30 grudnia 2014

X / XX



Tak się zrobiło rocznicowo i okolicznościowo ostatnio w tym blogu, chociaż zwykłem się zarzekać, że nie jest okolicznościowy... Ale co tam. Jadziem z tym dalej.

2014 - rok pełen rocznic, jak już nadmieniałem, w sferze prywatnej odznacza się również dziesięcioleciem istnienia psa Alebotena (por. wpis stosowny).
Oraz, co więcej, dwudziestoleciem istnienia nas, to znaczy wspólnego istnienia z Em.

Oba zjawiska na zdjęciu. Normalnie aż takiej prywaty na łamach nie poruszam, chociaż tak miał w zamierzeniu wyglądać niniejszy blog. Ale jestem ogromnie sentymentalny i czasem daję temu wyraz. Czasem nawet niejeden. Samo zdjęcie nie ma jeszcze okrągłego jubileuszu, ale bierze się ze skanera, a więc sprzed lat. Pochodzi też ze spaceru po zamarzniętej rzeczce Wilanówce (od ulicy Vogla po Sągi/Wiechy i z powrotem), a więc ḁturażu wpisującego się w obecnie obowiązujący za oknem.





26 grudnia 2014

Łajt Kryzmas

Banał okolicznościowo-meteorologiczny.




A jeszcze wczoraj...





24 grudnia 2014

Wszystkie dzieci nasze są


A propos, czy nie à propos.





19 grudnia 2014

SBB

Ogromnemu zaniedbaniu uległ w poprzedzającym nas teraz czasokresie sadowy kącik wieczorów (?) muzycznych. Czyli jałowego omawiania kolejnych stu płyt wybranych na podróż na Mars, albo też spoza tej puli i tym podobnych.

Rok rocznicowy, kończący się 2014, uświadomił po rozliczeniu zaistnienie jeszcze jednego okrągłego jak stół jubileuszu (bardzo złe słowo, ale nie chciałem kolejny raz użyć wyrazu „rocznica”. O, użyłem).

Dwadz… Czterdzieści lat temu ukazała się bowiem – bodaj czy nie najlepsza – płyta rodzimego, lechistańskiego rocka. Może więc z tego względu wykluwa się dobry pretekst do odkurzenia zaniedbanego projektu i jednocześnie zakurzonej płytoteki. Sięgam, odkurzam, puszczam i jednocześnie nadaję:

W okrągłym od dziś roku 1974 odbyły się w stołecznym mieście Warszawie, w klubie „Stodoła”, dwa koncerty trio pod tytułem SBB. Nazwa ta, skrót, początkowo miała oznaczać Silesian Blues Band, jako że ze Śląska wzięli się tworzący go muzycy: perkusista Jerzy Piotrowski, utalentowany gitarzysta Apostolis Antymos (typowo śląskie nazwisko) oraz lider całego zamieszania – multiinstrumentalista a przy okazji basista – Józef Skrzek. Wraz ze wzrostem ambicji i samoświadomości muzycznej kolegów tych, nazwę zespołu zaczęto wykładać jako „Szukaj, Burz i Buduj”, co z łatwością tłumaczy się również na język zagraniczny: „Search, Break and Build”. Czesław Niemen, posługując się kpiną, rozszyfrowywał skrót jako „Szukać, Burzyć i Bajdurzyć”. Cóż. Może miał i rację, lecz tylko częściowo. W końcu wszak muzycy z SBB wcześniej wspomagali Niemena w grupie Niemen (1972-73). Nawiasem mówiąc, należy wspomnieć, że jeszcze wcześniej nastoletni Józef Skrzek zdążył przewinąć się przez skład Breakoutu (płyta 70a, rok 1970) – i w ten sposób w jednym akapicie wymienić trzy najlepsze, właściwie bezkonkurencyjne zjawiska polskiej sceny rockowej lat przełomowych 60. na 70., a chyba i do dziś.

