29 listopada 2011

Warszawa mi się nie nudzi


Warszawska Starówka, chyba najpiękniejsze stare miasto w Polsce.

27 listopada 2011

Wózek świętej Waldetrudy

Święta Waldetruda z Mons...

...córka świętego Gwalberta i świętej Bertylli...

...siostra świętej Adelgundy, żona świętego Wincentego Madelgariusza...

...matka świętej Adeltrudy, świętej Madelberty, świętego Landeryka, świętego Dentelina...

yeah, rock and roll!

25 listopada 2011

Barykada Września

baczność!
na moją komendę, w tył...
zwrot!
do ataku!

23 listopada 2011

Studia archaeologica postcolumbiana Mazoviense

Przy okazji relacji z trasy mazowieckiej wycieczki, wspomniałem, że część drogi przebyłem zgięty w pół. Stało się tak nie bez przyczyny, przy czym przyczyną tą nie były na przykład boleści w krzyżu. Była nią chęć wzbogacenia wiedzy historyczno-archeologicznej na temat regionu. Konkretnie zaś mówiąc, musiałem poprzedzierać się nieco przez krzaki, by ujrzeć na własne oczy obiekt znany mi dotąd jedynie z klechd, legend, podań i serwisu Google Earth. 
A obiektem tym jest most na rzeczce Pisi (Gągolinie), relikt planowanego przedłużenia linii EKD od Komorowa do Mszczonowa.
Historia tego szlaku komunikacyjnego jest powszechnie znana, dlatego przypomnę ją tylko pokrótce.
Po I Wojnie Światowej przystąpiono do elektryfikacji odrodzonej ojczyzny, czego pionierem był koncern "Siła i Światło". Uruchomił on elektrownię w Pruszkowie. Żeby mieć zbyt na prąd - wybudował linię elektrycznej kolejki z Warszawy. Żeby miała zaś kogo ta kolejka wozić, powstało osiedle Podkowa Leśna.
I tak jest do dziś, z tym że Elektryczna Kolej Dojazdowa zmieniła nazwę na Warszawską Kolej Dojazdową, bo ta elektryfikacja to już nie taki znów cymes. Planowanego przedłużenia już w PRL-u nie przeprowadzono. Teraz - pomarzyć można.

A więc: komu w drogę, temu but na nogę.

Tu zaczyna się wyprawa odkrywczo-badawcza. 600 metrów od szosy katowickiej. Ten garb w poprzek drogi to dawny nasyp. W prawo wiedzie nim droga gruntowa, a w lewo...


...nasyp jest skandalicznie nieutrzymany. A raczej mocnym chwytem utrzymany przez chaszcze. Pokrzywy po szyję! Takich jeszcze się nie widziało. Wybujały, choć niekarmione, żeby tym łatwiej chwycić i pożreć ofiarę, która w końcu im się nawinie.


Ławica pokrzyw wreszcie się kończy, ale marsz utrudniają liany i jakieś badyle, przez które trzeba się przedrzeć w zgiętej pozycji. Ale - jak w baśni - wytrwałego wędrowca, który porzucił wygodny gościniec, czeka zasłużona nagroda.

Niespodziewanie, po 400 metrach przedzierania się, u kresu nasypu widzi się coś, co przypomina zadbany park.

I oto nasyp kończy się, a oczom ukazuje się on, cel wyprawy: pradawny relikt minionej cywilizacji. Most. Z żelbetu zwanego również żelazobetonem.

No dobrze... most jest, ale wejść nań nie można. Nie zrobiono łącznic, wiaduktów i estakad.
Skandal! Typowo polskie! Co za naród! Gdzie jest minister?! Spieprzam z tego kraju! itd.

Trzeba poradzić sobie w inny sposób. Z pomocą przychodzą (nie pierwszy raz) poczciwe bobry. Albo... inne, wcześniejsze ekspedycje naukowe...

...które niestety zaginęły w tej istnej dżungli, pozostawiając dla swoich następców jedynie świadectwo dotarcia tu wraz z nazwiskami naukowców.


