29 lutego 2016

Pińczów (5). Rozmaitości

Poprzedni wpis - z zabytkiem w środku - zda się, niezbyt przypadł do gustu gawiedzi.
Zawiniła pewnie typowo polska niechęć do kultury.
Dzisiaj więc, na zakończenie kilkuodcinkowej wizyty w Pińczowie, będzie po prostu o jedzeniu.

Na początek jednak parę arbitralnie dobranych en passant spojrzeń na miasteczko:

Zaułek.


Przyułek.


Niedoułek. W tle przepińczowska fafarara.


Wybitna poczta.


Z drugiej swej strony! Ciekawy przkład. Czy to lata 30.? Czy przeciwnie - sześćdziesiąte dla zmylenia??
Obstawiam to pierwsze, ale nie jestem pewien.


Doskonale osadzone lukarny. Patrz i ucz się, architekcie współczesny!


Przy okazji - parę słów gastronomicznych.
Szczerze nie znoszę kuchni typu gourmet, tych restauracji ę-ą na wysokim wyczesie, gdzie dają dania

a) niesmaczne
b) drogie
c) małe.

Takie bowiem mam doświadczenie z obiektami gastronomicznymi tego gatunku. Na szczęście, jak dotąd, były to wizyty służbowe i nie ja płaciłem, cha-cha.
Dużo bardziej wolę swojskie bary, w których jedzenie jest

a) obfite
b) tanie
c) pyszne.


A że kucharz być może kichnął w danie? Cóż, w sześćdziesięciogwiazdkowej restauracji też mogło się to zdarzyć.

Kiedyś, w pobliżu miejsca, gdzie mieszkałem, otwarto taką restaurację adresowaną do snobistycznej publiczności. Nazywała się „Szara sól”. Przez witryny było widać, co tam serwują. No - kielichy dawali wielkie i pewnie wino w nich było pierwszego sortu. Ale te dania... Mikroskopijne, za to wielce „artystycznie” podane. Na przykład frytki - było ich po sześć w daniu, ułożone misternie w „studnię” (jak czasem się układa dla zabawy zapałki)... Po pewnym czasie bawiłem w zapadłej wiosce małopolskiej, co chlubi się od niedawna restauracją z pretensjami. I co widzę? Frytki ułożone w „studnię”!
I tak, moje danie znów było bez rewelacji i wyszedłem głodny.

Wracając do „Szarej soli”: kierowany anarchistycznym instynktem, chciałem poprzez anarchistyczny hepening dać anarchistyczną nauczkę burżujom korzystającym z jej luksusowej oferty. Mianowicie nosiłem się z zamiarem przyklejenia któregoś wieczora własnego gołego tyłka z zewnątrz do witryny.
No ale czas mijał i w końcu zabrakło mi ikry (nomen-omen), by to wcielić w czyn.

Wracając do Pińczowa: skorzystałem tam z restauracji miejscowej a bezpretensjonalnej i niezmiernie mi jedzenie smakowało. Do tego stopnia, że kilka dni później, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu na popas. Ale to już też taka nasza cecha - jeśli znajdziemy jakieś miejsce, gdzie dobrze karmią, nie eksperymentujemy. Może się to bowiem skończyć rozczarowaniem. Pizzę na przykład w Warszawie pobieramy także z tego samego od dwudziestu ponad lat sprawdzonego źródła.
Z powodzeniem.


APENDYKS
Aha, i nie lubię w knajpie być w sytuacji tej pandy:







26 lutego 2016

Pińczów (4). Dom

Można pomyśleć, że poprzedni wpis dotyczący Pińczowa został częściowo zbojkotowany przez potencjalnych Odbiorców. Prawdopodobnym powodem był typowo polski antyklerykalizm. Starając się zaspokoić oczekiwania wzburzonych tłumów, wystawiam więc dziś na światło dzienne zupełnie świecki obiekt z samozwańczej stolicy Ponidzia.


Starożytna ta budowla zwana jest co prawda „domem ariańskim”, albo wręcz „drukarnią ariańską”. Nie jest to jednak miano zakorzenione w rzeczywistości, gdyż powstała już po przejęciu włości przez Myszkowskich. Pińczów zaś wcześniej był ośrodkiem kalwinizmu, a nie wyznania braci polskich - te były gdzie indziej (np. w Rakowie).