Koncerty, o którym była mowa, zostały szczęśliwie nagrane i – po koniecznym skróceniu – wydane na płycie jako debiut zespołu w tym samym 1974 roku.

Materiał muzyczny zaczyna się bardziej od strony „Silesian Blues Band”, solowym bluesem na fortepian i wokal Skrzeka, którego angielską dykcję cechuje daleko posunięta dezynwoltura. Zresztą, odnosi się to tak samo i do polskiej wymowy - czy raczej wyśpiewy - muzyka. Lecz cóż to przeszkadza?

Retrobluesowy czar pryska jak bańka mleka wraz z początkiem następnego obszernego, kombinowanego utworu („Odlot”), w którym z miejsca zespół zaczyna szukać… i tak dalej. To znaczy, wykonany zostaje mocny kop, wnet złagodzony powłóczystą pieśnią („Odlecieć z wami”), o tekście pretekstowym lecz i nie bez pewnej wsobnej poezji, gładko przechodzącą w coraz bardziej chropowatą, jakby improwizowaną materię na rockowe trio. Do dziś nie wiem, w którym momencie Skrzek bardziej gra na przetworzonym basie, czy bardziej na prehistorycznym moogopodobnym syntezatorze, a kiedy – może – na jednym i drugim. W każdym razie, brzmienie uzupełnione raz bardziej, raz mniej delikatnie gitarą „Lakisa” jest potężne i chwilami urywa głowę pazerną drapieżnością.

„Odlot” wraz z bluesową introdukcją albumu wypełnia pierwszą stronę oryginalnego czarnego naleśnika.

Strona druga zaczyna się znów od jazgotliwego solo na czymś, co, jak zawsze myślałem, może być gitarą niewątpliwie poruszaną chwilami smyczkiem. Choć solo to jest na wysokiej nucie zamkniętą całością, to współtworzy drugą złożoną kompozycję płyty, w którą znów wpleciona jest piosenka – „Erotyk” – znów fortepianowa. Gdy piosenka ta ostatecznie wybrzmiewa, w pełni zaczynają rozwijać się syntezatorowo-gitarowe „Wizje”, analogicznie do „Odlotu” z pierwszej strony, ale chyba jeszcze brudniejsze i ostre, świdrujące i przenikliwe. Wieńczy je solo perkusji i czadowe zakończenie motywem granym unisono. Kapitalne.


A teraz kącik wspomnień osobistych: płytę „SBB” SBB poznałem dzięki przyjacielowi-kompanowi muzycznych odkryć i poszukiwań, który miał ją w ojcowskiej płytotece. Tak się nią (płytą) zachwyciłem, że aż w prezencie od tegoż kolegi dostałem inny, również antykwaryczny jej egzemplarz. Jak miło! Chwilę później dowiedzieliśmy się, że reaktywowane SBB znów zagra w naszym mieście (choć nie w „Stodole”). W te pędy poszliśmy nabyć bilety. Cóż… Był to jeden z pierwszych z całego cyklu koncertów, które utwierdziły mnie, że występy na żywo, to nie jest moje ulubione ciasteczko. Nie mówię tu tylko o SBB, lecz o koncertach – nazwijmy to „gwiazd” – w ogóle. Ale to temat na dywagacje przy innej okazji. Dość rzec, że koncert ów (za przeproszeniem) odbyty w roku 1994, wyznacza obecnie kolejną okrągłą rocznicę, dwudziestą. 20 + 20 = 40. Tak to jest.

