13 stycznia 2014

Cztery pory roku


No nie wiem.
Idź do dowolnego domu dowolnych przedstawicieli, powiedzmy, polskiej inteligencji, czy jak zwał, a przekonasz się, że nienawidzą muzyki.
Popatrz po ich płytach. Tak, na lewo od telewizora, obok miniwieży na regale. Co tam jest?
Płyta Rycha Rynkowskiego. Jeden Chopin, no bo jak to. Kayah i Bregowić sprzed lat. Kolędy ziewa Anna Maria Jopek. Składanka Elli Fitzgerald. Gregorian Chant, bo pani domu lubi. Jeden Sting z lat 90. Dwie, trzy płyty dla dzieci. Muzyka z „Titanica”, albo innego kasowego w swoim czasie filmu. Budka Suflera dołączona do gazety.
Zgadza się? Zgadza.
Jest i „Olśniewający barok”? Dziwne, nie ma? A jest „The Best of Classical Music”? Albo przynajmniej „Cztery pory roku”?
No, przynajmniej „Cztery pory” są.

Ja też mam „Cztery pory roku” Vivaldiego!

Biedny Vivaldi. Już się został na wieki autorem tego jednego mikrocyklu. Nawet były kiedyś lody „Vivaldi”. Dlaczego? Bo miały hasło „lody na wszystkie pory roku”. No, do milionów kroćset kroci tysięcy fur, beczek, furgonów diabłów!

Zobaczmy, o co chodzi i zjedzmy trochę tego Vivaldiego.

Otóż, nie da się ukryć, Antonio Vivaldi jest jednym z relatywnie licznych włoskich przedstawicieli epoki baroku, wenecjaninem, ksywa „rudy ksiądz”.
Barok w muzyce zaczął się z początkiem XVII wieku i charakteryzuje się między innymi obecnością tzw. basso continuo, emancypacją wcześniej traktowanej per nogam muzyki niewokalnej, rozwojem wirtuozerii instrumentalnej, w tym - może przede wszystkim - skrzypcowej, itp.
Dzieli się na wczesny i późny. Po drodze jest też dojrzały, pośredni, środkowy, zwij go jak chcesz. Vivaldi to barok dojrzały wpadający w późny. 
Jako kompozytor był też skrzypkiem, a jako skrzypek - kompozytorem, co ma niebagatelne znaczenie dla jego twórczości na skrzypce głównie przeznaczonej. Ale nie tylko. Bo i np. na mandoliny, fagoty i jakie tam jeszcze instrumenty były w modzie w Wenecji i okolicach.

Wybitnie przyczynił się „rudy ksiądz” do rozwoju wykoncypowanego przez swoich poprzedników (Corelli, Torelli, Risotto i Pizza) konceptu koncertu, jako formy utworu muzycznego.
W koncercie „duża” orkiestra (ripieno albo tutti) dialoguje z „małą” (concertino) - wówczas jest to concerto grosso, albo z solistami kilkoma lub jednym - wtedy jest to koncert solowy. Vivaldi wyspecjalizował się w koncertach, w których instrumentem solowym zazwyczaj są skrzypce. Ale nie tylko. Bo i np. mandoliny, fagoty i jakie tam jeszcze instrumenty były w modzie w Wenecji i okolicach. Na ogół też dzielił swe dzieła na trzy części (zgodnie z ówczesnym powszechnym przekonaniem, iż Boh trojcu lubit): szybka - wolna - szybka (czyli na przykład allegro - andante - presto).

„Cztery pory roku”, o których była mowa, to cztery pierwsze koncerty opusu ósmego (czyli zbioru, opublikowanego drukiem) „Il cimento dell'armonia e dell'inventione” (co można niedosłownie przełożyć jako „Starcie wiedzy z wyobraźnią”). W owym ósmym zbiorze koncertów jest w ogóle 12 (2x2x3, bo Boh trojcu lubit). A w ogóle ogólnym, wenecki skrzypek napisał koncertów około

500.

Jako urodzony skrupulant i „kompletysta” nie mogłem nie postawić sobie ongiś za cel zgromadzenia nagrań wszystkich koncertów i sonat Vivaldiego. Z góry zrezygnowałem tylko z oper i dzieł im pokrewnych.
Ale nie sprostałem temu zadaniu - po drodze nastąpiło przedawkowanie późnego baroku. Im bowiem później w tej epoce, z wyjątkiem twórczości pewnego szczególnego twórcy, tym styl muzyczny stawał się coraz bardziej elegancki, politurowany i przyjemnościowy - a tego można nie wytrzymać.
Szczyt osiągnął ten trend w epoce pobarokowej, czyli wczesnoklasycznej, a już szczególnie w twórczości Wilkołaza Bogumiła Mozarta, której - nie odmawiając twórcy geniuszu - ścierpieć nie mogę. Zacząłem więc drążyć temat w drugą stronę, ku wczesnemu barokowi, i tak mi już zostało, a kompletu >500 koncertów weneckiego rudzielca w peruce ostatecznie nie zebrałem.

