31 października 2013

Projekt Ukraina, część 1 i pół: Beresteczko

My tu sobie gadu-gadu o kalafiorach, a tempus, panie, fugit.
Tymczasem materiału na honorowe blogodawstwo nagromadziło się co niemiara.
Pierwsze przykazanie dla wszelkich publikacji brzmi co prawda „po pierwsze nie nudzić”, ale co ma do zaoferowania Sad rzeczy, to w większości zdjęcia ruder, pejzaży, ruder, pejzaży, kota, ruder, pejzaży, ruder, kalafiora. I towarzyszące im opisy, na przykład: kalafior wygląda tak.

Co poradzić? Nie biję się wszak o złotą patelnię najwspanialszego blogu stratosfery.
Nie oceniam jogurtów, politykę omijam jak łajno na chodniku: szerokim łukiem, nie wypowiadam się o ciuchach. I nie robię nawet na szydełku!
Ba, blog ten nie ma nawet w tytule hasła „fotografia”, albo „fotografie”, albo jeszcze lepiej „photography”.
Dajmy na to, Erphotography. Kojarzyłoby się frywolnie i jakże chwytliwie.
Tymczasem jego podtytuł brzmi z całą szczerością.

I znów pochłonęły mnie dygresje. A tu trzeba podjąć nowy całkiem wątek, wątek ledwo muśnięty - nie licząc dwóch wcześniejszych odsłon muzycznych - wpisem pojedynczym i to nieprecyzyjnym, jednym słowem: Ukraina.

Tak sobie myślę, jak to zrobić. Jedna publikacja na tydzień - nie wyrobię się z materiałami wpiśmienniczymi przez rok. Częściej - blogowi grozi zupełna ukrainizacja. A przecież nie wyprzedałem się jeszcze tak z zasobów niderlandoznawczych, jak i z mazowszanów! Już wiem: będzie, jak będzie. Wzdragałbym się przed przyjęciem Planu typu: 1 wpis ruski na 9 dni. Ale pewnie w czymś takim rzeczywistość się urzeczywistni.

Ukraina to dla jednych chleb powszedni i wręcz banał historiozoficzno-krajoznawczy. Dla wielu Raj utracony, a także całkiem konkretne Piekło. Dla mnie wciąż Dzikie Pola doświadczenia i Terra Incognita podróży.
W tym roku jednak odbyła mi się wyprawa ukrainoznawcza przez ziemie Świętej Rusi na wskroś. Dotarło się nawet na jej antypody, czyli do ziem tylko nominalnie ukraińskich. I z powrotem.
A więc to stąd ten natłok wschodniego materiału w szufladach.

Cykl jednak chciałem zacząć, w imię świętego Michała Archanioła, ab ovo, czyli od preludium i ekspozycji mojego ja w ziemie między Dnieprem a Dniestrem.
Po raz pierwszy i do niedawna ostatni na Ukrainę trafiłem bowiem w zeszłej dekadzie.
Była to jednodniowa wycieczka do niedużego miasteczka: Beresteczka, leżącego na Wołyniu i ze słynnej bitwy słynącego.

Bitwa - wykonana w roku 1651 w ramach wojny domowej między Kozakami a Polakami (i Litwinami) - jest słynna, między innymi dlatego że została przez Polaków (i Litwinów) wygrana.
A to zadaje kłam czasem powtarzanej tezie, że w Polsce celebruje się wyłącznie klęski.
Dlaczego zatem katastrofalna przegrana Rzplitej - niecały rok później! - pod Batohem, zakończona rzezią jeńców-Polaków jest powszechnie dużo mniej znana?

W bitwie beresteckiej poległ zaś znany szeroko z kart znanej szeroko powieści Tuhaj-bej, a odznaczył równie znany (w wydaniu fikcyjnym) Iwan Bohun. Po lackiej stronie odznaczyli się na ten tomiast: znani z tych samych kart i nie mniej szeroko król Jan Kazimierz, książę Jeremi Wiśniowiecki, Bogusław Radziwiłł, Stefan Czarniecki, Jan Sobieski i inne asy epoki.

Miejsce pobitewne, czyli tak zwane Kozackie Mogiły, można zobaczyć pod miasteczkiem. Jest tam carska cerkiewka i (punkt widzenia zależy od punktu zamieszkania) muzeum zawierające opisy batalii oraz ludzkie gnaty.

A propos - obok przyczynek do budowania porozumienia między bratnimi narodami i zasypywania przepaści historiozoficznych, czyli tzw. infoboksy na temat bitwy beresteckiej z Wikipedii Ichniej i Naszej.