Dom ów renesansowy znajduje się w dzielnicy - w zamierzeniu osobnym miasteczku - Mirowie, założonej pod koniec XVI wieli przez nowych właścicieli (nazwa od rodowego zamku koło  nomen-omen Myszkowa). Oryginalnie stanowił część pierzei mirowskiego rynku, który z biegiem czasu zatracił swoją formę i treść, stając się nieregularnym przyulicznym skwerkiem za zabudowaniami klasztornymi.


Nie jest tak wymyślny formalnie a oszałamiający wizualnie, jak słynne kamieniczki kazimierskie, ale za to jego elewację okraszono prawdziwą rustyką, czyli okładziną w formie ciosów kamiennych, a nie lipną, czyli boniowaniem w tynku. Nadproża, oczywiście kamienne, uświetnione są jakimiś łacińskimi sentencjami.


Jak napisał profesor Wojciech Bartos w swoim Budownictwie na ziemiach polskich w XVI wieku:
Dom zwany drukarnią ariańską nie ma obecnie swojego odpowiednika w naszej świeckiej architekturze, co też czyni go jednym z najbardziej zajebistych zabytków ojczystych.
Czego każdemu życzę.






22 lutego 2016

Pińczów (3). Inne sakralne

Da się zauważyć, iż poprzedni wpis dotyczący Pińczowa spotkał się z więcej niż umiarkowanym zainteresowaniem p.t. Publiczności. Przyczyny można dopatrywać się w tradycyjnym polskim antysemityzmie. Wychodząc na przeciw oczekiwaniom, zamieszczam więc znów obrazki sakralnych zabytków chrześcijańskich.

Pińczów w XVI stuleciu był jednym z ważniejszych ośrodków protestantyzmu. Tak jak w olbrzymiej większości analogicznych przypadków krajowych, stan ten nie przetrwał natarcia kontrreformacji.
Tutaj wiązało się to także ze zmianą właściciela miasta i wcieleniem zasady cuius regio, eius religio, gdyż ród Gonzaga (sic!)-Myszkowskich trzymał się katolicyzmu.
Tak czy siak, miasto wyposażone jest do dziś w zabytkowy kościół główny oraz dodatkowy - klasztorny.

Warto w tym miejscu - w formie dygresji - zauważyć, co zauważyłem jakiś czas temu, że wiele polskich miasteczek charakteryzuje podobny układ przestrzenno-funkcjonalny pod względem właśnie budowli sakralnych. Jest stara, zasadnicza część miasta z rynkiem i (często) ratuszem na nim położonym, oraz z farą, czyli kościołem parafialnym w pobliżu, zazwyczaj o proweniencji średniowiecznej. Do tego na dawnych peryferiach znajduje się zespół klasztorny, najczęściej nowożytny, barokowy. Czasem - jak w Pińczowie - przetrwała i synagoga.

Mogę z pamięci wymienić znane mi z osobistych odwiedzin przykłady tego modelu miasteczkowego (rynek + fara w pobliżu + klasztor na uboczu):
Pińczów
Biecz
Opatów
Pilica*
Zakroczym
Konin
Zakliczyn
Brześć Kujawski
Kazimierz Dolny*
Wyszogród
Stary Sącz
Nowe Miasto nad Pilicą
Jędrzejów
*) dodatkowy ekstra-bonusowy kościół trzeci

Czyż nie jest to jakieś odkrycie z dziedziny historii urbanistyki? Może nadaje się na Nobla??
Proszę mnie zgłosić - samemu nie wypada i, co więcej, skutkuje to dyskwalifikacją.

Gwoli ścisłości nadmienić należy, że starosądecki klasztor ma również średniowieczną metrykę, a główny kościół Pińczowa był świątynią klasztorną - paulinów. Zabudowania konwentu mieszczą miejscowe muzeum, do którego mam nadzieję kiedyś wreszcie zawitać.

Ad rem:
Zmierzając do Pińczowa, już cieszyłem się, że zobaczę coś, co zapamiętałem z poprzedniej, 12 lat wcześniejszej wizyty, Mianowicie rzeżbione epitafium umieszczone w kruchcie kościelnej, na którym znajduje się wizerunek ryczerza na koniu... Zdumiałem się, bo - jak rzadko - pamięć wzrokowa spłatała mi figla: epitafium było, ale bez konika. Więc gdzie go widziałem? W jakimś innym mieście małopolskim? Czy po prostu w jednym z kościołów Krakowa?


