No więc – dużo się mówi i pisze o tym powstaniu.
Dużo się mówi, na przykład, że powstanie to 63 dni walk. „63 dni zmagań” to już niemal sformułowanie na miarę takich jak „amatorzy białego szaleństwa” czy „nasi południowi sąsiedzi”. Stąd chyba już każdy pamięta, że Powstanie Warszawskie zaczęło się 1 VIII 1944, a (???)% rodaków wie, że upadło 2 X.
Nie mam jednak pojęcia, do jakiego stopnia przeciętnemu tzw. odbiorcy wiadomym jest, co oczywiste dla zainteresowanych tematem, iż na powstanie składały się izolowane, pulsujące wyspy rozsiane wskroś Warszawy.
Miasto bowiem – po początkowym chaosie pierwszych kilku dni – roztrzaskało się na archipelag mniejszych lub większych, bardziej lub mniej ze sobą połączonych lądów.
To nie jest blog okol… i to nie jest „blog warszawski”, lecz oto występuję znów niejako z materiałem rocznicowym. 70 lat temu padły Mokotów (27 IX) i Żoliborz (30 IX). Dwa takie właśnie – zupełnie osobne – kontynenty, którymi były te dwie dzielnice.
W normalnych warunkach sąsiadują one ze Śródmieściem: Żoliborz od północy a Mokotów od południa. Ich istnienie owiewa szeroką falą (?) szereg analogii. Na przykład, ich główna cecha, że są dzielnicami powstałymi w latach międzywojennych i składają się z przeważnie z bloków-kamienic przy większych ulicach i zabudowy willowej w głębiach terenów. Obie, jak i Śródmieście ze Starym Miastem, leżą nad skarpą wiślaną. Są i różnice: Żoliborz powstał zasadniczo „na surowym korzeniu”, w pofortecznej pustce. Cechuje go zatem bardziej wyszukana urbanistyka: układ gwiaździstych placów i alej. Mokotów rozwinął się z istniejącej wcześniej wsi, zatem jego masterplan jest mniej spektakularny: ukształtował się w oparciu o podziały narolne (drabina ulic biegnących ze wschodu na zachód) i dwie główne drogi prowadzące do miasta: stary trakt ulicy Puławskiej i równolegle poprowadzoną nową Aleję Niepodległości. I tak dalej.
Dyskusja, która dzielnica jest „lepsza”, trwa między poniektórymi przedstawicielami ich mieszkańców. Żoliborz zdaje się jednak wygrywać. Ma coś, czym Mokotów nie dysponuje: inteligencko-społecznikowski etosik… Mokotów wystawia za to do boju dużo więcej zabytków. I tak dalej.
W warunkach powstańczych również wystąpił między tymi dwiema dzielnicami szereg analogii. Chociaż być może ich zestawienie tworzy model równie sztuczny, co lansowane na łamach tego blogu „analogie” polsko-światowe, zestawię je mimo to.
Jak się rzekło – obydwie nowe wówczas dzielnice stanowiły lądy izolowane od głównej części Warszawy: wolsko-staromiejsko-śródmiejskiej. Chociaż ze Śródmieściem sąsiadują administracyjnie, to są od niego wyraźnie odcięte, tak zwanymi barierami urbanistycznymi. Żoliborz torami kolejowej linii obwodowej, Mokotów Polem Mokotowskim i pasem terenów wojskowych leżących po północnej stronie ulicy Rakowieckiej.
Miało to znaczenie niebagatelne. Tym bardziej, że wobec rozlokowania się Niemców od Woli po Pragę i przecięcia przez nich miasta w tym kierunku, były to jedyne placówki powstańcze stykające się ze światem zewnętrznym, w tym kompleksami leśnymi. W nich zaś z kolei Warszawa upatrywała cenne zaplecze, zaopatrzenia zarówno w broń, jak i human resources.