Naturalną koleją zjawisk, im wcześniej poznałem jakiś utwór, tym mniej jeszcze utworów znałem, przez co tym lepiej też go poznawałem. Inaczej mówiąc: pierwsze poznane koncerty znałem na pamięć, ostatnie poznane po... jednym przesłuchaniu szły na półkę stanąć w kolejce do przesłuchania następnego i stoją tam do dziś.

Siłą rzeczy na tej półce osadziło mi się też z biegiem czasu kilka różnych egzemplarzy-wykonań tych najsłynniejszych czterech koncertów programowych (czyli takich, które muzyką mają imitować i oddawać konkretne zjawiska świata). Bo trzeba przyznać, że ich popularność nie wzięła się znikąd, i nikt jej nie sponsorował: to naprawdę genialne, skrzące się pełnią muzycznych blasków koncerty! 
Co prawda też najczęściej słyszy się sam początek - na przykład zawsze go słyszałem wchodząc w szkole do szatni, gdzie pani szatniarka słuchała w radiowej „jedynce” audycji... „Cztery pory roku” - czyli pierwszą część pierwszego koncertu: allegro z „Wiosny”, a mówiąc ściślej - z 1 koncertu E-dur, op. 8. Niemal niemniej często grany jest początek „Jesieni” (koncert 3 F-dur, op. 8). To są wszak bardzo dobre utwory! Nie można mieć pretensji, że ich chwytliwość przekroczyła miarę zdrowego rozsądku...

Atoli, muszę powiedzieć, że z biegiem czasu i z przyczyn opisanych trzy akapity wyżej największe ukontentowanie znajduję w obojgu koncertów mollowych, czyli w „Lecie” (nr 2, g-moll, op. 8), a zwłaszcza - w „Zimie” (nr 4, f-moll, op. 8), której dramatyczny początek złagodzony jest wyjątkowo wdzięczną częścią wolną, uroczym largo. Emocjonalne napięcia wracają jednak w konkludującym „Zimę” drugim allegro, które tu nie są tak bardzo allegri... Za to bardzo, bardzo piękne.

Nie zełgałbym więc przyznając, że „Zimę” lubię najbardziej ze wszystkich „Pór roku”, muszę tylko mówiąc pamiętać o cudzysłowach. 

Dlatego zabieram któreś z wykonań „Il cimento dell'armonia e dell'inventione” jako jedną ze 100 płyt w podróż dookoła Słońca...

W „Il cimento...” są jeszcze dwa koncerty programowe: „Burza morska” i „Polowanie”. Ale jakoś aż takiej kariery, co pierwsze cztery, nie zrobiły... Nie mówiąc już o pozostałych, bezimiennych koncertach z tego oraz innych zbiorów i nie-zbiorów. Tak to bywa.
A przecież całej tej reszcie - około 496 - z pewnością niczego nie brakuje. Zobacz (uchem), Czytelniku, jak wspaniale zaczyna się i rozwija koncert 11 d-moll z opusu trzeciego, „L'estro armonico”.

Miał być wpis o sztuce baroku, ale wyszedł o muzyce. No trudno.


89. Antonio Vivaldi - „Il cimento dell'armonia e dell'inventione”, op. 8 w wykonaniu zespołu muzyki dawnej






72 komentarze:

  1. Co prawda mysle, że nasza płytoteka nie jest az tak prymitywna, ale jesli chodzi o muzykę zwana powazna, to przyznaję, cieniutko - ale Vivaldi, oczywiście, jest!
    Czy będe bezczelna, prosząc o pozostałe 99 pozycji, wartych zabrania w podróż dookoła Słońca?
    Nie wykręcaj sie degustibusdysputandami tylko...!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ, Ikroopko droga, ja nie chcę powiedzieć, że każdy MUSI lubić muzykę poważną.
      wstęp miał tylko sarkastycznie pokazać, że nawet tzw. inteligencja ma generalnie muzyke w poważaniu.*
      (co oczywiście jest krzywdzącym uogólnieniem, kalumnią, potwarzą i nieprawdą. nie?)

