30 października 2011

Tramwaj nie wierzy łzom

Z cyklu: najdłuższe trasy tramwajowe Europy.


27 października 2011

Pacyfikacja rowerów

Z cyklu nudne pocztówki dziś: Gandawa.

25 października 2011

Na Bateryjce


Adres poniekąd trędowy. Ulica ostatnio głośna i modna. A będzie gorzej.

24 października 2011

20 października 2011

Collectia płytorum

A może by tak, zamiast pląsać wciąż o architekturze i liściach, napisać co o muzyce...? Eeee, gadacie.
A może jednak? Na ten przykład parę refleksji o płytozbieractwie.

Gdy człowiek wejdzie dziś do sklepu płytowego w stolicy bez mała czterdziestomilionowego państwa, ogarnia go melancholia.
Jakże mała powierzchnia, jakże mały tam wybór!
A przecież... bywało drzewiej inaczej. Któż zna trasę Freta - Senatorska - Moliera - Mazowiecka - Marszałkowska - Złota - Aleje Jerozolimskie - Hoża - Plac Zbawiciela? Wszędzie tam mieściły się sklepy płytowe - większe lub mniejsze, ale zacne. Po większości nie zostało nawet śladu. Helikon, Vivart, ZPR, Wielka Płyta, Planet Music... To dość oczywiste, tak jak wcześniej video killed the radio star, tak teraz internet killed the music store. Z jednej strony, to przykre. Z drugiej - internet to genialne narzędzie do poznawania muzyki. Nie będę ściemniał, że nigdy nic z sieci nie ściągnąłem, tak samo, jak nie zaprę się, żebym nigdy nie skopiował płyty od kumpla. Ale staram się traktować takie źródła jak bibliotekę: wypożyczam i "czytam". Jeżeli jakiś artysta, jakaś płyta spodoba się tak, że się chce ją mieć na stałe - kupuje się ją. Proste, choć może kazuistyczne.

Czasy się zmieniły i człowiek razem z nimi.
Ale wciąż wierzę w CD....

Wiem, handełe płytami również przeniosło się do Internetu, i każdą płytę można sobie zamówić i sama przyjdzie, ale... to nie to samo. Wspomnianą wyżej trasę pokonywałem tak raz na tydzień, nie wiedząc z czym wrócę do domu, ale wiedząc, że z czymś na pewno. Może zresztą kupowanie płyt miało coś z zachowań obsesyjno-kompulsywnych. Pamiętam, jak obiecywałem sobie, że nie będę kupował więcej niż jednej płyty na tydzień. Ale nie udawało się. Gigantyczne sklepy płytowe często pojawiały się w snach... W końcu udało się opanować. Nie miało to sensu, bo raptowny przyrost dysko-teki uniemożliwiał rzetelne poznawanie jej zawartości!
Zamiast kwiatów, zamiast wstążki kupowała Wandzia książki. Ale żadnej nie czytała, ukłuła się i płakała... Muzykę z pierwszych ...estu płyt znałem na pamięć. Orkiestrowe dzieła Bacha potrafię rozpoznać z zamkniętymi oczami. A potem? Ostatnio ze zdumieniem znalazłem np. niejakiego Benedikta Antona AUFSCHNAITERA. I przecie nawet nie tak dawno musiałem go sobie sprawić!

A może by zrobić tak: jednak rzeczywiście ułożyć listę 100 płyt, które zabralibyśmy na bezludną wyspę - gdyby był na niej prąd. A potem opisać każdą po kolei, dajmy na to raz na tydzień. To znaczy, raz na tydzień kolejną płytę, nie wszystkie naraz, choć po kolei.
No sam nie wiem. Wysiłek wielki i być może również obsesyjno-kompulsywny. Aczkolwiek najbardziej lubimy robić to, za co nam nie płacą! Czyż nie? A zatem pomyślimy.


początki zbiorów, rok 1991.