Wracając do SBB, to koncert może nie zachwycił mnie tak, jak ów nagrany debiutancki, gdyż i kolejne płyty zespołu nie były aż tak świetne. Już następna, „Nowy horyzont”, choć okładkę ma bliźniaczo podobną, tak zwarta i świeża nie wydaje się. Atoli, wielu cennych walorów tej chyba z dziesiątce płyt wydawanych przez całe lata 70. odmówić nie można! Na przykład taka „Ze słowem biegnę do ciebie” z dwoma długimi kawałami. Albo „Follow My Dream” z syntezatorową suitą. Lub wydana w 1979 w NRF „Welcome” z zestawem całkiem zgrabnych, melodyjnych piosenek i jednym superczadowym instrumentalem. Czy choćby ostatnia ze starych płyt „Memento z banalnym tryptykiem”. Jest z czego wybierać w ofercie SBB. Całej nie znam, zwłaszcza, że ukazały się obszerne pudła pełne płyt z archiwaliami.

Do worka stu płyt wybieram jednak tę pierwszą. Tym bardziej, że fenomenalny materiał oryginału wzbogacono na wznowieniu kompaktowym o nie mniej świetne bonusy nagrane w czasie tych samych kwietniowych występów stodolnych z 1974. Zdarza się, że dopychanie extra materiału do skończonej całości starej płyty mija się z sensem. Tutaj jednak dodatkowe utwory lśnią pełnym blaskiem, więc jest i pełen sens, i pełne szczęście: piosenka „Zostało we mnie” (smyczek na strunach gitary!), niesamowity a ponury „Obraz po bitwie”, a nawet boogiebluesowy harmonijkowy wygłup „Figo-Fago” à la Mayall. Tak więc dzisiejsza wersja płyty bluesem zaczyna się i kończy.

Kilka lat temu opublikowano notabene kompletny zapis owych dwóch koncertów („The Complete Tapes 1974”), ale jakoś przegapiłem to wydawnictwo, i nie mogę nic o nim powiedzieć. No a teraz płyt nie sprzedaje się.


88. SBB - SBB (1)





15 grudnia 2014

A ja muszę powiedzieć,

że cenię sobie Konwickiego, co by tu nie mówić, i pisarstwo jego.






13 grudnia 2014

Mokra przygoda

Nie, nie zsikałem się, ani nie spociłem nadmiernie. Chodzi o pewną przygodę z letniego dnia. Posłuchaj...

Zanim zrobiłem to studium w szkarłacie...


były dęby...


potem droga jaśminowa...


którą nagle przegrodziła wielka woda.
Na szczęście dało się przejść niezalanym krawężnikiem, podpierając się rowerem.



By w nagrodę poobserwować grę żyłek słonecznych na ścia... na spodzie wiaduktu.


Wnet wychynął kolejny zalew. Tym razem z zalanym krawężnikiem.


Pomyślałem, że po prostu przejadę, ale już drugi od brzegu obrót pedałami zrobiłem mocząc nogi do pół łydy. Musiałem się wycofać i przedrzeć się przepychając rower przez krzaki na górę.


I tak trafiłem do krainy dzikich pociągów...


No i co? No i nic.





8 grudnia 2014

Duomo

Rok obfitujący w rocznice, 2014, ma się z grubsza ku końcowi. To zaś nie jest blog okolicznościowy, ale...
Nie powstrzymałem się przed - i to dwukrotnym - nawiązaniem do okrągłej rocznicy powstania warszawskiego, tak jak przedtem byłem w stanie się powstrzymać. Rocznicę jeszcze okrąglejszą - wybuchu I wojny światowej - obszedłem jeszcze w sylwestra roku poprzedniego. Zresztą wątek pozostałości tej zapomnianej wojny stale się tu przewija. Z rocznic mniej mrocznych warto odnotować na marginesie 25 lecie III RP oraz - prywatnie - takąż istnienia dawnej mej szkoły.
Z jeszcze bardziej prywatnych rocznic odnotowuję sobie poniewczasie oraz z wielkim zadziwieniem okrągluchną, dziesiątą rocznicę pobytu w mieście Florencji.
Ech, to wspaniałe miasto i wspaniale mieć 10 lat mniej. Z pewnością o tym ostatnim będę miał więcej do powiedzenia za następną dekadę. O ile...

A na razie okolicznościowe, okrągłościowe wspomnienie ze skanera.