      ależ, Ikroopko droga, ja wiem, że Tobie muzyki różne bliskie są - i o to wszak chodzi!

      ależ, Ikroopko droga, jednym z konceptów tego niepotrzebnego blogu jest niepotrzebna prezentacja kolejnych pozycji z tej mojej niepotrzebnej listy "100 płyt, które...".
      jak dotąd, z tej setki wykluła się tu dwunastka (kolejność bez związku z wartościowaniem):

      100
      98, 99
      97
      96
      95
      94
      93, 92
      91
      90

      dalszy ciąg, pozwolisz, nastąpi w kolejnych dziesięcioleciach blogowania ;-)

      *) tak naprawdę, nie znoszę określenia "muzyka poważna", bo sugeruje, że rzeczywiście jest cała poważna - a to nieprawda - by nie rzec odęta, sztywna i nudna - a to też nieprawda, oraz że inna jest "niepoważna" - a i to także nieprawda!

      Usuń
    2. Drogi Sadzie-rzeczy, czyli Autorze jeszcze jednego-niepotrzebnego-blogu,

      my wszyscy tu, jak się meldujemy, piszemy i pokazujemy rzeczy w istocie, innym, niepotrzebne, ale i co z tego?
      Masz rację, że nie kazdy musi lubić muzykę zwana powazna, ale bywa tak, że kiedys lubił, potem zarzucił i się nawrócił, na ten przykład, albo dopiero teraz dojrzał lub dojrzewa, tez na przykład.
      Ja, na przykład, w szkole jeszcze podstawowej, miałam organizowane raz w miesiącu tzw. lekcje umuzykalniające i na jakis czas, dłuższy, mi to wystarczyło.
      Wiedza jakas temu, teoretyczna, towarzyszyła była..
      Potem był długi czas innych preferencji muzycznych;
      od jakiegoś czasu obserwuję u siebie pewne, jak to powiedziec - spowolnienie organizmu?
      w każdym razie, obok miłości do muzyki o nieco ostrzejszym brzmieniu niesie mnie w kierunku muzyki łagodzącej obyczaje, ale okazuje się, że wiedza juz nie ta, a w kazdym razie nie pamięc, stąd prosba o przybliżenie tematu.
      Wiem, wiem, każdy lubi co innego, nie chcesz wszak nikomu niczego narzucac, ale podzielić sie możesz;)
      Zatem będe czekać na dalsze, 89-1 podpowiedzi,
      cierpliwie, z nadzieją, że zmieścisz się w najbliższej ...latce;)

      *
      Prawda, ale jednak z wyjatkiem dla muzyki disco polo - NIE jest poważna, nie sądzisz?


      Usuń
    3. Numer 94 aktualnie słuchany, w domu i samochodzie;)

      Usuń
    4. powaga powadze nie równa. tak samo klasyka klasyce. z pewnością będę kontynuował - przy pomyślnych wiatrach - wątek muzyczno-płytowy. będzie więc i może okazja dać wyraz podejrzliwości, z jaką patrzę na muzyków ubranych we fraki!
      będzie też i o muzyce ostrej, i o słodkiej, no i o kwaśnej wreszcie ;-)

      disco polo też bywa poważne! kiedyś był taki hit "Świat nie wierzy łzom, bo za dużo jest na tym świecie łez" - pamiętam, leciał wszędzie w barach i PKSach, w wakacje, w które zwiedzaliśmy góry od Bardzkich po Opawskie (1996). utwór bardzo serio, z troską i tego, nostalgiczne.

      za 94 przepadam :-)

      Usuń
    5. A teraz zerknij, co znalazłam:
      http://www.radiomoreleigrejpfruty.com/

      :)


      Usuń
    6. zerkłem. no i...? że wszystko na żywo?

      Usuń
    7. na żywo, na okrągło, z pismem, z morelami i grejPFrutami;)

      Usuń
    8. PF? o PF też wysmażę wpis, lub kilka. ;-)
      a II Program Polskiego Radia znasz? :-)

      Usuń
  2. Barok, Cztery pory roku, Dvorak, Smetana, Bach, Scarlatti, Corelli, Slayer, Accept, Helloween. Wszystko jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sklepach? u mnie w spożywczaku tylko smetana.

      Usuń
    2. Jak wysyłałem List to widziałem Dżem.

      Usuń
    3. o, to widzę, że Händel się poprawił. za moich czasów, wnusiu, był tylko Mech.