Co jeszcze dało się zobaczyć na tym kawałeczku Wołynia:
- resztkę pałacu nad Styrem wypełnionego wewnątrz pensjonariuszami domu starców
- resztkę katolickiego kościoła potrynitarskiego (model barokowy) wypełnionego wewnątrz pokładami ptasiego guana
- resztkę katolickiego cmentarza, którego nastrój w spalony sierpniowym słońcem dzień i takiż trawnik, i piniowate sosny i rozwaliny nagrobków przypominał wypisz-wymaluj jakieś Pompeje czy Delfy
- pomnik księcia Prońskiego
- miasto Horochów

Pierwszy raz spotkałem się w tamtejszym barze ze szczególnym wdrożeniem zwyczaju bring your own bottle - co niektóre restauracje dopuszczają w zakresie win - tutaj w edycji specjalnej, czyli samogonu nalewanego chyłkiem z teczki, którym raczył nas do obiadu miejscowy cicerone.

Jak ostatni debil uległem wówczas, przed wyjazdem, stereotypom i... nie wziąłem aparatu, bojąc się, że odbiorą mi go białe niedźwiedzie.

Ponieważ niemożliwością jednak jest publikacja gołego (a fe!) tekstu, z braku zdjęć muszę zilustrować go portretem pamięciowym. Będzie to pomnik nagrobny - a więc w pewnym sensie nagrobek renesansowy.
Należy do księcia Prońskiego i znajduje się poza miastem, śród pól. Książę Proński - import, to jest, znaczy, imigrant z W. Ks. Moskiewskiego - przeszedł w Rzeczpospolitej na arianizm, i ośrodkiem tego wyznania uczynił należące do siebie Beresteczko. Forma pomnika grobowego jakby znajoma, jednym słowem: piramida.


W czasie którejś z podróży na Ukrainę, JKM Stanisław August Ciołek Rex zatrzymać się tu raczył i swoje imię oraz tytuł wyryć na zabytku! Napis widziałem na własne oczy, albo mówiono mi że widzę - już nie pamiętam.


To tyle z Beresteczka sprzed lat niemal dziesięciu. Zabieramy za pazuchę Sienkiewicza, za jeszcze głębszą - w sercu - wieziemy Mickiewicza, i jedziemy na Wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja!






27 października 2013

24 października 2013

Kolacja gotowa

Lato zniknęło (wspominałem już?). Stało sie to w niejasnych okolicznościach, nie do końca wiadomo jak i dlaczego. Zdecydowanie za szybko. Dość powiedzieć, że nagle! zdałem sobie sprawę z faktu niewykonania w ogóle tego lata ogórków. Żadnego gazpacho ni chłodnika. Sad też odpoczywa po zeszłorocznym szaleństwie, i nie wydał latoś plonu.


Trzeba ratować się więc tym, co jeszcze jest na straganie w dzień targowy. Wkrótce i tego zabraknie. Jak śpiewał w KSP Michnikowski: „addio, pomidory!”.





20 października 2013

Pałac znanego księcia

Całkiem przypadkiem – zaglądając do Międzysieci – zauważyłem wczoraj, że właśnie odbyła się dwusetna rocznica śmierci księcia Józefa Poniatowskiego w bitwie pod Lipskiem 1813 roku.

Rocznica, jak rocznica, to nie jest blog okolicznościowy, kolejny przypadek sprawił jednak, że wcześniej tego dnia trafiłem do parku w Jabłonnie pod Warszawą. Nie planowałem wycieczki tam, po prostu wstąpiłem bawiąc w okolicy z zupełnie innych przyczyn. Ale oczywiście machnąłem kilka zdjęć, nie wiedząc, że są rocznicowo-okolicznościowe.

Biografia – a przynajmniej postać – księcia Józefa jest powszechnie znana, w przeciwieństwie do losów i walorów kuzyna, „nieznanego księcia Poniatowskiego” – Stanisława, którego sylwetkę oraz pozostałości pałacu w nieodległej Górze nad Narwią przytaczałem (z mozołem, bo ciężkie) na łamach blogu, a teraz pozwolę sobie przypomnieć linkiem.

Tak więc nie ma sensu streszczać tu życiorysu bohatera spod Lipska.

Napiszę tylko, że młodsze pokolenie Poniatowskich udało się dużo bardziej niż poprzednie. A przynajmniej historia ocenia je o wiele bardziej jednoznacznie i pozytywnie.
(Same spory dotyczące oceny Stanisława Augusta do dziś rozpalają umysły tysięcy Polaków gromadzących się na nowych wielkich stadionach na publiczne debaty historyczne).

