5 grudnia 2020

Wiosna 2021

Napisać, że żyjemy w czasach szaleństwa i zamętu, byłoby truizmem. Pocieszające może być jeno to, iż zawsze tak było. I szaleństwo kwitło i zamęt się plenił. Jak to ujął poeta:

może czasem trochę mniejszy, ale potem jeszcze większy.

Może więc wyżej wspomniane zjawiska są bardziej obecne, niż, na przykład, w szalonych (a jednak) latach 90., lecz pamiętać należy, że zawsze może być jeszcze gorzej. 

Tymczasem jednak polityka staje się tak wszechobecna, że wydaje się jakąś smołą, która rozlana wypełnia szpary i kąty dotychczas od niej wolne... Choćby tak, wydawałoby się, neutralny rejon, jak konfekcja.

Stąd też reklamowa wrzuta sklepu ciuchowego na popularnym portalu dezinformacyjnym - zgodnie z tą logiką - przybrała onegdaj taki właśnie wygląd (zrzut ekranu):






26 października 2020

25 sierpnia 2020

Kurwia - nowa nadzieja

Cóż, przyznaję, że tytuł wpisu to tak zwany w dzisiejszych czasach clickbait, czyli po naszemu - klikwabik.

Kurwia tytułowa już bowiem nie egzystuje. Była to przedwojenna, lokalna, mazurska nazwa wsi zwanej w wersji oficjalno-germańskiej Kurwien (właściwie nawet Wielka Kurwia, w odróżnieniu od Kurwi Małej, Klein Kurwien). Dziś miejscowość funkcjonuje pod nie budzącą zgorszenia bądź niezdrowej ekscytacji nazwą Karwica. Jest więc Karwica Duża, Mała, przysiółek Kolonia i wreszcie, co jest właściwym przedmiotem wpisu, leśna osada stacyjna: Karwica Mazurska.


Niejedyna to nawiasem mówiąc taka zmiana o znamionach lekkiej cenzury obyczajowej - w tejże okolicy można znaleźć dawne Pupy (Puppen), obecne Spychowo (że niby Jurandowe?).

U zarania lata, planując sobie palcem po mapie jakieś ewentualne welorajzy, rozpatrywałem możliwości wyskoku kolejowo-rowerowego w tamte właśnie rejony. Po przestudiowaniu połączeń przekonałem się atoli, że trudno byłoby dojechać tam z Warszawy i wrócić, i jeszcze pomiędzy uskuteczniając jakąś sensowną trasę tego samego dnia. Co więcej! Lustrując rozkład linii Olsztyn - Ełk via Pisz, miałem zupełnie jak ów pan Hilary: "...nie chce wierzyć. Znowu zerka..."
Nie byłem w stanie zlokalizować między wspomnianym Spychowem a Rucianem-Nidą stacji Karwica Mazurska!

Ejże, myślę sobie, może niektóre pociągi są jakoś przyspieszone, że na niej akurat nie stają? Ale nie - w żadnym rozkładzie nie figuruje. Sięgam więc do źródeł (wiedzy), czyli internetu. A tam - owszem, ruch pociągów Olsztyn - Ełk (via Pisz) po okresie niebytu przywrócono, owszem, wyremontowano dwa lata temu całą linię, owszem powstała nowa stacja Pisz Wschodni, owszem, wskutek konsultacji społecznych (sic!) przesunięto przystanek Szeroki Bór o prawie dwa kilometry na wschód, ale... Przy okazji zlikwidowano stację Karwica Mazurska, zlikwidowano na amen!

Poczułem jakby ktoś mi w pysk dał (ale chybił). Taka fajna stacja! Przyznam - z ręką w nocniku - nigdy osobiście z niej nie korzystałem, ale kilkakroć mijałem: i w pociągu (na linii kolejowej), i samochodem (leśną szosą, która tory przecina), a nawet i pieszo (j.w.). Stacja poniekąd legendarna.


