Na dodatek efekt, z pewnymi wyjątkami, jawi się czasem już zupełnie niezrozumiale. Jakby czegoś wśród dźwięków brakowało. Dziw, że człowiek zdecydował się udomowić fortepian.
Na szczęście istnieje jego ewolucyjny przodek, który swoją łagodniejszą osobowością stwarza nastrój większej intymności a nie aż takiego majestatycznego chłodu. Przodek ów był gatunkiem łatwiej oswojonym i przyjaznym dla zwykłego hodowcy muzyki, choć odzywał się głosem brzęcząco metalicznym. Strojny był w piórka, a nie wyposażony w młoty, jak jego młodszy kuzyn. Ponieważ niestety właśnie dlatego nie potrafił brzmieć forte i piano, popadł w zapomnienie. Dopiero sto lat temu wydobyto go z głuszy rezerwatów, głębi mateczników i mroku strychów. Przyczyniła się zresztą do tego walnie pewna nasza rodaczka.
Klawesyn.
Już od
Nawet nie z obowiązku, jako miłośnik baroku i jego muzyki, a raczej na odwrót - ścieżka wiodła w pewnym sensie od klawesynu do reszty. Jedna z muzycznych ścieżek, którą podążałem intensywnie zbierając po drodze płyty klawesynowe. Jeśli przestałem, to z przyczyn już wygłaszanych - z przesytu masą dźwiękową, nie do ogarnięcia jednym rozumem.
Mam zamiar - zaczynając n-ty mikrocykl wewnątrzblogowy - poprezentować celniejsze utwory klawesynowe, zwłaszcza co efektowniejsze, a szczególnie efekciarskie, z naciskiem na spektakularne. Dlaczego takie? Ano, może ktoś, jakiś przypadkowy przechodzień przechodzący przypadkiem pod moim otwartym oknem (przeglądarki) poczuje się dzięki temu zachęcony do wniknięcia w świat tych metalicznych dźwięków. A może nie. Kto go tam wie?
Dziś więc chciałbym zachęcić do wniknięcia w utwór chyba najefektowniejszy, najefekciarski i najspektakularniejszy (!) z całej litereatury klawesynowej. Jest nim miniatura w formie ronda „Le Vertigo” Pankracego Royera, niezbyt okropnie znanego komponisty z osiemnastowiecznej Francji, głównej wówczas gawry klawesynistów. Usłyszawszy ją kiedyś w radiu, zdołałem zanotować nazwisko i tytuł, po jakimś czasie odnalazłem stosowną płytę, nagraną w 1993 roku.
Tak, jak efektowne są wspominane tu wcześniej programowe „pory roku” Vivaldiego, Royer również na zasadzie programowej efektownie obrazuje wyobrażoną rzeczywistość, tu: stany psychosomatyczne. Musimy autorowi to wybaczyć, gdyż wówczas należało poprzeć treściowym konceptem to, co dziś obeszłoby się bez niego jako czysta forma. Słuchać głośno, nie oszczędzać się - zawrót głowy gwarantowany. Na klawesynie głowę zawraca Christophe Rousset.
Całkiem klawy syn z tego Rojera. Znaczy Ruseta. Dobra, obu panów RR.
OdpowiedzUsuńPS. od 1:00 napierdziela takim hardkorem, że strach! Zaraz sąsiedzi przyjdą z mordą.
no przecież mówiłem :-)
UsuńDźwięki klawesynu przenoszą mnie, wybacz, w czasy szkolne, podstawówkowe, kiedy to raz na miesiąc organizowano nam lekcje umuzykalniające, na których to spędzano nas do auli i kazano słuchać muzyki w wykonaniu sław miejscowych, niejednokrotnie też światowych, czasem ! koncertujących w czasie swego pobytu w królewskim mieście Krakowie raz na scenach filharmonii i drugi na scenie naszej szkoły...
OdpowiedzUsuńWyobrażasz sobie, jakie znajomości miała nasza Dyrekcja i Pani od Śpiewu?
Nie wyobrażasz sobie;)
PS. Ja poproszę o cos bardziej wolnego:)
wybacz? nie ma za co.
Usuńtakie umuzykalnianie, choć może dla szkrabów nie aż tak atrakcyjne, coś na pewno pozostawia w wątpiach Eustachiusza.
wolnego - będzie, bo większość tej muzyki zawrotów głowy nie czyni.
Zostawia, zostawia, zwłaszcza, że potem młody Eustachiusz idzie np. do liceum, gdzie nie ma lekcji muzyki, a na dodatek interesuje sie muzyka niepoważ(a)ną.
Usuńto jak z tymi lekturami obowiązkowymi. męczą tym młodzież, ale coś może zostaje ;-)
UsuńHewi metal. Czy w 3:35 to klawesynowi opada szczęka?
OdpowiedzUsuńdobre określenie, platyna. ale pamiętajmy, że metalem jest też sód, który zwykle ma postać sera feta.
Usuń...może słuchaczowi?
Bardzo ładne, lubię - że się tak wyrażę elegancko - napierdalanki klawiszowe. Pre-Keith Emerson.
OdpowiedzUsuńciekawe, czy Royer też się popisywał grając zwieszony nad klawiaturą od drugiej strony i depcząc po niej nogami?
Usuń