W obu dzielnicach po pierwszym, niefortunnym dniu powstania zapanowała konsternacja i ferment intelektualny. Na Żoliborzu – wobec nieosiągnięcia żadnego z celów strategicznych, strat sięgających 50% stanu wyjściowego, wyczerpania się amunicji, cierpliwości i nadziei – zaowocowało to wycofaniem się powstańców z dzielnicy na z góry upatrzone pozycje w Puszczy Kampinoskiej. Na Mokotowie tak się wprawdzie nie stało, jedynie dowódca tego okręgu, „Przegonia”, widząc co się święci, dał nogę za miasto i resztę powstania spędził w Zalesiu (razem z żoną Dzidziusia Górkiewicza i Węgrami?). Nowym dowódcą został dopiero 18 VIII „Daniel” przysłany ze Śródmieścia kanałem.
Właśnie – kolejna analogia. Komunikacja Żoliborza i Mokotowa z centrum miasta, a zarazem centrum dowodzenia, możliwa była kanałami (osobny, ciekawy temat). Tylko nieliczni śmiałkowie byli w stanie prześliznąć się górą.
Ba, komunikacja radiowa między Starówką a Żoliborzem – odległość w linii prostej około kilometra – odbywała się via Londyn.
Insurgenci żoliborscy, na dosadnie sformułowany rozkaz władz powstańczych, powrócili jednak dnia trzeciego i zajęli opuszczoną przez Niemców (z wyjątkiem miejsc strategicznie istotnych, jak Cytadela czy CIWF na Bielanach) dzielnicę.
Na Mokotowie było podobnie – hitlerowcy trzymali nadal swoje najważniejsze pozycje, z których żadna nie została zdobyta w pierwszych dniach walk – resztę obszaru oddając pod kontrolę Polakom.
W obydwu obwodach nastał czas względnego spokoju, który miał trwać cały sierpień, kiedy to dla Niemców najistotniejsze było opanowanie drogi wschód-zachód, a najcięższe walki koncentrowały się na osi Wola – Stare Miasto.
W tym czasie – i potem – wystąpiło kilka kolejnych podobieństw pomiędzy Ż. a M.
- jak się rzekło, przez powstańców zajęta była zasadnicza część każdej z dzielnic, choć cele strategiczne nie zostały osiągnięte
- miały one swoje „satelity”, czy eksklawy, w postaci Bielan dla Żoliborza (krótko) i Sadyby dla Mokotowa (dłużej)
- nastąpiło zasilenie oddziałów powstańczych (analogicznie) z Puszczy Kampinoskiej / z lasów Chojnowskich
- opanowano nowe połacie rozszerzając (inaczej niż w innych dzielnicach) stan posiadania – w obu przypadkach obszary leżące pod skarpą – Marymont na Żoliborzu i Sielce na Mokotowie
- w obydwu dzielnicach podjęto (nieudane) próby połączenia się ze Śródmieściem – przez tory kolei obwodowej i Dworzec Gdański na północy (20 i 21 VIII) oraz przez Łazienki i stację pomp na południu (27 VIII)
- do obu dzielnic ewakuowały się niedobitki oddziałów z obszarów zdobytych przez Niemców: na Żoliborz ze Starówki, na Mokotów z południowej części Powiśla, która zwana jest w odniesieniu do powstania powszechnie a niesłusznie Czerniakowem; oczywiście kanałami
- obie padły po generalnych szturmach niemieckich, kiedy „nasi zachodni sąsiedzi” załatwili już kolejno Ochotę, Wolę, Stare Miasto, Powiśle. Mokotów poszedł na pierwszy ogień. Ostateczne natarcie trwało cztery dni, aż dzielnica skapitulowała. Wówczas przerzucono Wehrmacht i SS na północ, by w 48 godzin uporać się z Żoliborzem. Po upadku tej dzielnicy i ostatecznym odcięciu polskiej Warszawy od Wisły i stojącej za nią Armii Czerwonej, Śródmieście – czyli całe powstanie – skapitulowało dwa dni później.