Cóż takiego w niej wyjątkowego? No, po pierwsze - lokalizacja: pośród pięknych borów Puszczy Piskiej. Nie licząc dwóch (słownie: dwóch) domów znajdujących się w Karwicy Mazurskiej (jeden po jednej, drugi po drugiej stronie toru) oraz nie licząc nielicznych okolicznych leśniczówek, w promieniu ładnych kilku kilometrów nie ma - poza lasem - NIC! (vide mapka). Jest to (była) jedna z najbardziej bezludnych stacji kolejowych w Lechistanie. Jednocześnie jest to (była) najbliższa stacja takich miejscowych kurortów jak Zgon, Krutyń, Krutyński Piecek, Karwia, Krzyże, last but not least - leśniczówka Pranie.



Stąd się wyłania owa legendarność. Idę o zakład, że wywczasujący się w Praniu mistrz Konstanty Ildefons wsiadał lub wysiadał, albo jedno i drugie, na stacji Karwica Mazurska. Może przywożono go z Rucianego, ale z pewnością musieli korzystać z niej wyznawcy Gałczyńskiego - środowisko warszawskiego STSu: Ziemowit Fedecki, Jarosław Abramow-Newerly, Agnieszka Osiecka, Olga Lipińska, itp. - w ślady poety zasiedlający wakacyjnie wspomniane wioski. Są na to dowody na piśmie.

Andrzej Drawicz, na przykład, pomieszkiwał w Zgonie, pisał artykuły i nosił je na malutką pocztę-agencję, która w Karwicy Mazurskiej istniała - niechybnie w jednym z dwóch domów. W Zgonie notabene osiedlił się był także piewca ojczystego kajakarstwa, ojciec ww. Jarosława - Igor Newerly.

A inny Andrzej - Jarecki - popełnił nawet piosenkę z naszą stacją w tytule!



OK, najwyższe loty - na miarę choćby dzieł z Piwnicy pod Baranami - to nie są, poezja takoż, no ale piosenka ma swoje - łagodniejsze - prawa. Warto jednak odnotować wers "pociąg mknie za pociągiem"...
I jeszcze - wypis z Osieckiej (też z góry przepraszam, jest jaki jest), o Mazurach: To tam przyjeżdżaliśmy z pierwszymi dziewczynami i chłopcami, i tam, obok chichoczącej w duchu szyszki, obok oniemiałej sowy, obok zdumionej sarny szeptaliśmy swoje pierwsze "nigdy" i "zawsze", i tam przysięgaliśmy, że do końca życia będziemy wierni zagubionej w puszczy stacji Karwicy.

I ja tam jeździłem! Chociaż nie jestem pisarzem ni poetą, ni nawet tekściarzem, to i miałem swoją wakacyjną krainę - krainę dzieciństwa. A ciekawy to rejon! Może jeszcze będzie wypadało nadmienić o nim co nieco ze swojego i cudzego doświadczenia, tudzież wielkiej (tym razem) światowej literatury, co do której nie wiedziałem, że się rozgrywała po drugiej stronie Jeziora...

Na razie ad rem:


Żeby więc naocznie obadać sprawę znikniętej stacji, korzystając z wakacji i ogólnego zamieszkania, udało nam się przeprowadzić wizję lokalną.


Rzeczywiście - w czasie naszej dwukrotnej wizyty w Karwicy M. dwukrotnie pojawił się z otchłani szynobus, czy raczej SZT (spalinowy zespół trakcyjny), pojazd numer większy od szynobusu i - nie zatrzymał się! Dwukrotnie!

nie zatrzymał się

też się nie zatrzymał, nie miał gdzie

Jako się rzekło - stacja znajduje się pośrodku niczego (niczego sobie lasu) i prawdopodobnie ekonomiczny rachunek prawdopodobieństwa zdecydował o likwidacji przystanku, choć legendarnego, cbdu.

Mimo lata i środka wakacji nastrój mi w związku z tym faktem częściowo - skisł.

Skąd więc tytułowa - poza tytułową Kurwią - "nowa nadzieja"? A otóż i zagadało się do dziewczynki zamieszkującej jeden z (dwóch) domów Karwicy Mazurskiej. Nie omieszkałem nadmienić o moim przygnębieniu z powodu braku dawnej stacji. "Ale mają odbudowywać" - odparło na to dziewczę.