      Usuń
  3. Nie jest tak źle z tą muzyką, gustami i zamiłowaniami:) Przynajmniej u ludzi, których płytoteki oglądam czasem:)

    Ale ta pięćsetka bije po oczach! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo miała bić, zwłasza w zestawieniu z czwórką :-)

      gratuluję ludzi! wykraczających poza niezbędnik inteligenta ;-)

      Usuń
  4. Z wymienionych przez Ciebie na początku tekstu trzynastu inteligenckich płyt mam trzy: "składankę Elli Fitzgerald", "Gregorian Chant, bo pani domu lubi" oraz Chopina, ale nie wiem, czy się kwalifikuje, bo mam go więcej niż jednego. Wnioskuję stąd, że zgodnie ze swymi przeczuciami jestem ćwierćinteligentem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ćwierć- nie, ale ciekawe jest to skupienie się na pierwszym akapicie wpisu. no cóż, nie mogę oczekiwać, by ktoś czuł się w obowiązku czytać całość :/

      Usuń
    2. Przeczytałem całość, ale jakie refleksje o Vivaldim może zawierać ćwierćinteligencki mózg? Zresztą po namyśle nie jestem pewien, czy się na tę rangę łapię, bo właściwie Ella, tak jak gregorian chant, jest wianem pani domu.

      Nawiasem mówiąc, czy znasz tę definicję słowa "inteligent" z pewnego znakomitego polskiego słownika, w pełni naukowego: "Jedna sztuka bydła ludzkiego zarażonego parchem inteligentności".

      Usuń
    3. Ty się nie kryguj juz z tą rzekomą ćwiercią. kto miał pierwszy "Cansos de trobairitz" i trio Ravela w wyk. Aszkenaziego et co.?

      zresztą powtórzę: ta "inteligencja" to tylko ogólny pretekst żeby pokazać (kłamliwą i krzywdzącą. nie?) tezę, że nawet elity, albo to, co powinno nimi być, traktują muzykę lekceważąco. cóż - takie jest jednak naprawdę moje doświadczenie życiowe, nawet zacząłem specjalnie zwracać uwagę na domowe płytoteki: opisany ekstrakt nie wyssał się z palca!

      ktoś inny może dla odmiany narzekać na brak książek w domach. ja nie narzekam: są biblioteki. nb teraz zresztą i dowolnej muzyki można posłuchać z YT, sam wszak bez trudu znalazłem koncert, o który mi chodziło - tyle, że jakość nie ta. a z biblioteki bierze się książkę z jakością bezstratną.

      ktoś znów może ubolewać, że nie wszyscy ("inteligenci") chadzają do teatru. w morde kopany, ja bym w życiu do teatru nie poszedł. teatr to syf, a ja jestem ćwierćinteligentem.

      Usuń
    4. Ależ ja się bynajmniej nie kryguję. Zakładam, że ćwierćinteligenta cechuje zadowolenie z siebie i wysoka samoocena - od dawna jest to ideał, do którego dążę.

      trobairictzt - od jakichś 12 lat nie słuchałem. Ravela częściej, może raz na 2 lata.

      Branie przeze mnie książek z bibliotek kończyło się zwykle długotrwałą stratą dla bibliotek, od czasu upowszechnienia się kar pieniężnych - również dla mojego portfela.

      Usuń
    5. krygi, krygi, jak z tym pedałowaniem przez Sobotę.
      ale ostatecznie ja też dążę do zadowolenia z siebie i wysokiej samooceny. moja samoocena już jest bardzo wysoka, a samoświadomość i wszechwiedza jest tak szeroka, że nawet wyczuwam w Twych słowach, że niby nie, ale jednak opisują mnie, nie Ciebie.

      Trobairitz se posłuchaj, bo to dobra płyta ja słucham jakoś raz na dwa lata. Ravela na cztery. może trzy.

      Usuń
  5. Ja się nie kwalifikuję nawet na 1/10 inteligenta, bo nie mam nic z tej listy. Nawet Chłopina. A fe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co zrobić, jak nie mam. Z 'klasyki' mam Orffa (ale na szkopskim DVD ;)

      Dobra, mam też Requiem kolegi wspomnianego wyżej (dobre do przebudzania smyczkami). I parę płytek z półruskiem Geddą Miszą, bo uwielbiam tenor onego, choć zasadniczo bardziej pasują mi barytony niż tenory. Ale mistrzu Misza jest wyjątkiem. I więcej grzechów nie pamiętam.