Rzeźba pińczowska przedstawia, z braku jeźdźca, damę staropolską z dziatwą.
Głównego wnętrza fary nie widzielim.


Spójrzmy za to ze wzgórza świętej Anny na pińczowski klasztor. Kościół jego jest zbudowany w stylu ni to renesansowym, ni to barokowym, ni to jeszcze w tradycji gotyckiej. A więc generalnie jest bezstylowy, co nikomu nie przeszkadza. Po prostu jest. A i sam widok na miasteczko - całkiem prawidłowy!


Wewnątrz można zobaczyć jeden z najpóźniejszych przypadków dekoracji sklepienia sztukateriami w tzw. stylu lubelskim. Oraz wiele zabytkowych gratów, to jest, elementów wyposażenia.


Na zewnątrz zwraca uwagę nietypowy (przynajmniej jeszcze takiego dotąd nigdzie nie zauważyłem), dwustronny krucyfiks. Czy ma to jakieś uzasadnienie symboliczne, poza użytkowym - wizualnym aspektem?


Jeśli obejdzie kościół zakamarkiem zaułka przymurnego, wścibski turysta odkryje za prezbiterium mnisze epitafium, jakich wiele. Z obowiązkową trupią czachą, czyli motywem wanitatywnym.


Na koniec przeglądu, fascynujące drobiazgi z kościoła parafialnego:
herb w kamieniu,


klamka żelazna rzemieślniczej roboty, zacnej urody,


oraz tradycyjne już wandalikum, czyli monogram, który ktoś wyrył w obramowaniu drzwi dzwonnicy...






19 lutego 2016

Pińczów (2). Synagoga

Wiadomo nie od dziś, że wędrując po Polsce można napotkać pozostałości nieistniejącego świata żydowskiego. Istne relikty Atlantydy, czy którejś z cywilizacji prekolumbijskich!
Czasem trudniej, czasem bez kłopotów. Czasem dobrze zachowane, czasem w postaci szczątkowej. Niekiedy - były o tym wystawy itp. - w nieprzynoszącej chluby formie swoistego recyklingu. Wspomnieć tu można osełki z macew znajdowane na wsiach, czy choćby pergolę z tego materiału w parku na warszawskim Grochowie (już nie istnieje).
Tu i ówdzie, lepiej lub gorzej zachowaną, znaleźć też można synagogę. Większość - z wielką synagogą warszawską - Niemcy wysłali w niebiański niebyt w ślad za użytkownikami.


W Pińczowie bóżnica zachowała się w relatywnie dobrym stanie, przynajmniej jeśli chodzi o sam budynek.
Pochodzi z końca XVI wieku i dlatego, oraz ze względu na wysoką attykę kryjącą dach pogrążony tudzież półkoliście zwieńczone okna, należy do zabytków renesansu. Z uwagi na prostotę formy i brak ornamentów można ją jednak zaliczyć do obiektów protomodernistycznych i dośćwczesnofunkcjonalistycznych.
Jakieś elementy ornamentowanej kamieniarki znajdują się wewnątrz, lecz tam nie trafiłem - było zamknięte, choć to muzeum.


Budowla znajduje się w zagłębieniu terenowym, z tego powodu okala ją mur oporowy. W ten mur wmurowane jest mnóstwo ułomków żydowskich płyt nagrobnych (i innych elementów?), co tworzy szczególny i wymowny pomnik unicestwionej społeczności.





Oprócz tego zbudowano z takich pozostałości osobny murek-monument. W kącie posesji znajdowała się wciąż w czasie mojej wizyty spora pryzma tego materiału.
Jako miłośnik kamienia obrobionego, ornamentowanego i rzeźbionego, który lubi oderwać sobie na pamiątkę gzymsik z Akropolu, jakiś liść akantu w Koloseum lub przynajmniej urwać od barbakanu kamień, miałem pokusę żeby przywłaszczyć sobie przykładowy fragment lapidarny... Poczucie przyzwoitości było jednak silniejsze.


Nb., jak widać, w Pińczowie nawet bloki miewają kamienne elewacje! Oby nie dotarł tam „przymus” termorenowacji...






15 lutego 2016

Pińczów (1). Kaplica św. Anny

Czasem zaczynają mi drżeć łapy, w głowie wirować i dziwna suchość w trzewiach... No dobra, bez przesady. Ale wtedy wiem, że muszę walnąć sobie w żyły życiowe odrobinę renesansu. A przynajmniej zażyć pigułkę gotyku.