Naprawdę? W pieleszach domowych znów sięgnąłem po internet. I rzeczywiście! Ponoć istnieje nowy (przedwyborczy??) program rządowy "200 przystanków". Wśród stacyjek przeznaczonych do zbudowania od zera, odtworzenia lub remontu figuruje także Karwica Mazurska!
Nasuwa się co prawda pytanie, po co było pochopnie likwidować w pierwszej kolejności, no ale lepsze skasowanie i odtworzenie niż sama likwidacja, czyż nie.

Pozostaje więc kibicować realizacji rządowego programu, i przyglądać się, czy to wszystko prawda, a nie - na przykład - czcze mrzonki.





11 sierpnia 2020

Świnka, w morde



Na przykład - książę Zajączek herbu Świnka, urodzony w Kamieńcu Podolskim, barzanin, jakobin o samemu sobie nadanym demokratycznym nazwisku Arbuz, obrońca Pragi, właściciel folwarków Fajum i Aleksandria (pamiątka wojowania w Egipcie), beznogi inwalida znad Berezyny, namiestnik króla-cara...  (vide "Generał Arbuz", Marian Brandys).

A Ty? Jakiego jesteś herbu?





28 lipca 2020

Powitanie wakacji na 102

Dałem z siebie wszystko, ale dało mi to w kość...

Po kolei. Lato dzisiejsze nas nie rozpieszcza, podobnie jak i wcześniej wiosna, tak samo zresztą jak i zima stulecia - kompletnie bezbombel... bezśnieżna, czego najstarsi górale (ja, przyp. autora) nie pamiętają. No dobra, raz czy dwa na szybko sypło i zaraz stopło. Wiosna? Przypomnę: najpierw Mongolia (sucho, zimno, słonecznie, wietrznie), potem Kongo (mokro, ciepło, pochmurno).
Lato nas nie rozpieszcza też, rzekłem... Teraz dopiero nadrabia co nieco. Teraz jest w porządku. Gdy to piszę, jest dziesiąta wieczór, ciepło, szumią wściekle drzewa (pewnie gdzieś idzie burza) i wściekle nadają swój tryl świerszcze, czy inne tam robactwo cykadopodobne.

Koniec lipca, chwilo trwaj.

Żeby zaś uczcić początek tej pory - tj. wakacji (w rozumieniu szkolnym, lipiec - sierpień) - wybrałem się na wycieczkę rowerową. Zauważyłem bowiem, że dawno już nie byłem na takiej wyprawie samopas. Zwykle, ostatnio, w dość stałym kolarskim gronie. I na ogół - w dalsze rejony świata: a to Wielkopolska, a to Mało, a to Prusy... Dawno też nie wyjeżdżałżem za pomocą zacnego przewoźnika lokalnego: Kolei Mazowieckich.

Koleje Mazowieckie - kto z nich korzysta na co dzień, skłonny jest utyskiwać. To zrozumiałe. Dla mnie jednak - niedzielnego użytkownika - KM mają jedną zwłaszcza miłą cechę: od paru lat nie liczą sobie za rower. Nie wiem, dlaczego, ale mam poczucie, że obowiązek kupowania biletu na przewóz roweru jest jakoś uwłaczający. A przecież od normalnych opłat osobowych się nie uchylam, takoż w komunikacji miejskiej... No więc kiedyś w Kaemach była tylko promocja - podróż z pojazdem gratis jeno w miesiącach letnich. Teraz - przez okrągły rok! A u innych przewoźników: świątek-piątek i choćbyś jechał(a) jedną stację - płać 7 lub 9 zł.

Tędy siędy, wybrałem się więc w pierwszą niedzielę lipca w trasę z podwózką pociągową, lokalną - do Ostrołęki. Początki bywają trudne. Musiałem wstać o 4.00, choć zaraz znów się położyłem - ale potem znów wstałem - by już o 5.54 wyruszyć w dal ze stolicy.


W prawie pustym pociągu - była tylko jedna współpasażerka, której zresztą nie mogłem nie zapytać "przepraszam, ten pociąg to na Tłuszcz?". Lecz nie podjęła tematu, tylko potwierdziła.


Tam, gdzie pociąg na Tłuszcz kończy bieg - jest to właśnie Tłuszcz - należy zmienić skład, na bardziej oldskólowy, który zabiera całkiem do Ostrołęki poprzez malownicze Mazowsze północne.