      Usuń
    2. idź w pokoju, Bóg - czyli ja - Ci zalicza.
      nie no, nie wiem, co się tak spowiadzasz? ja naprawdę nikogo nie chcę zmuszać do klasyki, a o Was wiem, żeście muzykoluby i tak.
      Requiem słuchać mogę, bo tam nie ma tej mocartowskiej nieznośnej lekkości i fircykowatości. tyle, że najmniej chyba w częściach dopisanych przez Sussmayra. ;-)

      Usuń
    3. Chłopiny słuchać nie słucham, choć do "tego jego najbardziej znanego kawałka, co to go ponoć napisał dla jakiejś dupy" przekonałem się, gdym w roku chłopinowskim na wystawie w Pałacu Krasińskich (gdzie oczywiście poszedłem ze względu na możliwość obejrzenia wnętrz) wysłuchałem pod rząd z 5 różnych wykonań.

      No, ale zostawmy w spokoju biednego chłopinę, wystarczy, że mu samoloty nad uchem wyją.

      Usuń
    4. i ławeczki rozsiane po Warszawie popiardują.

      Usuń
  6. Z baroku to jeno Bach i Handel – mam. Vivaldiego u mnie nic. Ale ja prosta kobieta jestem i przedkładam jazz – nade wszystko. We wczesnej młodości muzyka poważna to Beethoven i Mozart. Aaa i Bizet, bo Carmen fan klub :) Never Chopin. I Wagnera żeśmy słuchali choć teraz to może lepiej nie przyznawać się ...
    Fajnie, że prowokujesz takie tematy blogowe. Muszę i ja przepatrywać półki u znajomych. Ciekawam swych wniosków.
    I btw – Jopek bardzo lubię. Nie mam ziewawczych skojarzeń.
    Więcej grzechów na ten moment nie pamiętam. Obiecuję poprawę. Bo chciałabym kiedyś (przed śmiercią jeszcze) być uznana za inteligentną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jazz? no, to tak. bardzoś prosta kobita. he he.
      gust ludzki na pstrym koniu jeździ, więc - oh, Lord, please don't let me be misunderstood - powtórzę: krytykuję tylko lekceważący stosunek do tak wielkiego skarbu kultury itp. jakim jest muzyka i odwracanie się od niego zadem.
      ale nie krytykuję różnych upodobań!

      mogę więc przymknąć oko na skłonność do AMJ, a nawet na never Chopina.

      chociaż akurat Chopina to powinniśmy wyssać w podświadomość, i tam go hodować. tak jak Mickiewicza.
      to nasz patriotyczny obowiązek: obaj nie byli Polakami, a tworzyli po polsku.
      i to jak świetnie!

      Usuń
    2. zgadzam się Waść z Tobą, bardzo nawet:) co do Chopina i Mickiewicza. I jak Chopin po drodze mi czasem trochę - próbuję, przyjaciółka regularnie nade mną pracuje, tak Mistrz Adam, no nie, nie mogę. Podobny brak uczuć wyższych mam do Sienkiewicza. Prawdą zacną jest to, co Ikroopka napisała. Dorastamy, albo wyrastamy - nie tylko z muzyki (lub do) ale i do literatury. Etapów ci w życiu każdy ma (chyba) kilka ...
      pozdrawiam

      Usuń
    3. Mickiewicz a Sienkiewicz to jak Rzym i Krym...
      ale nie będę próbował nad Tobą pracować, ale... nie cenić Mickiewicza, to coś tracić w życiu.
      ;-)
      nawet nie trzeba go czytać, tak jak nie trzeba słuchać Chopina - ale to już się robi wątek na osobny wpis... :-)

      Usuń
    4. a tak tak:) Rzym i Krym - ha:) oczywista oczywistość, ale to tak btw jeno. I obok trochę. I tak w ogóle. Bożesz, ale się tłumaczę :)))
      Co do AM cóż. Praca należy się mnie. Ale widać nie pora jeszcze:)
      Czekam zatem na post - z wątkiem osobnym:)

      Usuń
    5. nie tłumaczysz, nie tłumaczysz. jeno rozmawiamy, i to miło.
      jeszcze więc powiem, że lepiej jest lubić Mickiewicza, niż nie lubić. to się też tyczy innych inności - bo lepiej więcej lubić niż więcej nie lubić. ale np. ja - jak często pisywam - nie lubię opery. zbyt (w sposób niezamierzony) jest śmieszna, by była prawdziwa. trudno ;-) a Mickiewicz jest śmieszny (zabawny) w sposób zamierzony, po prostu spore poczucie humoru (Chopin tyż), dlatego też nie mogę go nie lubić!

      o Mickiewiczu wątek? nie jestem stałym użytkownikiem i znawcą, ale będzie, będzie. bo będzie okazja kontekstu geograficznego, zresztą jeden wpis Mickiewiczowski ;-) już był!