Z takimi ludźmi jak młodsi Poniatowscy, Kościuszko i tym podobni – za życia tego pokolenia – może Rzeczpospolita dałaby radę podźwignąć się z upadku i ocknąć z marazmu... Ale już było za późno, za późno!

W każdym razie, ludzkość potrzebuje pozytywnych wzorców, a Polacy w XIX wieku takiej właśnie legendy, osładzającej fakt upadku państwa oraz galerię kreatur z epoki ów upadek poprzedzającej.


Pałac z parkiem w Jabłonnie dostał się Józefowi w spadku po stryju, prymasie Polski, Michale. Postaci – jak przystało na starsze pokolenie Poniatowskich – szemranej kontrowersyjnej. Architektem był znany i skądinąd Dominik Merlini.

Pałac jest raczej kompaktowy i charakteryzuje się dość oryginalną bańką – kulą na szczycie wieży umieszczonej osiowo.


To tutaj, w latach porozbiorowych a przedksięstwowarszawskich, jak mówił pan Walery Wątróbka, „książe Józef kolejką na ksiuty do Jabłonny jeździł”.
Po jego zaś wyczynach epoki napoleońskiej oraz chwalebnej śmierci (Poniatowskiego, nie Wątróbki), spadkobiercy urządzili z tego miejsca rodzaj szeroko pojętej „izby pamięci”. Z tych czasów pochodzi łuk triumfalny w parku oraz inne elementa księciu poświęcone.


Nieduży areał parkowy, szczególnie piękny jesienią, da się obejść w czasie krótkiego spaceru, co z czystym sumieniem mogę polecić chętnym. Jeśli ktoś znajdzie przeciwsłoneczną tutkę do obiektywu, proszę dać znać, bo to moja – zgubiona.
Pozostałe urządzenia parkowe i okoliczne ciekawostki zawitają zaś w przyszłości na łamy „sadu”.





17 października 2013

Góry październikowe

Kilka miesięcy temu w płaczliwym wpisie labiedziłem, jak to życie poszło swoją drogą, a góry swoją (?).
Dobrzy ludzie poradzili nie marudzić, a jechać. Zachowałem wszystkie te sprawy i rozważałem je w swoim sercu.
Wakacje minęły jednak jak sen jaki złoty, i chociaż co prawda znalazła się na nich co najmniej jedna całkiem pnąca wycieczka, to nie zawarły górskiego wyjazdu sensu stricto.

Ale nadeszła jesień, a wraz z nią okazja do podtrzymania dwuletniej już świeckiej tradycji krótkich wypadów w najbliższe pasma. Jak dotąd były to: Garb Gielniowski z Altaną, najwyższym wzniesieniem województwa mazowieckiego (punkt do korony województw!) oraz, w zeszłym roku, sielsko malownicze
Grząby Bolmińskie i góra Miedzianka, opisana przez Edmunda Niziurskiego w jego debiutanckiej powieści przygodowej i przeze mnie na tymżeż blogu.
Edmund Niziurski dopiero co umarł, więc przypomnienie owego wpisu niech będzie z mojej strony skromnym epitafium dla niego.

W tym roku po prostu ruszyliśmy na południe, to jest we właściwym kierunku. Gdyż aby dotrzeć do najbliższych gór na północy, trzeba by najpierw długo płynąć.

A więc jedziemy...

...jedziemy...


...i jedziemy.






Wreszcie zaczyna się marsz.


Wtem! O ty w życiu!


Jakieś strome te góry. A ów profil jakby znajomy - toż to śpiący niedźwiedź! Ten, co jak się zbudzi będzie zły. Widok jednak to miły oku każdego Polaka.

Z drugiej strony jakieś piękne miasteczko. Coś mi się wydaje, żeśmy dobrze trafili.
A górskie powietrze - odurza!


A tak na serio: tym razem, choć rozmyślałem już sporo o Paśmie Oblęgorskim, wylądowaliśmy w Tatrach.
Pierwszy raz od 15 lat – przez to dane nam było wyjątkowo odczuć wyjątkowości tego miejsca.

Trasa, którą udało się zrobić pierwszego dnia: najpierw z Kuźnic ku Kalatówkom, potem w górę na Ścieżkę nad Reglami, na Sarnią Skałę i zejście Doliną Białego. Za dnia to istna ceprostrada ustępująca w tej kategorii chyba tylko drodze do Morskiego Oka. Tyle, że przeszliśmy ją nocą – przyjechaliśmy na tyle późno, że nie było innego wyjścia. Ni wejścia.

Doznanie z gatunku szczególnych! Faktycznie, na szlaku żywej duszy. Przyświeca księżyc. Ale tylko w odsłoniętych miejscach, na dnie lasu ciemnica, tylko kamienie ścieżki ledwo bieleją. Trochę trzeba patrzeć nogą, gdzie się idzie.