I tak oto, jest się po drugiej stronie kanionu. Drugą część nasypu - kolejne 500 metrów - okupują dla odmiany krwiożercze gatunki jeżyn. Ale i przez nie udaje się przedrzeć z lekką tylko szkodą dla uspodnienia.

Poglądowy plan pokazuje przebieg przebytego przejścia w przestrzeni.

21 listopada 2011

W starym spichrzu




Pewne rzeczy były odwieczne. Jak kapitel na trzecim zdjęciu - jego forma bierze się nie tylko z naśladownictwa architektury starożytnych Greków, lecz wynika z praktycznych względów konstrukcyjnych. Dzisiaj, myśmy wszystko zapomnieli... I mamy w żelbecie.

A jak łatwo w takim miejscu pojąć udomowienie kotów!

19 listopada 2011

Samokrytyka

Jakże łatwo jest wrzucić na blog (do blogu, a raczej: w blog) zdjęcie albo dwa i dać lakoniczny podpis lub komentarz. A przecie nie tylko tak miało to wyglądać. Gdzie ambicje pisywania na różne tematy, o których świadczą zaniedbane tagi z listy? Gdzież refleksje na tematy historyczne (postacie, Żydzi) i literackie (przeczytane)? Gdzież relacje emocji związanych ze zmysłowo-duchowym odbiorem wyżyn geniuszu i natchnienia (?!) - wzrokiem (sztuka) i słuchem (muzyka)? Gdzie wreszcie to, co interesuje wszystkich najbardziej, ale nie każdy się publicznie przyzna (seks)?

Nigdzie. Po pierwsze, chociaż chwalono mnie ongiś za „lekkie pióro”, to na nic wszak ten komplement w dobie pisania za pomocą klawiatury. Po drugie, adresaci moich zamierzonych wypisów zwieszają głowy i patrzą w ziemię, pytani, czy czytali tu coś. Po trzecie, niestety obawiam się, że mam od jakiegoś czasu wielką dziurę w głowie, przez którą wyciekają resztki dawnego dowcipu i intelektu. Być może nazywa się to lenistwo, i do blogowania, jak do każdej innej dziedziny rzeczywistości da się zastosować prawo Kopernika.
(Notabene, kiedyś udało mi się wzbogacić i uaktualnić owo prawo, które formułuje się zwykle w brzmieniu „gorszy pieniądz wypiera lepszy”, o słowa „z kieszeni”).

Lecz nie wszystko jeszcze stracone. Zamierzam się poprawić. I zacznę od zaraz. Czymś, co załatwi parę tagów naraz! Na przykład starym żydowskim kawałem:

Mąż szykuje się wieczorem do wyjścia. Żona pyta go
- Dokąd się wybierasz?
- Idę na otwarcie wystawy malarstwa.
- To dlaczego mnie nie weźmiesz z sobą?
- Och, bo ty się na niczym nie znasz. Przyniosłabyś mi wstyd. Jeszcze byś wzięła Matejkę za Picassa…
- Ależ mój drogi! Nawet gdy jesteśmy sami, nigdy cię nie biorę za pikassa, a co dopiero obcego mężczyznę przy ludziach!...


fuck yeah, Konefke





17 listopada 2011

Kot, który zmienia pory roku

W tym przypadku - lato w jesień.

14 listopada 2011

13 listopada 2011

Świt

Cały ten biznes z jesienią, zmianą czasu na krótszy od najdłuższego, zimnem i ciemnem, ma tę zaletę, że nie jest problemem wstać o świcie. To świt ma problem ze wstaniem. I nietrudno go zaskoczyć i obejrzeć od właściwej strony (a nie, jak to się zdarza latem, odwrotnie - zostać przez świt zaskoczonym i widzieć go od drugiej strony, to znaczy, od strony wieczoru).