Umyśliłem sobie bowiem taką trasę: Ostrołęka - Ciechanów, częściowo poprzez Kurpie, które, jak zdążyłem się przekonać, odznaczają się swojską malowniczością. Za nią właśnie się stęskniłem.


Ostrołęka była kiedyś stacją węzłową - można było jechać w stronę Tłuszcza na Mazowszu (czyli Warszawy), Wielbarku w Prusach (czyli Olsztyna) i Łap na Podlasiu (czyli Białegostoku). Dziś tylko kończą tu bieg pociągi, jak ten, którym przyjechałem. Ale to ma się zmienić - w ramach odbicia od kompletnego dna kolejowego w naszym kraju, podjęto prace nad przywróceniem ruchu w stronę Wielbarku, czego pewnie przejawem ten znak na przejeździe.


Samego miasta byłego wojewódzkiego nie oglądałem. Przedmieściami skierowałem się od razu na nieużywany do niedawna most kolejowy. Tym mostem przebyłem wskroś rzekę Narew.


Oczywiście pieszo, jechać bym się tu nie odważył.


Nieopodal tej przeprawy do Narwi uchodzi sobie Omulew, w górę której początkowo jąłem podążać. Nazwa jakoś kojarzy się niejasno z owocami morza, barwa wody również nie nęci, ale nałykać można się tam całkiem ładnych widoków.


Niektóre skłaniają do odbijania w boczne drogi pyłowe.


By w nagrodę uświadczyć na przykład takie zgrabne domostwo nadrzeczne (na bazie d. młyna).


Pierwszy sielsko-rzeczny etap nie zapowiadał czyhającego licha.

Ujawniło się ono po odbiciu we wsi nomen-omen Przystań od Omulwi w kierunku południowo-zachodnim. Tego dnia bowiem wiał bardzo silny wiatr z tej właśnie strony, który unie mo
                                                                                                                                               żliwiał
czasem                          zwykłą
                                                                                        płynną,

                                                                                                 szybką

                                                                                                                 jazdę...


Krótko mówiąc, jechało się jak pod górę. Szczególnie poza kurpiowskimi lasami - na zdjęciu b. wiatrak we wsi Mamino.


Niemniej - kocham to.


I przyrodę naszą ojczystą.


Dodatkowym utrudnieniem było widoczne (w widoku wstecz) 6,5 km po piachu za Pachem.


Pewną nagrodą był widok pięknych rozlewisk Orzyca, kolejnej północnomazowieckiej rzeki.


Po dwuletniej suszy miło stwierdzić, że woda wyżej (niż zwykle).


Odbijając na zachód od Orzyca miałem jeszcze siłę, by np. robić zdjęcia orlich bocianich gniazd. Ten widok zawsze jakoś wzrusza, nie ma bata.


Wreszcie dojechałem do Krasnego. Jest tu interesujący kościół, a w nim (podobno) renesansowe i nierenesansowe nagrobki przodków i tyłków naszego wieszcza Krasińskiego Z.
Liczyłem, że dotrę do wsi około godziny 13.00 i wstrzelę się może w drzwi otwarte po południowej mszy. Niestety niesprzyjające warunki pogodowe spowodowały, że była już 14.00 a kościół zamknięty. Byłem już jednak tak zmęczony halsowaniem pod wiatr, że szczerze mówiąc, miałem to w dupie.


Za Krasnem - mimo, że trasa wiodła m. in. przez Opinogórę, inną miejscowość związaną z Krasińskimi, a zwłaszcza z Krasińskim Z. - już nie chciało mi się robić zdjęć. Zresztą okolica na wschód od Ciechanowa jest wielce agrarna, mniej malownicza niż okołoostrołęckie Kurpie...
Nie odmówiłem sobie tylko uwiecznienia powyższego ogłoszenia.


W końcu - po 102 kilometrach walki z żywiołem, dotarłem do Ciechanowa, kolejnego b. miasta wojewódzkiego. Tu też już niczego nie zwiedzałem, dotoczyłem się prosto na dworzec. Nastawiłem sobie budzik za pięć pociąg i z pustą butelką (plastikową) pod głową zapadłem na peronowej ławce w piętnastominutową drzemę. Miałem wrażenie, że nigdy jeszcze nie czułem się w życiu tak zmęczony! 

