Nie podobała się ruina unicestwiona z poprzedniego wpisu zamkowego? A więc oto ruina utrwalona.
Czorsztyn. Zamek w Pieninach, zatem poniekąd już właściwie górski. Rzadkość!
Wzgórza i wyniesienia - miejsca z natury obronne - jak najbardziej dla budownictwa obronnego, ale góry sensu i stricto? Im wyższe, tym bardziej bezzamkowe.
No, gwoli prawdy trzeba wspomnieć zameczek pod samymi Trzema Koronami w tychże Pieninach, ale to już naprawdę unikat, na dodatek prawie nie istnieje.
A Czorsztyn, jaki jest, każdy widzi.
Ruina. Nieodbudowana, więc poraża prawdą o życiu, Polsce i świecie współczesnym.
Zmianą, jaka zaszła w pejzażu okolicznym w trakcie ostatniego pokolenia, jest atoli jezioro, wykwitłe wskutek tamy na Dunajcu.
Wcześniej go nie było i to tu - w Czorszytnie - zaczynały się pamiętne spływy ceprów widokową rzeką, a nie, za przeproszeniem, w Sromowcach, jak teraz.
Jezioro jest piękne, a więc spełnia swoją rolę. Na dodatek przyczyniło się do powstrzymania powodzi - i to już na inauguracji, w 1997 roku.
A pomyśleć, że swego czasu uległem ekonamowom świętej pamięci poetki, pani W., która kochając i rozumiejąc młodzież, zbierała podpisy przeciw tamie, by wspomóc protestujących ekopunków. Więc podpisałem.
Stąd nauka płynie bystrzyną Dunajca: niech ręka zadrży przed podpisaniem czegokolwiek!
Widoczek stamtąd już raz mignął nago we blogu wraz z poczuczającą historyjką z przeszłości, o: tu.
30 marca 2017
21 marca 2017
Nasraj do ambony
Przepraszam - z góry - przypadkowych przechodniów, których zwabiła tu chęć przeczytania zjadliwego paszkwilu antyklerykalnego. Nic z tych rzeczy.
Od soboru watykańskiego II ambony wyszły z użycia...
Aczkolwiek - korzystając z okazji - nieodzowna anegdota z życiorysu własnego.
Pani na lekcji polskiego u zarania podstawówki nakazała ułożenie przykładowego zdania jakiegoś tam, obrazującego któryś z aspektów gramatyki. Jako dziecię wypasane latem w kniejach i śród łąk zaproponowałem takie: „Pod lasem stała ambona”. „Jak to?! Toż to bez sensu!” - wykrzyknęła nauczycielka. – „Ambona przecież znajduje się w kościele!” Nie umiałem się wytłumaczyć, bo też nie wiedziałem, o co chodzi tej pedagog.
Tyle o homonimiczności tytułowego słowa i rozmaitych brakach w erudycji. A teraz do rzeczy.
Gdybym był uczestnikiem jakiegoś „Facebooka” rozpętałym (bądź próbował) wielką akcję anarchistycznego sprzeciwu wobec myślistwa pod chwytliwym sloganem tytułowym.
Generalnie jestem libertariańskim leseferystą, kierującym się hasłem „żyj i daj żyć innym”. Z definicji swej myślistwo w tym haśle nie potrafi się zmieścić.
Zabijanie dla przyjemności jest czymś, co wykracza poza możliwości mojego dysonansu poznawczego.
Dlatego chętnie rozpropagowałbym takie posunięcie: przypili cię podczas spaceru w lesie? Skorzystaj z ambony myśliwskiej!
A jeśli nie, to przynajmniej OBSIKAJ najbliższą okolicę - to odstrasza zwierzęta.
Na razie propaguję je wśród znajomych tudzież czynnie w terenie.
Od soboru watykańskiego II ambony wyszły z użycia...
Aczkolwiek - korzystając z okazji - nieodzowna anegdota z życiorysu własnego.
Pani na lekcji polskiego u zarania podstawówki nakazała ułożenie przykładowego zdania jakiegoś tam, obrazującego któryś z aspektów gramatyki. Jako dziecię wypasane latem w kniejach i śród łąk zaproponowałem takie: „Pod lasem stała ambona”. „Jak to?! Toż to bez sensu!” - wykrzyknęła nauczycielka. – „Ambona przecież znajduje się w kościele!” Nie umiałem się wytłumaczyć, bo też nie wiedziałem, o co chodzi tej pedagog.