18 października 2011

Zdobycie najwyższej góry

Gdy wreszcie przyszła okazja wyrwania się ze szponów miasta, a prognozy meteorologiczne zapowiadały słoneczny dzień, wiadomo było, że celem wyprawy staną się (wreszcie!) góry.
Ale które? Trudna sprawa z wyborem. Himalaje - daleko i za drogo, jako że nie udało się pozyskać żadnych sponsorów. Szczerze mówiąc, być może dlatego, iż nawet nie podjęto prób pozyskania... Rodopy, Rudawy, a nawet Rudawy Janowickie - także za daleko. Wyprawa musiała zamknąć się w czasozakresie jednego dnia... I wtem nasz wybór pada na pasmo nie aż tak odległe: Wzgórza Niekłańsko-Bliżyńskie, Garb Gielniowski. Cel: góra Altana, najwyższe wzniesienie województwa mazowieckiego. Wysokość bezwzględna: 8160 m npm*. Odległość od bazy wyjściowej (w domu): 3000 km*.
UWAGA! Nie oznacza to, że miejsce na południe od Radomia leży rzeczywiście na Mazowszu. Przeciwnie - z dawien dawna jest to Małopolska Północna. Od czasów reformy administracyjnej poddawana jednak bezlitosnej mazowiecyzacji, o czym przekonaliśmy się zaraz po lądowaniu w Szydłowcu - "kulturalnej stolicy Mazowsza 2005".
Niestety, czas nagli, skomplikowana logistyka wyprawy zużyła go już nadto. Tym razem więc musimy darować sobie cuda miasteczka. Ruszamy w drogę. Pierwszą bazę zakładamy w osadzie Chlewiska. To około 176 kilometrów do celu wędrówki w linii prostej. Rozglądamy się za Szerpami, ale jakoś nikt z miejscowych nie wygląda na azjatyckiego tragarza. Musimy zatem radzić sobie sami. Zaraz też zdobywamy pierwszy szczyt, Łysą Górę (wysokość 4660m npm). Z wierzchołka (?) odsłania się widok na właściwy masyw.


Rozległe widoki kończą się wraz z początkiem pasa reglowego, a konkretnie Lasów Przysusko-Szydłowieckich. Idziemy w stronę światła.


Jak to w górach, drogę przecinają trudne do sforsowania dzikie rzeki.


Na pewnej wysokości pojawia się coś, co wyraźnie wskazuje, że nie jesteśmy już na Mazowszu: skały!


Żmudne podejście prowadzi na pośredni szczyt, którym jest Cymbra (7500 m npm). Źródłosłów nazwy prawdopodobnie celtycki (por. Cymbrowie, Cymbelin, cymbały).


Mamy okazję zapoznać się z okazami miejscowej fauny w jej naturalnym habitacie - tzn. wygrzewającej się na kamieniach.


Na Cymbrze zakładamy obóz herbaciano-kanapkowy przed osiągnięciem naszego docelowego wierchu.


Następnie wkraczamy do najwyżej położonej osady ludzkiej: Huciska. Z drogi rozpościera się widok na niziny.


Ostatni wysiłek, trochę zadrapań od jeżyn i góra Altana zdobyta! 3600 metrów różnicy poziomów od pierwszej bazy.
Niestety, wieża widokowa nieczynna. Najbliższa wieża widokowa, kuźwa, we Wrocławiu!

Wracamy zatem do rejonów zamieszkanych.


Rekompensatą za brak widoków ze szczytu niech będzie częściowa panorama ze wsi Huta.


Oraz interesujące z punktu widzenia dzisiejszych zasad pisowni inskrypcje tamże.


W tych szerokościach geograficznych, na południu, zmrok zapada szybko i znienacka. Do bazy docieramy juz zupełnie po ciemku.


Pełni wrażeń i z zaliczonym kolejnym szczytem do korony gór Polski wracamy na chatę.

*) dla pełnego obrazu podane wartości liczbowe należy przemnożyć przez współczynnik korygujący 0,05!





15 października 2011

11 października 2011

Az éjszakai orszagúton

Noc. Droga. Znana, dobra muzyka. Obok śpi najważniejsza osoba. Można płynąć.
Płynąć, płynąć i płynąć.


9 października 2011

7 października 2011

Samolot do zdobywania

Na pograniczu Odolan i Szczęśliwic uświadczyć można zabytkowy radziecki aeroplan marki TU-134.
Służy do zdobywania, obezwładniania i odbijania przez funkcjonariuszy Biura Operacji Antyterrorystycznych KGP, bo też na terenie poligonu tej jednostki jest przyparkowany.

W weekendy pozdobywać może każdy chętny, na własną rękę. Albo pozbierać orzechy.
KSP serdecznie zaprasza.


6 października 2011

Mesaż

...przyuważony przy okazji tropienia Dębów Mocarzy.


4 października 2011

Ballada o Pęcherskiej

Oto, z odpowiednią dozą dezynwoltury, znów przedstawiam materiał już publikowany (z półtora roku temu) w oczkach Siaty. Jednak nie po to się namęczyłem nad tekstem, latałem robić zdjęcia, obróbką skrawaniem obrabiałem na obrabiarce skany i skrinszoty, żeby to się gdzieś telepało, coraz dalej i dalej w internetowej czasoprzestrzeni. Poza tym - skąd wziąć dziś nowy tekst?