      Usuń
    6. Się przyłączę;)
      Bo ja opery też nie lubię - i to do tego stopnia, że choć na przykład takiego Wagnera wystawiali cztery przystanki ode mnie!, to nie poszłam i nie pójdę, mimo że z Krakowa znajomi specjalnie zjechali - no więc nie lubię, ale ostatnio, tzn. od kiedy pan mąż pasjami znosi do domu winyle, jakby nieco mniej, bo posłuchałam sobie składanki najpiękniejszych arii - na winylach jednak inaczej głos niesie, niz na CD - i coś się we mnie obudziło, nie wiem jeszcze tylko, czy to zainteresowanie, czy tylko tęsknota za czasami, kiedy dziecięciem będąc, słuchałam...?
      ale zdaje się, że zaczynam lekko bredzić, więc oddale się, słuchać Cheta Bakera;)

      Usuń
    7. weź, nie strasz. że niby jeszcze miałbym polubić arie?
      nie wybieram się na zjazd miłośników włoskiej opery! ;-)

      Usuń
    8. cóz, zakładając, że starsza jestem ja, a nie Ty, to może masz jeszcze w perspektywie...?
      nie sądźcie, a byście i tak dalej:)

      Usuń
    9. zakładając... se w paszporty zaglądać nie będziemy. grunt być młodym duchem i nie zdziadzieć przedwcześnie, ot co. a to nam nie grozi, bo słuchamy muzyki!
      niech i arii Jontka!

      Usuń
    10. A i niech:-)
      Nawiasem, paszportu u mnie niet:-(

      Usuń
    11. a cztery przystanki to bardzo daleko. :-)

      Usuń
  7. wszyscy się Państwo skupili na pierwszym akapicie, a tym czasem zbladło meritum wpisu.
    a jest w nim niespójna myśl rodząca nielogicze wnioski: że rozumiem, dlaczego spośród dzieł Vivaldiego akurat "cztery pory" zrobiły karierę, ale nie rozumiem, dlaczego inne takiej nie zrobiły, choć nie są gorsze. bez sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby wszystkie 500 koncertów zrobiło podobną karierę i było np. w repertuarze każdej filharmonii co najmniej raz na pięć sezonów, to i tak w filharmoniach nie grano by nic poza Vivaldim. Unmoglich.

      Usuń
    2. tymczasem w filharmoniach Vivaldiego nie grywa się niemal wcale. i słusznie.

      Usuń
  8. Swoją drogą, kiedy on to wszystko spisywał? Dyktował trzem nutoskrybom na raz trzy różne utwory?

    I kiedy ja w końcu zdążę przesłuchać (choćby raz) całą dobrą muzykę, która powstała na świecie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeden koncert na tydzień przez 10 lat i gotowe.

      w raju. będziesz miał całą wieczność, to zdołasz przesłuchać dwa razy.

      Usuń
  9. A mnie ten wpis uświadomił brak. Już dawno nie widziałam, jakiejkolwiek - mniej czy bardziej gustownej (oczywiście subiektywnie rzecz biorąc) płytoteki przy okazji towarzyskich odwiedzin u znajomych. Muszę się uważniej porozglądać ;) Gdzieś musi ona być....
    O.

    OdpowiedzUsuń
  10. Odpowiedzi
    1. dzięki! zawsze miło wiedzieć :-)

      ale myślę sobie, że to może inaczej wyglądać tam, gdzie mieszkasz.
      przynajmniej zestaw byłby inny! ;-)

      Usuń
    2. Tak, zestaw na pewno inny ;) Chociaż kto wie.
      Tak mi się skojarzyło właśnie, że będąc u pewnej niemieckiej znajomej, która z polską kulturą, sztuką, historią nie ma za wiele wspólnego, zobaczyłam w bibliotece Sienkiewicza ;) - zapytana o niego znajoma, odpowiedziała, że lubi go czytać, bo pięknie umiał opowiadać...
      O.

      Usuń
    3. bo umiał, umiał! czyta się go znakomicie, opowiada pięknie!
      Luśnia pochylił się i wziąwszy w obie ręce biodra Azji, tak aby mógł nimi kierować, zawołał na ludzi trzymających konie:
      - Ruszaj! A powoli, razem!
      Konie ruszyły: wyprężone sznury pociągnęły za nogi Azji
      ...

      oj. chyba przegiąłem.