Tak było ostatnio. Pobiegłem w tym stanie ulżyć sobie na Starówkę. Na chwilę objąłem czułym spojrzeniem kamienicę Baryczków, a potem kontemplowałem prezbiterium katedralne od Kanonii. Trochę pomogło. Może na jakiś czas wystarczy.

No ale Warszawa to nie Kraków, niejednokrotnie to konstatowałem, a Praga to nie Praga. Dóbr średniowiecza i odrodzenia nie mamy w mieście nadmiernego natłoku, a na dodatek najeźdźcy z kosmosu zniszczyli je nam mocno 70 lat temu.

Co pozostaje? Kraków tak daleko... Nawet i Kazimierz nad Odrą to osobna wyprawa co najmniej całodniowa.

Pozostają obrazki - cudze w książkach i własne w albumach oraz elektronowym patrzydle.

Korzystając z tych ostatnich, wystawiam więc na widok publiczny kolejne widoki z Ponidzia - tym razem z samiuśkiej jego samozwańczej stolicy, Pińczowa.
To bardzo ciekawe miasteczko! W paru wpisach postaram się przekonać o tym Czytelnika. Kto wie? Może nawet dwóch?


To tutaj włoscy muratorzy z importu odkryli dobrze już znane niezwykłe właściwości miejscowego kamienia, zwanego zaskakująco pińczakiem. Po wydobyciu bowiem jest on miękki, tj. podatny na obróbkę np. rzeźbiarską, a z biegiem czasu – wystawiony na działanie czynników atmo- i sferycznych – twardnieje.

Dlatego więc czołowa postać późnej odmiany polskiego renesansu – wpadającej w tzw. manieryzm – Santi Gucci, miał w Pińczowie swój warsztat kamieniarsko-rzeźbiarsko-detaliczny, rozprowadzając po całym kraju płody swojego i nieswojego kunsztu.


Na miejscu – to znaczy w Pińczowie, rozumiesz, Piotrek – wystawił sobie i nam jego pomnik. Jest nim kaplica świętej Anny, położona samotniczo na wzgórzu o tejże nazwie górującym nad miastem. (Ponieważ garb wzniesienia ciągnie się z północy na wschód - stało się to genezą powiedzonka „w Pińczowie dnieje” - że niby jakieś aktualności są tak z pozoru świeże, jak fakt wschodu Słońca dla pińczowian).

Kaplica powtarza zasadniczo typ zapoczątkowany wawelską Kaplicą Zygmuntowską, a potem powielony w dziesiątkach różnych przykładów rozsianych po całej Rzeczpospolitej. Wyjątkowe jest jednak to, iż jest bytem samoistnym i samodzielnym, to znaczy nie towarzyszy na zasadzie doklejki większemu organizmowi, jakim jest bryła kościoła. Nie jest też – równie wyjątkowo – czyimś mauzoleum grobowym. Tu stanowi cel sam w sobie, jako taki i osobno odrębny*.

W porównaniu z typowym modelem kaplicy „pozygmuntowskiej”, składającej się z prostopadłościanu podstawy, bębna-tambura i tkwiącej na nim kopuły z latarnią, kaplica pińczowska program ma zredukowany do podstawy i bezpośrednio na niej osadzonej kopuły (z latarnią).

Jako obiekt wyizolowany z budowlanego otoczenia i figurujący na wzgórzu, nic na tej redukcji nie traci!


Wnętrze traci może trochę światła naturalnego, bo zazwyczaj w takim tamburze tkwią okna. Wewnątrz kaplicy pińczowskiej nie byłem i być może jest tam mrocznie, oprócz latarni jest tylko jedno okienko. Nie szkodzi. Jak wspaniałym w swojej prostocie pomysłem jest nakrycie sześcianu bazy, czyli właściwego pomieszczenia, bezpośrednio kopułą! Organicznie wyłania się ona z zarysu dachu czterospadowego , a kształt jej jest również niemal idealnie hemisferyczny. Ten zestaw brył powtórzony jest z niewielkimi a koniecznymi zmianami proporcji w kruchcie dostawionej do jednej z czterech ścian, przez co kaplica wygląda jak krowa z ciołkiem, klacz ze źrebięciem albo locha z warchlakiem.

Przy tym wszystkim jedynym „doinwestowanym”, jak by się dziś brzydko powiedziało, detalem jest wydatny gzyms kroksztynowy podpierający kopułowy dach i obramienia drzwiowe z ulubionymi przez Gucciego rozetkami.