W dzisiejszej gawędzie, moi drodzy, pragnę przybliżyć Wam losy pewnej warszawskiej ulicy.
Odchodzą ludzie, odchodzą rzeczy, pojęcia, pamiątki dawnych czasów. Wszystko kiedyś odejdzie. Odchodzenie w niebyt dotyczy więc także i dróg. Nie każda ma tyle szczęścia co Via Appia, od tysiącleci obecna w podrzymskim pejzażu. Choć i ją wyasfaltowano.
Ulicą, a właściwie drogą, której aż tak się nie poszczęściło, jest Pęcherska, biegnąca na południe od starego Mokotowa. Przed wojną był to ważny i długi trakt umożliwiający kmieciom dostęp do ich pól, łąk i sadów. Można, wytężając wyobraźnię ujrzeć ten śródpolny dukt pełen kurzu (gdy słońce przygrzewa), chwastów i kałuż (w deszczowej porze), wijący się wstęgą miedzy falującymi łanami pomidorów...

Na fotomapie z 1945, pokazującej tu i stan przedwojenny, widzimy, że ulica-droga ta stanowiła przedłużenie ulicy 1 Sierpnia na Rakowcu. A właściwie, 1 Sierpnia stanowiła przedłużenie Pęcherskiej, jako że przed wojną nie było ulicy 1 Sierpnia. bo też i nie było po prostu 1 sierpnia. Drugi zaś koniec zamieniał się w dzisiejszą uliczkę Wita Stwosza, tę jej skośną względem Puławskiej część, w okolicy zabudowywanego małymi domkami Służewa.

Na fragmencie planu z lat 60. dostrzegamy, iż ulica Pęcherska lata świetności ma już za sobą. Rolę głównej drogi w okolicy przejęła ta parweniuszka, ulica Woronicza, przed wojną będąca zupełnie bez znaczenia. cała zachodnia część Pęcherskiej ustąpiła miejsca nowej zabudowie przemysłowej i mieszkaniowej dzielnicy oraz nowej siatce ulic. Siostra zaś jej, ulica Pyrska, zniknęła zupełnie z planów miasta, między innymi za sprawą lokalizacji zespołu budynków Telewizji Polskiej.

Dziś, nie zostało nawet tyle, co w latach 60. Z długiej lokalnej drogi pozostał mały skośny kawałeczek, łączący Domaniewską z nadal pół-wiejską uliczką Abramowskiego. A i tak los nawet tego fragmentu wydaje się niepewny - widzimy bowiem, że teren wokół Pęcherskiej ogrodzono i splantowano (porównaj fotoplan 2005 i 2008!).

Czy inwestor przyszłych nowych, wspaniałych (?) budowli nie połakomi się i na tę ostatnią niteczkę naszej ulicy? Wszak wiadomo, że Kronos miał apetyt nawet i na własne dzieci...

Zadumajmy się więc mijając w szalonym pędzie ku centrum handlowemu ten relikt dawnej urbanistyki i ruralistyki naszej stolicy, prawdziwego fenomenu pośród tylu polskich miast.

Kwerenda w podręcznej biblioteczce varsavianistycznej dała nowe materiały wzbogacające istotnie Studia Pęcherskiana.
Po pierwsze - nie zauważyłem, że wzdłuż Pęcherskiej przebiegał w latach 1916 - 1938 południowy fragment granicy Warszawy! A przecież to charakterystyczny fakt wskazujący jej związek z organizmem miasta a zarazem peryferyjność. Po drugie - przeoczyłem jakże ciekawą z punktu widzenia historii ilustrację.
Oto Pęcherska (wraz z całą połacią okolicy aż po tor Wyścigów) z lotu jednej ze 110 amerykańskich latających fortec w momencie zrzutów dla powstańców 18.IX.1944 w misji "Frantic".

Ciemne kształty na zdjęciu to zasobniki, jasne - ich spadochrony. Pęcherska - w górnej prawej części zdjęcia na skos. Puławska, Wyścigi - jak współcześnie na planie miasta.

A oto addendum, apendyks, aneks do powyższego materiału:

To, co zostało dziś z Pęcherskiej to widoczny na zdjęciu płot idący skosem w głąb kadru oddzielający strefę socjalno-magazynową budowy od strefy budowy budowy.
Interesujące wydaje się, czy inwestor - ów żarłoczny Kronos dotychczas przyczajony w swojej gawrze i skręcany torsjami kryzysu - połakomił się również na tę spłacheć terenu, jaki został po naszej ulicy. Czy przeciwnie - działka nr 60 w obrębie 10804 sekcji 7.172.21.06 pozostaje we władaniu miasta i nie była wystawiona na sprzedaż. Odpowiedź mógłby przynieść wgląd w Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego, ale on nie istnieje.

Podejrzewam jednak - optymistycznie - że nie była i jeszcze zobaczymy jej dalsze losy w nowej, ekskluzywnej roli, na przykład dojazdu do garażu podziemnego zespołu apartamętowców.

Zdjęcia i skany pochodzą z własnych zasobów, materiały z ortofotomapy udostępnione dzięki nieświadomej uprzejmości P. Hanny Gronkiewicz-Waltz.


2 października 2011

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...