Ale było warto. Nie narzekam.
Lato godnie przywitane.


trasa widziana z kosmosu





2 lipca 2020

Warto było dożyć tych dni

Jako piewca i wyznawca wczesnego lata nie mogę pozostać obojętny, także nablożnie, na tak wiele łask, które zsyła na nas ta pora. Opieję ją więc skromnym fotoplonem odbytego (nieładne słowo!) spacerku.


Połowa 2020. Któż by się spodziewał? A z biegiem tych - jakże już licznych, jak widać po cyfrach - lat człowiek coraz zachłanniej chłonie ciepłe dni, słoneczne chwile i te nieliczne niedojmujące z zimna noce.


Nawet gwałtowne spektakle burzowe są jeno urozmaiceniem wczesnoletniego błogostanu.


Tak, to jest wpis o pogodzie. Ale że klimat był zawsze przeciwko nam - vivat wczesne lato!







28 czerwca 2020

Bitwa wygrana, wojna - to zależy

Dziś kolejna okrągła rocznica zwycięstwa wojsk Rzeczypospolitej nad Moskwą pod Połonką (29 VI 1660).

Wspominałem o tym wydarzeniu historycznym ostatnio w rozmowie na temat świętowania / nieświętowania porażek / sukcesów w Polsce w kontekście zapomnienia przez pamięć zbiorową i tej wojny, i zwycięstw w niej odniesionych (po osłabiającej państwo wojnie domowej z Chmielnickim, po porażkach pierwszej fazy najazdu rosyjskiego, no i wreszcie po kompletnie wyniszczającym "potopie" szwedzkim!), last but not least - konsekwencji tego konfliktu obecnych w geopolityce do dziś: podziału Ukrainy między Rosję a Polskę.

Wspomniałem o nim (wydarzeniu, zwycięstwie) także siedem bez mała lat temu, przy okazji wpisu refleksyjno-historycznego z Ukrainy, a to w kontekście rozbieżności treści w Wikipedii rodzimej, angielskiej i rosyjskiej. Tableau:


Miło mi więc donieść - w kontekście dzisiejszej rocznicy - o wypracowaniu przez te siedem lat zbliżenia wersji wydarzeń w trzech wspomnianych wydaniach Wikipedii:


Jak widać, dysproporcja sił (na korzyść Rosji) obecna w pierwotnej polskiej - ale i angielskiej - redakcji, wyparowała. Stopniały też fantastyczne liczby strat moskiewskich, przyjmując, o dziwo, rozmiary wskazywane pierwotnie w redakcji rosyjskiej.
Jakżeż przyjemnie, że doszło do pokojowego porozumienia ponad podziałami, rewizjonizmu i zbliżenia stanowisk. To budujące. 

Pożyteczna jest też szczepionka zdrowego sceptycyzmu wobec źródła wiedzy, jakim jest Wikipedia, oraz w ogóle - wobec wszelkich źródeł informacji, dezinformacji i deformacji.






18 czerwca 2020

Złocisty świt

Halo, Ziemia! Jest tam kto?

Golden Dawn Arkestra to nieprawe dzieci free-jazzmana Sun Ra (z jego najpierwszej Arkestry) i trzody George'a Clintona z P-Funk - krótko mówiąc dubeltowe clones of D. Funkenstein. Osiwiali i przytuczeni hipisi z nabranym nowym narybkiem. Uważaj! Skąpany w kompletnym kampie utwór (?) Allo Allo Boom, po piątym wysłuchaniu (i trzecim obejrzeniu) podstępnie dokonuje inwazji porywaczy ciał i zmienia oblicze mózgu, tego mózgu.
Uważaj! Doktor Plama i maharadża są "Pod Złotym Leszczem"!


Wczuj się w te kolory, te wzory, te tekstylia i akcesoria:


Przy okazji wysiłki dęte zaiste nie byle jakie. A tu to już całkiem chyłkiem zupełnie naprawdę:


Niby więc zabawa, oko przymrużone, kot w worku a palec w bucie, chałupniczy trip w przeszłość, w przyszłość i w głąb szafy, Rekwizytornia - prawdziwie zbójeckie nazwisko, ale muzykanctwo na najwyższym wszechświatowym poziomie. I pionie!