11 listopada 2011

9 listopada 2011

Forest road art

Niejeden bloger lubi czasem pokazać przykłady i okazy tak zwanego street artu, czyli wandalizmu nobilitowanego.
Ja natomiast chciałem zaprezentować przypadkowo dostrzeżoną anonimową twórczość z duktu leśnego pod Warszawą, a więc forest road art.
Efemeryczna galeria składa się (a raczej: składała się) z kilkunastu piktogramów: od podstawowych form - figur geometrycznych, przez uproszczone obrazy rozmaitych przedmiotów otaczających człowieka ("poezja rupieci"!), po wizerunki zwierząt (a więc dalekie echo figur z Nazca, brytyjskich geoglifów, malowideł z Lascaux...).





6 listopada 2011

Trzy kolory

Taki oto komplet kolorów dostępny jest w pakiecie dla spacerujących w Łazienkach.
Muszę wyznać, że sam bym tego malowniczego zestawienia nie zauważył, gdyby nie Em.
Bo ja niestety chadzam ze wzrokiem wbitym w ziemię, w poszukiwaniu sensu życia. A ten jest gdzie indziej.



5 listopada 2011

Żal po gorzale?

Jednym z cudów świata, które udało mi się zobaczyć na trasie opisanej w poprzednim wpisie, była gorzelnia, a właściwie ex-gorzelnia w Radziejowicach.
Spory majątek magnacki nie mógł rzecz jasna obejść się bez własnej gorzelni. Czym bowiem rozpijałby pan chłopów, gdyby nie miał na miejscu wytwórni wody ognistej?
W Polsce Ludowej lud się ocknął i zdał sobie sprawę w jak zgubnych tkwił nawykach. Nic dziwnego zatem, że gorzelnia popadła w ruinę.
Pozostaje jeno popatrzeć na interesujące detale wiejskiego budownictwa industrialnego.





3 listopada 2011

Wędrówka mazowiecka jesienią

Życie czasem rzuca, że tak powiem, nam pod nogi różne wyzwania. W ostatni łikęd spotkało mnie takie oto: jak przedostać się z punktu A do punktu B będąc pozbawionym wszelkich mechanicznych środków transportu? Odpowiedź prosta: starożytnym – od cyników nauczonym - sposobem zwanym per piedes! Przy okazji człowiek się nawdycha, stężeje, dowie czegoś o Polsce i świecie współczesnym, a także odwiedzi kilka miejsc, które dotąd były nie po drodze.
A zadem: w drogę!

0 km. Oto punkt wyjścia (w sensie dosłownym) – dworzec w piastowskim Żyrardowie. Należy mu się, temu dworcu, osobny materiał, ale na to przyjdzie pora.

5 km. Krowa mazowiecka. Jak to krowa – jak zwykle niezmiernie ciekawska. Sympatyczne bydlę.

5,2 km. Ostrożnie trzeba przekraść się przez zatory CMK.

5,4 km. Wtem!... Jak żółto! Lasy wokół Radziejowic mają to do siebie, że inaczej niż większość lasów Mazowsza, składają się z lasów liściastych.

7 km. Dzięki rozmaitym Gajowym można nawet popatrzeć na to z góry.

11 km. Radziejowice. Ludzie już nie wiedzą, co wymyślić, żeby upiększyć swe domostwa. Tu: kapitel wiaty śmietnikowej w kształcie kota.

15,5 km Staw, dawny PGR Ryb. Kołaczek. Dziś – hodowla łabędzi. Estetyka górą nad ekonomią!

19 km. A to już Stawy Grzegorzewickie. Poważna sprawa. Tylko wody już nie ma.

20 km. Jeszcze tylko ten las…

I koniec. Droga Żyrardów – Skuły zrobiona. 22 kilometry, nie licząc kręcenia się wokół własnej osi przy robieniu zdjęć. Część trasy zrobiona w postawie zgiętej w pół. Ale o tym - innym razem…

Dzięki tej wyprawie zdobyłem Mazowiecką Pieszą Odznakę Wesołego Buta. No… szczerze mówiąc, sam sobie ją przyznałem. Ale co tam, grunt, że jest Odznaka!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...