      Usuń
    4. Ha, odkrywamy mistrza na nowo?
      Dawaj:-)

      Usuń
    5. uff, na własne ryzyko.

      Usuń
    6. Er, a czytałeś Sienkiewicza po niemiecku...?
      O.

      Usuń
    7. nie. raz tylko trochę po angielsku, "The Deluge".
      ale czekam na puentę. Asien Tuhaj Bej-Sohn?

      Usuń
    8. Trylogii nie widziałam po niemiecku, nie wiem, czy jest tłumaczenie. Za to Quovadis jest. I co podobało Ci się po angielsku?
      Mnie się wydaje, że piękno opowieści Sienkiewicza leży w operowaniu językiem polskim. Podobnie jak z Brunonem Schulzem, choć to dwa całkowicie odległe przykłady. Po niemiecku są dwa tłumaczenia, jedno w ogóle nie oddaje magicznego języka autora. Nie fascynuje tak, jak polski oryginał. Jest fabuła, ale to język i sposób w jaki została ta fabuła przedstawiona jest ważny.
      Rozpisałam się, a to nie na temat. Chciałam tylko powiedzieć, że mnie ten Sienkiewicz zdzwił, bo go uważam za bardzo rodzimego autora, i najlepiej go czytać w oryginale.
      Pozdrawiam,
      O.

      Usuń
    9. zaraz tam "rozpisałam"... ale nie zrozumiałem - Sienkiewicz ma dwa tłumaczenia, czy Schulz?
      powiem Ci więc - nie na temat - że choć doceniam artyzm prozy Schulza, to jednocześnie zraża mnie nieco jej manieryczność, a może manieryczność tematyki. Sienkiewicz to oczywiście czytadło przy Schulzu, ale przynajmniej konkret fabularny. cóż, dziś prędzej nobla dostałby Schulz... bardziej potrafię docenić twórczość plastyczną Schulza, chociaż wiem też, że Schulz mojego doceniania nie potrzebuje.

      Sienkiewicza po angielsku czytałem tylko fragmenty, zresztą nie czuję się kompetentny oceniać jakość tego tłumaczenia. za to natknąłem się na fragmenty angielskiego tłumaczenia (Marcela Weylanda) "Pana Tadeusza" - i tu od razu widać, że to było coś!
      można zresztą porównać początki Inwokacji w przekładzie Weylanda z innymi tłumaczeniami.

      tak samo od razu mogę docenić kunszt tłumaczenia "Lokomotywy" Tuwima, dokonanego przez warszawskiego blogera zresztą ;-)

      a samego "Quo vadis" nie czytałem nawet w oryginale, wstyd przyznać.
      pewnie zaś każdego autora lepiej czytać w oryginale... :-)

      a na koniec i zupełnie nie na temat: najwspanialsza polska powieść nie była napisana po polsku.

      Usuń
    10. Schulz ma dwa pełne tłumaczenia na niemiecki. Co do Sienkiewicza, to widziałam QV i Rodzinę Połanieckich, Trylogii nie. QV dobrze przetłumaczony, ale szczerze: tam to przede wszystkim fabuła. W oryginale zresztą też. Ale to subiektywnie. Dlatego własnie nie mogę zrozumieć tej niemieckiej znajomej. Ale i tak mnie to cieszy, że czyta Sienkiewicza :)
      Schulz - ja go doceniam, bardzo, i teksty i dzieła plastyczne. I żałuję, że tak mało po nim zostało. Dobrze, że chociaż w 2001 znaleźli i odkryli jego malowidła na ścianach w willi Landaua w Drohobyczu. Wzruszający moment dla poszukiwaczy...

      Co do tłumaczy w ogóle: to chylę czoła przed każdym, któremu się dało uchwycić i przekazać to, co sprawia, że dzieło jest ciekawe.

      A co z tą polską powieścią, bo chyba nie załapałam...
      O.