31 maja 2020

V 2

Maj przeleciał jak dzik przez las.


.




11 kwietnia 2020

Nagrobek z Żelechowa

Była taka nowa świecka-nieświecka tradycja w tymże blogu, że w Wielką Sobotę, wpisując się skromnie boczkiem w inną rodzimą tradycję, wywieszam materiał dotyczący krajowych nagrobków renesansowych. Obiekty te bowiem są swoistą i w sumie unikatową grupką dzieł sztuki polskiej, chociaż w większości pochodzą spod dłut włoskich mistrzów obróbki kamienia (a czasem i metalu).

Jak dotąd nie pokazywałem tu szczytowych osiągnięć gatunku, do których niewątpliwie należy zaliczyć kamienne wizerunki dwóch ostatnich Jagiellonów z całą towarzyszącą im wybitną oprawą rzeźbiarsko-architektoniczną. Ale też na razie się nie zanosi. Po pierwsze widziałem je raz, i to dość dawno; po drugie - potrzebny byłby pewnie lepszy sprzęt fotograficzny i podobnie profesjonalne okoliczności (statywy, rusztowania, reflektory); po trzecie wreszcie - zdaje się, że byle kto w katedrze wawelskiej pstrykać fotek nie może - trzeba pewnie starać się o dyspensę tudzież imprimatur u samego biskupa, być może samego Rzymu.

Pochlebiam sobie natomiast, że kierowany tym dość niszowym hobby, zdołałem wyśledzić dość niszowe (czasem dosłownie) przykłady tej gałęzi sztuki, których nie omieszkałem w blogu wywieszać. Część jeszcze czeka w kolejce. Wiem też o co najmniej podobnie licznej grupie tych zabytków, których jeszcze nie zdjąłem (fotograficznie, rzecz jasna). Albo do nich jak dotąd nie pielgrzymowałem, albo przeciwnie - zrobiłem to, ale zastałem na miejscu drzwi zamknięte.

Najprzyjemniej, gdy nagrobek taki zaskoczy wpadając w oko niespodzianie przy okazji odwiedzin w jakimś zabytkowej świątyni, jak to na przykład było z wyżej wlinkowanym przypadkiem pęcickim.

Dziś, korzystając ze sprzyjających okoliczności, przedstawiam podobnie bliski w orbicie stolicy okaz nagrobka renesansowego (może drugi w kolejności pod tym geograficznym względem) - czyli rzeźbę z Żelechowa.


Uwaga: Żelechowy okołowarszawskie są dwa - lewobrzeżny i prawobrzeżny. Ten drugi jest miastem, pod względem historycznym małopolskim i nigdy w nim jeszcze nie byłem. Ten pierwszy, czysto mazowiecki (gmina Żabia Wola, hmm), odwiedzałem zaś wielokrotnie.


Tam właśnie stoi skromny, a interesujący kościół o gotyckiej proweniencji; jak niejedna z  mazowieckich świątyń w tym stylu, wzniesiony już w XVI wieku. Widać tę gotyckość w układzie przestrzennym, intensywnym oskarpowaniu z zewnątrz i żebrowanych sklepieniach wewnątrz (choć nie są to już sklepienia typowo gotyckie).


Z boku nawy, w otoczeniu całkiem nam współczesnej, choć już oldskulowej boazerii, znajduje się renesansowa płyta nagrobna. Denatem uwiecznionym w kamieniu jest (być może - jak zastrzegają katalogi zabytków) niejaki Kacper Miński (zm. 1562). Sam pomnik zaś pochodzi z lat 1570-1580.


Tradycyjne zbliżenie na rączkę.


I nóżkę. Dość stawołomnie wykręconą w manierystycznej manierze, w której przedstawiano naszych szesnastowiecznych przodków. Wraz z rycerskimi utensyliami.


Na koniec: inne, interesujące starorzecza tkwiące w murach kościoła, które zawsze z przyjemnością ciekawie uświadczyć.






7 kwietnia 2020

The Captain and Me

Hipolitów, 7 kwietnia 2010.













Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...