Wejdźmy więc i my, jeśli akurat znaleźliśmy się w Bieżuniu.
Wewnątrz możemy zapoznać się z charakterem fenomenu małego miasta na przykładzie rozmaitych eksponatów, z których przeniosę w cyberświat tylko jeden. Rekwizyt do badania wzroku dzieci? Niepiśmiennych?...
Do zobaczenia reszty ekspozycji zachęcam w rzeczywistości namacalnej. Iście musztardowej pikanterii dodaje tu fakt, że Muzeum (Małego) Miasta jest oddziałem Muzeum Wsi (Mazowieckiej), które mieści się w innym mieście (w Sierpcu). Chaos bez końca!
Na zewnątrz możemy zapoznać się z pozostałościami w formie materialnych nieruchomości po najznamienitszym mieszkańcu (i właścicielu przy okazji) Bieżunia - Andrzeju Zamoyskim.
Wybitny ów mąż był jedną z niewielu świetlanych postaci przełomu epok saskiej i stanisławowskiej, kierownikiem prac nad Kodeksem Praw, spostponowanym przez Sejm na skutek knowań obcych sił zainteresowanych utrzymaniem statusu kwa (niecodzienna współpraca Moskwy i Rzymu) oraz wyjałowienia umysłowego tamtej doby.
Zamoyski złożył swój urząd kanclerski w proteście przeciw gwałtom repninowskim w czasie sejmu 1767 roku. W ówczesnych czasach - gest nie byle jaki.
Ekskanclerz był ponadto jedną z tych spośród osób kierujących nowopowstałą Komisją Edukacji Narodowej, które nie kradły na potęgę zasobów państwowo-edukacyjnych lub (albo - i) pobierały jurgieltu z ambasady imperatorowej.
Przytomnie opuścił zaś ten padół w przeddzień wojny polsko-rosyjskiej, Targowicy i innych gorszących wydarzeń, które zakończyły spektakl pt. Rzeczpospolita Obojga Narodów. Gruzy ekskanclerskiego założenia parkowego pozostają wymownym symbolem rezultatu daremnych prób naprawy tamtego państwa.
Nawet Matka Boża, Królowa Polski straciła głowę.
I niestety nie są to jedyne bieżuńskie obiekty w ruinie...