Poza wszystkiem (balastem wspomnieniowem) osobliwie cenię sobie to zdjęcie. Wygląda, jakby można je było sobie kupić w formie plakatu w pewnej dużej sieci sklepów meblowych. Dlatego dodałem stylową ramkę z napisem.

Lepsza wersja - ale gorzej wyglądająca w blogu, gdzie już biała ramka jest do zdjęć dodawana - obok (wciśnięcie rolki w myszce otworzy zdjęcie w nowym oknie, o ile ktoś jeszcze posługuje się myszką).

Właściciel pizzerii mógłby sobie powiesić w lokalu. Ale dość już o pizzy - namiary przyjemnej tavola calda udostępniłbym zainteresowanym, ale nie wiem wszak, czy jeszcze istnieje...





4 grudnia 2014

Łazienki zimowe, cz. 3

Co do mnie zaś, to...
Łazienki były jedną z krain dzieciństwa, jako że byłem tam wypasany. Może nawet główną? Poza bezpośrednim podwórkiem, rzecz jasna. No i w późniejszych czasach się wracało. Z tym, że kiedyś ich teren wydawał mi się niezmierzonym bezkresem, a spacer od Agrykoli po Nową Pomarańczarnię był istną wyprawą. Dziś - zrobi się pięć kroków w przód, trzy w bok i już, całe Łazienki. Wracać tam zamierzam jednak póki sił - w rzeczywistości realnej, jak i blogiem.

Wszak to są Łazienki.











3 grudnia 2014

Łazienki zimowe, cz. 2

Co do tego króla... Należy niewątpliwie do postaci kontrowersyjnych. Dość też interesujących, jako charakterystyczny wykwit epoki. Swego czasu gromadziłem rozmaite informacje i opinie o tym monarsze. Niestety - jak to bywa - rozległa argumentacja historyków, publicystów i pisarzy, którą uprzednio wchłonąłem, wyciekła otworami mej głowy i mało co z tego zostało. Pamiętam jednak, że niektórzy zaciekle bronią Stanisława Augusta (Józef Hen „Mój przyjaciel król”, Marian Brandys „Strażnik królewskiego grobu” - właściwie bronił bohater tego tekstu), inni zaś oceniają bezlitośnie negatywnie (większość). I chyba mają rację. Jako poszukiwacz prawdy, dobra i piękna, chciałem znaleźć jakieś przekonywające wywody usprawiedliwiające poczynania króla. Cóż. Poniatowski historycznego egzaminu nie zdał, nie był postacią odpowiedniego do tego formatu i osobowości. Sęk w tym, że być może lepszej wówczas nie było...

No i mamy Łazienki.











2 grudnia 2014

Łazienki zimowe

Któregoś zimowego dnia poszedłem skorzystać z Łazienek. Zanim wyblożę fotoplony tego spaceru, pozwolę sobie powtórzyć, co już z pewnością na złamach blogostrefy wygłaszałem.
Bez Łazienek Warszawa straciłaby 1/3 swojej atrakcyjności turystyczno-krajoznawczej.

Może się komuś wydawać, że pójść porobić tam zdjęcia, a potem je publikować publicznie, to szczyt warszawskiego fotobanału. Może. Dla mnie jednak to miejsce jest wciąż źródłem kolejnych porcji doznań estetycznych, etycznych i higienicznych. Wręcz zdumiewające w swej skończonej doskonałości.
Niewykluczone, że zdałem sobie z tego sprawę z całą śnieżną jaskrawością właśnie owego dnia.

Tu może powinno paść - albo padnąć - kilka zdań o prach i contrach względem ostatniego króla Polski, głównego twórcy zespołu parkowo-pałacowo-łazienkowego. Lecz cóż, zdjęcia tłoczą się już nieubłaganie, nie pozwalając na rozwinięcie dywagacji historiozoficznych, diagnoz oraz bilansów.

Grunt, że mamy Łazienki.











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...