Tyle o homonimiczności tytułowego słowa i rozmaitych brakach w erudycji. A teraz do rzeczy.
Gdybym był uczestnikiem jakiegoś „Facebooka” rozpętałym (bądź próbował) wielką akcję anarchistycznego sprzeciwu wobec myślistwa pod chwytliwym sloganem tytułowym.
Generalnie jestem libertariańskim leseferystą, kierującym się hasłem „żyj i daj żyć innym”. Z definicji swej myślistwo w tym haśle nie potrafi się zmieścić.
Zabijanie dla przyjemności jest czymś, co wykracza poza możliwości mojego dysonansu poznawczego.
Dlatego chętnie rozpropagowałbym takie posunięcie: przypili cię podczas spaceru w lesie? Skorzystaj z ambony myśliwskiej!
A jeśli nie, to przynajmniej OBSIKAJ najbliższą okolicę - to odstrasza zwierzęta.
Na razie propaguję je wśród znajomych tudzież czynnie w terenie.
Etykiety:
przyroda
13 marca 2017
Bobolice
Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy.
Gdy powiedziało się „a” jak Mirów, należy powiedzieć też „b” jak Bobolice.
W nieodległym miejscu tym tkwi kolejny element „Szlaku Orlich Gniazd”, część wielkich inwestycji Kazimierza (takiegoż).
Zespalają się te dwie warownie w jaźni i w przestrzeni.
Do zarania XXI wieku stanowiły także zgrany duet w ruinie.
Dziś okoliczności przedstawiają się zgoła odmiennie.
Dziarska rodzina zasobna w zasoby finansowe zdobyła się na radosny trud odbudowy posiadłości - już prywatnej.
Z trwałej (?) ruiny w trwałą (?) nieruinę.
Strukturę, bryłę i figurę odtworzono quasi una fantasia, gdyż żadnych źródeł ikonograficznych, pisanych i niepisanych, wcześniejszej nieruiny brak. Stoi to w sprzeczności z zasadami konserwacji zabytków wypracowanymi przez konserwatorów zabytków. Ba, sam fakt owego odtworzenia również tak stoi.
Nawet rekonstrukcja warszawskiej Starówki była w oczach konserwatorów dwuznaczna moralnie. Dlatego po długim namyśle, zaproponowano dodanie do Karty Weneckiej (sumy przemyśleń wspomnianego grona) hasła-pojęcia odbudowy, polegającej na natychmiastowym przywróceniu zabytku zniszczonego na przykład w wyniku działań wojennych do formy utrwalonej w świadomości żyjącego pokolenia. Starówka warszawska zatem, a nawet Zamek Królewski (odtworzony jako tako 30 lat po unicestwieniu) podpadają pod ten paragraf.
Bobolice ani trochu.
Gdyby więc ktoś chciałby być ponadzłośliwy, mógłby powiedzieć: „wojewódzki konserwator płakał, jak brał”. Ale nikt tu wszak złośliwy nie jest.
Jakie są zaś moje przemyślenia i odczucia w temacie?
Otóż najwyraźniej nasiąkłem jakoś przez osmozę propagandą konserwatorską, bo na wieść o odbudowie (nadbudowie? zabudowie? przebudowie?) ruin bobolickich zrobiło mi się czegoś żal. Może żal ruiny znanej od lat ze zdjęć jako części duetu z Mirowem? Może skłonny byłem dopatrywać się większej wartości kulturowej w szczerych zwaliskach, niż w wydumanej formie odtworzenia?
Skrupuły te legły w gruzach, gdy ujrzałem efekt działań na własne oczy.
Mówiąc krótko: jestem za. Po pierwsze, inwestycja zrobiona jest z niejaką klasą i bez fuszerki. Po drugie, jak to mówią, jest przekonywająca. Albo: przemawia do mnie. Lub: „kupuję ją”. Po trzecie: strasznie mało w naszym kraju warowni średniowiecznych w przyzwoitym stanie. A już zwłaszcza takich wyżynnych „orlich gniazd”. W zasadzie zero. Jesli już, to są albo przebudowane w następnych epokach, albo w ostatnim stopięćdziesięcioleciu... rekonstruowane - w ten czy inny sposób.