Analogia przedostatnia – powstanie w obydwu dzielnicach wydało owoc w postaci dzieł literackich. I są to najlepsze pisarsko obrazy warszawskiego powstania, a możliwe że i w ogóle. Obydwa gorzkie, ale uczciwe i świetnie spisane. Naprawdę, kawał literatury godnej niezwykłego polecenia. Oto, co znaczy pożywka dla sztuki w życiu tragicznie prawdziwym, a nie ekspresja własnego znerwicowania i frustracji - na ogół na tle seksualnym - jak nierzadko w dzisiejszej literaturze. I co z tego, że zawierają wątki sentymentalno-romansowe. Mowa o „Pierścionku z końskiego włosia” Aleksandra Ścibor-Rylskiego (Żoliborz) i mini-trylogii „Godzina W”, „Węgrzy”, „Kanał” Jerzego Stefana Stawińskiego (Mokotów). Obaj autorzy byli rzecz jasna świadkami i uczestnikami powstańczych wydarzeń w opisywanych dzielnicach.
Dziwnym zrządzeniem losu, a może wręcz przeciwnie: nieprzypadkowo, literatura ta została sfilmowana przez Wajdę Andrzeja. I tu trzeba napomknąć: w sposób niezbyt udany. „Kanał” (bo to opowiadanie Stawińskiego Wajda przerobił na celuloid) śmieszy ramotowatą manierą gry aktorskiej rodem z przedwojennych melodramatów – choć to czołowe dzieło filmowej „szkoły polskiej”. Niezbyt lepiej jest z (póżniejszym o ponad 30 lat) „Pierścionkiem z orłem w koronie”, który momentami sprawia wrażenie inscenizacji amatorskiej trupy teatralnej z technikum gastronomicznego. O dziwo, broni się tzw. kreacja Cezarego Pazury. Oraz kilku starszych aktorów…
No, ale dosyć o tym. Tym bardziej, że z założenia staram się nie opisywać tu rzeczy, które mi się nie podobają. Po drugie, w przypadku „Pierścionka…”, Wajda skupił się na po-powstaniowej części powieści. Po trzecie – dwa pozostałe opowiadania Stawińskiego zostały zekranizowane dużo udatniej przez Munka („Węgrzy”, jako część „Eroiki”) i
Analogia ostatnia, formalno-wizualna, widoczna na zdjęciach: dwa budynki. Szkoła na Żoliborzu i kamienica mieszkalna na Mokotowie. Obydwa autorstwa Jana Koszczyca-Witkiewicza, obydwa projektowane przy użyciu podobnych środków wyrazu i „architektonicznego języka” (ceglane detale na tle szarego tynku).
Obydwa – do dzisiaj – pełne „blizn”, śladów po kulach, szczególnego świadectwa wydarzeń z roku 1944. Pamiątki po piekle na ziemi, jakim były przez moment te warszawskie dzielnice.
Ja to bym w życiu na Mokotów nie poszedł!
OdpowiedzUsuńMają jeszcze jedną (niepowstańczą) analogię - obie nazwy pochodzą od francuskojęzycznych nazw willi podmiejskich (Mon Coteau i Joli Bord) ;-)
Oraz jedną (po)powstańczą - charakterystyczne budynki związane z Powstaniem zostały w zeszłym roku zburzone (żoliborska PAST-a i mokotowskie Pudełko).
,Z tym "Mon Coteau" to było odwrotnie: willa wzięła nazwę od nazwy wsi.
Usuńa nazwa Wola pochodzi od "voilà".
Usuń(H_Piotr żażartował - jest uśmieszek ;-) )
analogia zburzeniowa zaiste warta odnotowania, choć chwalebna nie jest.
A nazwa Solec pochodzi od So let's go, tradycyjnego zawołania flisaków nad Wisłą.
UsuńA nawa Wawer to po prostu "Va ver", czyli "Odejdź, robaku". Powiedział to tam Napoleon w roku 1812. Bo tam dużo mrówek jest.
:-)
Usuńa Anin od "an inn", dobra te należały do właścicieli Wilanowa, a angielszczyzna była modna wśród arystokracji.
Bardzo ładny wpis wywiedziony z medytacji nad dwoma bardzo ładnymi budynkami - sądzę, nie wiem, czy trafnie.
OdpowiedzUsuńW akapit od "Dziwnym zrządzeniem losu..." wkradły się błędy utrudniające nieco lekturę.
Na daty kapitulacji Żola, Moka i całej Wwy wpłynęła też atoli podstawowej wagi zgoda Niemców na przyznanie powstańcom praw kombatanckich, tzn. na odesłanie ich do obozów jenieckich, a nie rozwałkę jako bandytów - którą to gwarancję AK dostało, o ile pamiętam, 28 września.
sądzisz dość trafnie. choć inspiracji do tego wpisu było więcej. np. nuda.
