrowiktor jest zajęty wycinaniem literek z gazet, Marcin jako ten stachanowiec blogosfery nie powinien być odrywany od pracy, Mozaiki są ściśle branżowe, Minoga jest już śnięta i waniejet… Inne zaś blogi z listy po prawej stronie strony też są przeważnie ledwo żywe… Internet powoli umiera, zawsze to powtarzam.

Ale dziękuję za okazane w ten sposób zainteresowanie, również temu, kto czytał!

Pa.

Wasz – Er.

Wpis bez obrazka byłby nieznośnym gołosłowiem. Oto więc zdjęcie, które mogłoby być moją odpowiedzią na pytanie o ulubiony budynek Warszawy, gdyby takie kiedyś padło.














1 grudnia 2015

Criterion

Co? Już grudzień?
A nie mówiłem kilkanaście miesięcy temu, że ten rok tylko z pozoru jest taki nowy, a naprawdę ma się ku końcowi? I kto miał rację, hę?

Żeby było dekadencko i rozpadliwie do końca, zajrzyjmy do Criterionu.
Będzie to kolejne ogniwo - między innymi - łańcucha obrazków z upadłych basenów. Dalsze odcinki wkrótce. Ale Criterion to nie tylko basen. To stan umysłu.

Niezgłębionego umysłu jego nieprzeciętnego twórcy. Wiem, co mówię. Widziałem go i słyszałem. Byłem tam, gdy basen działał, a domeny pilnowały nie tylko te dwa zdezelowane nosorożce...










Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...