24 lutego 2015

Фунікулер

Ponieważ szalenie modne jest ostatnio w blogostrefie pokazywanie miejskich kolejek linowo-terenowych, nie mogę pozostać w tyle. Prezentuję zatem kijowski „Фунікулер”. Ponadstuletni. Na chodzie.







Nie jechałem. Gdy się tak zastanowić, wychodzi jednoznacznie, że podróżowałem takim środkiem lokomocji tylko na Gubałówkę, i to bardzo dawno temu. Chyba jeszcze w XIX wieku. Ale jest to jedno z moich najwcześniejszych wspomnień. „Krzywy” wagonik i towarzyszący wkraczaniu weń niepokój intelektualny...





20 lutego 2015

Chreszczatykiem na Majdan

Jak wiadomo, sytuacja na Ukrainie od z górą roku daleka jest idyllicznej sielanki. Nie miejsce tu i nie czas, by o tym dywagować. Jak jest - wiadomo choćby z mediów. Jak będzie - trudno wyczytać z oznak.

Chciałem jednak pokazać miejsca znane z zeszłorocznych dramatycznych relacji takie, jakimi je miałem okazję ujrzeć: właśnie o wakacyjnie zrelaksowanym obliczu. Miasto Kijów zachwyciło nas wielkomiejskim sznytem, urodą, niezwykłymi zabytkami. Jego najbardziej - od roku - znana część, Majdan i okolice, może nie tyle zachwyca, co wprawia w osłupienie. Dzieje się tak za sprawą niezwykłej zabudowy pryncypalnej ulicy miasta. Chreszczatyk (zwany też z rosyjska Kreszczatikiem) doznał poważnych zniszczeń w czasie II wojny światowej. Odbudowano go po niej w obowiązującej w Kraju Rad i okolicach stylistyce socrealistycznej.
Ale tak na bogato i z poślizgiem, że to, co ujrzeliśmy z miejsca okrzyknęliśmy socsurrealizmem.

Zdumionym oczom ukazały się jakieś formy wręcz prekolumbijskie, skaliście pospiętrzane w fantazyjne budynki, trochę też przypominające zamki z piasku, a trochę plateresco. Sama ulica - szeroka i bezdrzewna, o tyle była przyjemna, że udostępniona w całej szerokości pieszym.







Obiekty na zdjęciach walą się na widza, bo mimo zdumienia, brakło czasu na rzetelną fotodokumentację, a trzeba było galopować. Jeśli zaś chodzi o przedrewolucyjny grandeur, to ponoć bardziej odznaczała się nim inna ulica Kijowa, mianowicie Funduklejowska... Ale na razie, wkroczmy Chreszczatykiem na słynny Majdan Niezależności.

Kwitło wówczas na nim lato...


...uczucia i inne pozytywne wibracje...


...oraz Lacka Brama.


Wracamy wieczornym Chreszczatykiem, wziewając nocne życie Kijowa


Wyprawy Kijowskiej cdn.





15 lutego 2015

Rzeki

Narew jest narwana.


Ale jaka ma być, jeśli wpada do niej Bug?


sobota 14 - niedziela 15 II 2015





9 lutego 2015

Hedgehog's Skin

Taki kącik tu kiedyś zaprowadziłem, w którym umieszcza się co efektowniejsze utwory klawesynowe. No trudno. Nie chcesz, nie jedz.
W cyklu ukazały się dotąd: „Vertigo” Pankracego Royera i „Tambourin” Jana Filipa Rameau. Imiona tłumaczone na nasz. Dziś z innej beczki wyciągam śledzia.
W utworze, o którym mowa, również efektownie skrzy się piórkiem szarpany instrument. Ale nie jest on (utwór) tak leciwy, jak dwa poprzednie, przeciwnie, całkiem nam współczesny. Czy należy zaś do muzyki klasycznej? Trudno zawyrokować jednoznacznie.

Autorem jest Wim Mertens, belgijski komponista, który uwiecznia się na płytach idących w dziesiątki. Ja osobiście - otrzymawszy pewną ich pecynę od kolegi, który je zbierał - przyswoiłem sobie tylko dwie: Maximizing the Audience z 1985 i 11 lat późniejszą Jardin clos. Problem w tym, że wciąż nie mam oryginałów. Tylko te kradzione... Jakoś nie zadbałem o nadrobienie tego braku obracając się w rejonach zamieszkania kompozytora. Spośród kilkudziesięciu płyt Mertensa część przypomina wymienione przyswojone, czyli są w nich rozmaite instrumenty i głosy w manierze minimalistycznej, inne zaś zawierają muzykę na fortepian i głos solo autora. Tym głosem jest kontratenor, czy inny tam po prostu falset, a więc nie da się ich słuchać. To nie uchodzi.

Utwór z płyty Jardin clos nosi nazwę „Hedgehog's Skin” (a więc „Skóra jeża”. Nawiasem mówiąc, nie chcesz wiedzieć, jak wygląda skóra jeża. Drugim nawiasem mówiąc, to osobliwe, że zwierzę, które po polsku - i w innych językach - ma jakąś własną nazwę, po angielsku nazywa się „wieprz z żywopłotu”. Doprawdy. Trzecim nawiasem mówiąc, daje się w moim mieście zaobserwować ostatnimi czasy wysyp jeży. Latem kilka tych poczwar latało po najbliższej okolicy.).

Wchodzi on, jak i reszta płyty, oraz duża część twórczości jego autora, do nurtu homogenizowanego minimalizmu. Czyli właśnie ni to muzyka klasyczna, ni to popularna, bo niewątpliwie zaleca się o słuchacza, ni to co. Zresztą nieważne, gdyż należy - szczególnie jego pierwsza część - do jednych z najszczęśliwiej prowadzonych melodii, o bardzo powabnym kroju, takich, od których może chcieć się żyć. A zaczyna się od fortepianu, dopiero pod koniec kompozycja zyskuje na dramaturgii, zagęszcza się i tam też pojawiają się błyskotliwe rulady klawesynowe, będące pretekstem do dzisiejszego wpisu. Wszystkiemu zaś towarzyszą głosy damskie i mężczyźniane w typowym dla minimalistyki ujęciu anielskiej błogości, nie bez pewnej wszak ekspresji.

Słuchać.


Idę spać, bo cały dzień leciałem przez mąkę, a potem przez kaszę.


87. Wim Mertens - Jardin clos


4 lutego 2015

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...