Usuńracja - wszystko się pomieszało w iście dadaistyczny sposób. nie wiem czemu. już jest w porządku.
przy okazji poprawiłem błąd merytoryczny: "Godinę W" ekranizował Janusz Morgenstern, a nie Stawiński.
ostatnia uwaga jest poniekąd słuszna, jeśli zapomnimy, że na tę decyzję decydujący wpływ miało wykrwawienie miasta i braki w zaopatrzeniu (mimo zrzutów alianckich).
z tymi prawami też różnie bywało, jak wiadomo. wspomnijmy rozwałkę jeńców wydobytych z tego koszmarnego kanału przy Dworkowej (która nastąpiła po kapitulacji Mokotowa), czy wysłanie żoliborskich kobiet-żołnierzy do Stutthof...
obejrzałeś Miasto 44? ciekawa jestem Twoich wrażeń z tego filmu. jako niewarszawianka rozpoznałam ul Mostową i Pragę oraz sceny kręcone w łódzkich fabrykach ale film sam w sobie wydaje mi się sporym przełomem w polskiej kinematografii dot. tego okresu
OdpowiedzUsuńnie widziałem jeszcze, ale jestem ciekaw i mam zamiar udać się do bioskopu.
Usuńchociaż znając moje wybieranie się do kina...
Jeśli chodzi o wspomnianą filmografię, to muszę przyznać otwarcie, że nie jestem miłośnikiem żadnego z filmów dotyczących wojny w stolicy. Może najbardziej mi leży 'Zamach' (na Kutscherę) Passendorfera, i oczywiście pojedyncze sceny z wielu filmów (także z 'Kanału'), ale tak żeby coś całościowo to niekoniecznie. Pewnie na 'Miasto 44' się wybiorę, ale po tym co słyszałem/czytałem/widziałem w zajawkach, to nie będzie moja bajka.
OdpowiedzUsuńAha, zarówno wpis jak i zdjęcia ilustrujące bardzo smaczne!
też mam stracha, bo z tym filmem polskim różnie bywa...
UsuńMiasto 44 zebrało rożne opinie ale powiem Wam to samo co stwierdziłam na moim blogu- ten film to przełom, nowa era w naszej kinematografii, głównie od strony technicznej ale także od strony reżyserskiej - bez nadęcia na patos, świetne ujęcie myślenia młodych powstańców, które razem z miastem szybko legło w gruzach. polecam film nie dla jego wartości tylko dla tego wyłomu, który poczynił w filmach wojennych.
Usuńczuję się zachęconym :-)
UsuńBardzo interesujący wpis okolicznościowy popełniłes, bardzo, 70. rocznica to powazna sprawa.
OdpowiedzUsuńA film mam zamiar zobaczyc w zaciszu domowym, czyli jak będzie dostepny w necie, żeby móc sie wzruszac swobodnie.
dzięki. jak rzadko bywam w kinie, tak na to wybiorę się.
UsuńOstatnio (wew weekend) odkryłam na Żoliborzu cudne miejsce.Muszę się wybrać z aparatem i Warszawiaków rodowitych podpytać o to i owo:)
OdpowiedzUsuńciekawe, co to za miejsce (jakkolwiek cudnych na Zalibórzu nie brakuje).
UsuńBardzo interesujący wpis, ciekawy pomysł (dwa budynki, dwie dzielnice, jedno Powstanie na kilku wyspach).
OdpowiedzUsuńPonieważ pochodzę z rodziny, która mieszkała częściowo na Mokotowie i częściowo na Żoliborzu stwierdzam, że rywalizacji między tymi dzielnicami nigdy nie widziałam (choć może to rodzinne skrzywienie). Sama, jako Żoliborzanka, częściej dostrzegam próbę udowodnienia wyższości tej dzielnicy nad Saską Kępą (z wzajemnością). Ot, takie moje spostrzeżenie.
dziękuję.
Usuńja takiej dyskusji parę razy byłem świadkiem. :-)