Dlatego uważam, że należy nam się nowiutki, współczesny zamek czternastowieczny.
Panowie na Bobolicach ponoć przymierzają się i do odbudowy (nadbudowy? zabudowy? przebudowy?) Mirowa.
Moim zdaniem mogliby sobie odpuścić. W ten sposób mielibyśmy obok siebie autentyk w ruinie i fantazję w świetnym stanie. Ambicjom a tęsknotom zadość, i nauce.
Zwłaszcza dla młodzieży!
Etykiety:
architektura,
zabytki staropolskie
10 marca 2017
5 marca 2017
Mirów
Słowo się rzekło, kobiałka u płota. Kobiałka?
Choćbym nie chciał, to muszę wyłożyć na stół zamek, sterczący obok drabiny na kamień.
Jednym słowem: Mirów.
Oto jaki widok wita przybyszów: malowniczy zabytek, czyli główny pretekst do przybywania, jakiś niedolasek w pobok, pejzaż jurajski i zdrowy przejaw kapitalizmu ludowego: reklama dachu nad głową dla mniej przygodnych turystów.
Tradycja i społeczne oczekiwania przypisują powstanie zamku ożywionej działalności budowlanej ostatniego z tronujących Piastów. Nie ma to natomiast poparcia w źródłach. Tak czy siak, genezę ma najprawdopodobniej czternastowieczną. Później każdy, kto mógł, dodał coś od siebie. Szwedzi, jak to Szwedzi, poruszyli nieruchomość i obrócili ją w ruinę, panie.
Zanim to nastąpiło, zamek był własnością rodu Koziegłowskich (z pobliskich Koziegłów), a potem Myszkowskich (z pobliskiego Myszkowa). Ten ostatni ród wspominało się tu - rok temu - przy okazji opiewania miasta Pińczowa. Tam bowiem założyli kontrmiasteczko nazwane od niniejszej posiadłości - Mirowem.
Co ciekawe, niejedyny to transfer owej nazwy. Także pewien pałac w innych stronach ją otrzymał. Uwaga! Zapomniana dzielnica Warszawy o tymże mianie cieszy się zgoła inną etymologią.
Tak zwana trwała ruina zamku Mirowa pozostaje jedną z bardziej malowniczych naszego kraju w ruinie. Chociaż obiekt to w sumie niewielki, widać, że solidny. I rzetelnie kamienny, czego nie życzę zaś Waszym sercom. Niech pozostają z gliny.
Choćbym nie chciał, to muszę wyłożyć na stół zamek, sterczący obok drabiny na kamień.
Jednym słowem: Mirów.
Oto jaki widok wita przybyszów: malowniczy zabytek, czyli główny pretekst do przybywania, jakiś niedolasek w pobok, pejzaż jurajski i zdrowy przejaw kapitalizmu ludowego: reklama dachu nad głową dla mniej przygodnych turystów.
Tradycja i społeczne oczekiwania przypisują powstanie zamku ożywionej działalności budowlanej ostatniego z tronujących Piastów. Nie ma to natomiast poparcia w źródłach. Tak czy siak, genezę ma najprawdopodobniej czternastowieczną. Później każdy, kto mógł, dodał coś od siebie. Szwedzi, jak to Szwedzi, poruszyli nieruchomość i obrócili ją w ruinę, panie.
Zanim to nastąpiło, zamek był własnością rodu Koziegłowskich (z pobliskich Koziegłów), a potem Myszkowskich (z pobliskiego Myszkowa). Ten ostatni ród wspominało się tu - rok temu - przy okazji opiewania miasta Pińczowa. Tam bowiem założyli kontrmiasteczko nazwane od niniejszej posiadłości - Mirowem.
Co ciekawe, niejedyny to transfer owej nazwy. Także pewien pałac w innych stronach ją otrzymał. Uwaga! Zapomniana dzielnica Warszawy o tymże mianie cieszy się zgoła inną etymologią.
Tak zwana trwała ruina zamku Mirowa pozostaje jedną z bardziej malowniczych naszego kraju w ruinie. Chociaż obiekt to w sumie niewielki, widać, że solidny. I rzetelnie kamienny, czego nie życzę zaś Waszym sercom. Niech pozostają z gliny.
Etykiety:
Polska,
zabytki staropolskie
Subskrybuj:
Posty (Atom)