U szczytu Doliny Białego kaskadami spływa sok z księżyca wyciśniony. Pijemy go i stajemy się na chwilę selenitami.

Wszystko dlatego, że wyjazd nie jest, jak poprzednie wspomniane, jednodniowy.
Tatry wrócą tu więc jeszcze, bardziej olbrzymie, majestatyczne i niezwykłe niż kiedykolwiek!


Odpowiemy też sobie na pytanie: czy można pływać w tatrzańskim stawie w połowie października?





11 października 2013

Moi-toi

Hmmm...


Aha. A prosos, limeryk wygrzebany w zakurzonym kącie twardego dysku:

Na dworcu w mieście Świecie
w publicznej toalecie
ogromny pająk żyje,
co w ciało twe się wpije,
gdy siądziesz na klozecie.

Z OSTATNIEJ CHWILI

Raz facet zwiedzając ów kanał Sueski
skorzystać dość pilnie z sedesu chciał deski.
Lecz nagle rozległ się skowyt bólu
Słyszany nawet w Dolinie Królów,
Bo w deskę wprawiono na sztorc trzy pinezki.





8 października 2013

Ballada o Potokach

Z nieustającego cyklu ballad o odchodzącym świecie warszawskim, podwarszawskim i expodwarszawskim.

Cykl zresztą może nie jest nieustający. Ustanie, gdy całe Stare zostanie wymienione na Nowe. I gdy w leśniczówce Pranie gigantyczny motel stanie. Takie jest odwieczne prawo natury. I nie ma się co nadymać. Czyste, Odolany, jakiś leżący na Antypodach Kamionek, jakaś nikomu niepotrzebna Srebrna Góra, jakieś niedorzeczne Młociny, żenująco gotyckie wille w Pyrach - niech to wszystko diabli wezmą.

Potoki to kawałek autentycznej tużpodwarszawskiej przed wojną wsi, którą miasto wchłonęło, ale idąc tędy i siędy z dwóch stron ominęło i oszczędziło. Aż do dzisiejszych czasów. Teraz to się zmienia. Sporządzono dopiero co empezetpe, a ruch budowlany już się zaczął: obok ulicy Potoki ułożono drogę z płyt i wbito pierwsze łyżki. Koparek.

Potoki znaleźć można pod skarpą wiślaną, na północ od Alei Wilanowskiej. Leżą dokładnie poniżej innej pamiątki historycznej z okolicy- orła na kolumnie przy ulicy Bukowińskiej. Tam to właśnie odbyłem jeden z pierwszych plenerów warszawsko-fotograficznych, z aparatem Smiena i filmem Foto 65. Ale miałem 13 lat, o blogach nikomu się jeszcze nie śniło, bo to było w erze mezozoicznej, a klisza zaginęła.

W erze blogów i aparatów cyfrowych, postarałem się owe niezaistniałe zdjęcia powtórzyć.
Przespacerujmy się tam, bo to ostatnie chwile; odchodzi postać Potoków, jakie znaliśmy.


Jednym z obiektów jest opuszczona chałupa o klasycznie proporcjonalnym dachu naczółkowym. Zdjęcie sprzed lat dwóch, ale niedawna wizja lokalna obnażyła fakt dalszego jej tkwienia w tej formie, tak zwanej nietrwałej ruiny. Wnętrze warte wsunięcia głowy, o ile akurat nie ma tam przypadkowych lokatorów (ślady użytkowania stwierdza się).


Drugim jest chałupa z ganeczkiem, którą zatem można nazywać dworkiem.


Dworek jest wciąż zamieszkany, ale stopień odrapania nie wróży tu niczego dobrego.


Trzeci obiekt to chałupa drewniana, trwająca w zaskakująco dobrej kondycji i przyjemnej barwie.


Chałupek potockich jest nieco więcej, spory areał w okolicy zajmują też poletka, a chociażby grządki.
Stare Nowe figuruje w okolicy już od lat 70., ale trzyma się górnego tarasu skarpy.


W ostatnim piętnastoleciu zostało ono mocno dogęszczone.
Nowe Nowe, poniżej Skarpy dopiero jest w budowie, między innymi neosocrealistycny pałacyk:


A to dopiero początek gentryfikacji dzikich pól między Aleją Sikorskiego a Wilanowską...
Na razie na ulicach Potoki, Jaśminowej, a zwłaszcza wiodącej w górę skarpy Bocheńskiej  zielenią się zioła, czai się cisza i czyha wiocha.

Na deser pocztówka z Potoków w zimowej szacie, AD 2009 (słońce już zaszło za skarpę):






4 października 2013

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...