Jednym słowem: majstersztyk.

Jest to moje osobiste zdanie, a nie opinia historyków sztuki, którzy mogą mnie pocałować.

Nie odmówił sobie zatem Jan Dzidowski, uczeń V klasy czes.-pol. (! – wykrzyknik mój) gimnazjum, wyryć się sto lat temu na wieczną (wietrzną?) rzeczy pamiątkę w stwardniałym już pińczaku.


Kaplicę zaś – podobnie jak Pałac Kultury i Nauki w Warszawie – widać z różnych miejsc w miasteczku. A do rzucenia na nie ciekawym okiem zapraszam w następnych odcinkach ponidziańskiej soap-opery.


*) wiem, przesadzam





10 lutego 2016

Imielno. Chrystus w studni

Należy się z pewnością słowo wyjaśnienia, którego nie mam.
Podążając po Ponidziu z biegiem Nidy, zatrzymano konie we wsi Imielno celem uświadczenia kościoła o romańskim zrębie z XIII wieku - podobnie do opactwa jędrzejowskiego. Oczywiście z kamienia.
Niestety, zamknięcie obiektu panowało wówczas tak dogłębne, że nawet nie można było przekroczyć ogrodzenia. Uświadczyłem zatem jeno interesujące starorzeczum tkwiące w ścianie bocznej kaplicy.


W domu, czyli u źródeł (Katalog Zabytków Sztuki w Polsce, tom III, województwo kieleckie, zeszyt 3, powiat jędrzejowski, Warszawa 1957), dowiedziałem się, że to „Chrystus w studni”. Wyrocznia zaś, czyli internet zagadkowo przedstawia to zagadkowe przedstawienie ograniczone w zasadzie do tego jednego przykładu imielińskiego. Można wnioskować z tego, że tradycyjna nazwa tej XV-wiecznej reliefowej płaskorzeźby jest myląca, i studnia jest tu po prostu grobem. A może nie.





3 lutego 2016

Z wnętrza (ibidem, idem, nadajem)

Szybko czas płynie, jak rzeka po wyżynie, a tu praca nad blogiem leży odłogiem.
Żeby więc nawiązać czasoprzestrzennie do poprzedniego wpisu, obnażę co nieco wnętrza cysterskiego (arcy)opactwa w Jędrzejowie.

Nieruchomość ta powstała w XII wieku w formie pierwotnego kościółka prywatnego, sprowadzenie mnichów z macierzystej Galii poskutkowało rozbudową w formach późnoromańskich.
Cystersi posługiwali się przy zakładaniu swych siedzib planem niemal typowym, by nie powiedzieć: katalogowym. Kościół bezwieżowy z transeptem (czyli na planie krzyża), dzielony na oddzielane filarami sklepione sklepieniem przęsła, orientowany był na wschód. Od południa towarzyszyły mu zabudowania klasztorne z czworobocznym dziedzińcem-wirydażem oraz zestawem koniecznych pomieszczeń: refektarzem, kapitularzem, karcerem... Przepraszam, wystarczy. Obrazek z nieźle częściowo zachowanego cysterskiego klasztoru pokazywał żem.

W Jędrzejowie aż tyle starorzeczy się nie zachowało. Kapitularz na przykład rozebrano na chlewiki.

W trakcie trwania romańskie wnętrze kościelne zostało zgotycyzowane a potem zbarokizowane. Zrenesansowane i sklasycyzowane nie było, bo okoliczności stylistyczno-światopoglądowe nie sprzyjały. Na szczęście nie zostało też zmodernizowane...

Wewnętrzne relikty retroromańskie też już zdążyłem tu umieścić. Nie pozostaje nic innego, jak rzucić wzrokiem na olśniewający barok, ale tylko na prospekt organu drewniany, bo już gromadzi się tłumek, by wziąć udział we mszy żałobno-pogrzebowej.


Święta Cecylka.


David the King.


Anioł w locie podpierającym - rzadki widok w dzisiejszym świecie.


A to już zewnętrze ściany zewnętrznej widzane z wewnątrz krużganka. Widać romańskie ciosy (tu: obrobione głazy). Na nich fragmentaryczne malowidła - średniowieczne? Jakiś tam stwór się jawi, coś jakby karykatura Stanisława Augusta lub innego fircyka w zalotach.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...