      Usuń
    11. no tak, powinienem był się domyślić, że jeśli piszesz o magicznym języku autora, to raczej jest o Schulzu niż Sienkiewiczu.
      może trzeba znajomej podetknąć i Schulza do czytania? ;-)
      mnie jednak oniryczne wizje rzeczywistości szybko wprawiają w realny sen. podobnie, jak z Buczkowskim - o którym co nieco było tu rozmawiane wcześniej a propos wojennych wydarzeń wołyńskich - itp.

      freski, owszem, odkryto, ale żeby część z nich zobaczyć, trzeba się wybrać do Palestyny...

      tłumaczenie do niezwykle trudny i wymagający fach, zwłaszcza, że trzeba tłumaczyć tak, by przekładu nie dało się zauważyć.

      o tej "najwspanialszej polskiej powieści" to było troche a propos tłumaczeń - dosłownie tak, jak napisałem, nie ma co nie załapywać. z tym że oczywiście opinia o najwspaniałości jest subiektywna (ale i szczera). jeśli chodzi o konkrety, to może wykluje się z tego kiedyś wpis blożny ;-)

      Usuń
    12. Tak, freski zostały wywiezione....
      W ubiegłym roku po Europie wędrowała wystawa: czarny kontener z kopiami właśnie malowideł Schulza z willi Landau. Pomysłodawcą tego był reżyser Benjamin Geissler, który filmował poszukiwanie i odkrywanie fresków przez polskich i ukraińskich badaczy. Przynajmniej motyw bajek można było zobaczyć.
      O.

      Usuń
    13. a, ciekawe. to ma w ogóle w sobie już coś z archeologii, chociaż przecież rzeczy, które są tak odkrywane i pokazywane powstały tak niedawno (żyje jeszcze pokolenie, które pamięta te czasy)...

      Usuń
  11. Ja mam sporo płyt z muzyką Mozarta, które kolekcjonowałam jako nastolatka. Ale przyznam się, że słucham głównie YouTube. Tam można wszystko znaleźć, co się chce :)
    Tak się składa, że skończyłam Akademię Muzyczną w Katowicach. Do egzaminów przygotowywałam się właśnie słuchając YouTube :)
    Ale masz rację. Nie wszyscy słuchają muzyki. A szkoda, bo muzyka łagodzi obyczaje ( nie tylko ta "poważna" ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przebóg - do egzaminów z jutuba? a co to był za wydział, chyba nie wiolinistyki? ;-)

      Usuń
    2. Teoria muzyki, egzaminy słuchowe! :P Np. taki romantyzm. Dostałam obszerną listę z różnymi dziełami większego i mniejszego kalibru. Prawie wszystko znalazłam na You Tube i to całkiem w niezłych wykonaniach... da się na prawdę :P Gdybym chciała to wszytko kupować, z torbami bym poszła... :P A tak w ogóle to na You Tube można znaleźć np. preludia i fugi Bacha w wykonaniu (dla mnie rewelacyjnym) Michela Chapuis ;)

      Usuń
    3. aha... no jasne, trudno np. przed egzaminem z historii sztuki kupować te wszystkie Mony Lisy, Rembrandty, Van Goghi...
      a dźwięk na YT w istocie jest lepszy niż jeszcze parę lat temu, kiedy filmy kompresował do .flv z duża stratą zwłaszcza dla dźwięku.
      jasne, że gdyby wszystko kupować, to by szybko zbankrutować, ale obecność (prawie) WSZYSTKIEGO na YT trochę przeraża - toż to przemysł muzyczny zbankrutuje pierwszy,
      bo jaki sens kupować dziś płyty? ;-)

      Chapuis? nie znam. zresztą, mam to do siebie, że nie odróżnię dobrego wykonania od złego, a już zwłaszcza muzyki organowej. poza tym, najlepiej mi się jej słucha live. ;-)

      Usuń
    4. koncerty live są najlepsze :)
      A wykonania Michela Chapuis polecam jeśli tylko lubisz muzykę organową :)
      pozdrawiam! :)

      Usuń
    5. lubię, ale znam pobieżnie - oczywiście Bacha genialną toccatę i fugę d-moll BWV565
      i toccatę z 5 symfonii Widora.

      chętnie posłucham i Chapuisa, gdy... zobaczę, że gra w pobliżu ;-)
      pozdrawiam tyż.

      Usuń
  12. Przejrzałem sobie Twoje wpisy o muzyce w poszukiwaniu jednej pieśni (UNA SAÑOSA PORFÍA - Juan del Encina) i okazało się, że dwa inne utwory tego pana wykon-śpiewałem kiedyś :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ay, Triste, que vengo i Cucu, cucu, cucucu!
      czy Fata la parte i Hoy comamos y bebamos?
      ;-)

      Usuń
    2. ha, zgadłem (tyle że nie tę kombinacją), bo to greatest hits Juana del Enciny ;-)
      lecz i tak, nie ma to jak Una sañosa porfía...

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...