4 lutego 2014

Odessa!

Tak oto. Zaczyna się - w relacji blogowej - drugi etap zeszłoletniej podróży po Ukrainie.
Opuszczamy czarujący i zrelaksowany kanikułą Kijów i jednym ciungiem przemieszczamy się 500 kilometrów na południe.
Po drodze jedyna w trakcie tej wyprawy przygoda z milicją. Wpadliśmy w pułapkę, ale nie bez własnej winy. Na szczęście bracia Słowianie zawsze potrafią się dogadać.

Przemierzywszy tak skroś dawne Dzikie Pola, znajdujemy się w dawnym Jedysanie. Były to ziemie zajmowane przez różne ludy a potem organizmy polityczne (np. Litwę). Ostatecznie jednak stały się prowincją turecką zamieszkiwaną przez Tatarów, ostatecznie podbitą przez Rosję w 1792 roku (która zaraz potem mogła zająć się - jak to się mówi - twórczo Rzeczpospolitą), ostatecznie włączoną do republiki ukraińskiej - najpierw radzieckiej, ostatecznie (?) niepodległej. Krótko mówiąc a szczerze, tereny te są nie bardzo ukraińskie (choć jeszcze wciąż trochę), czego przejawem jest dominacja języka rosyjskiego.

Niepostrzeżenie zmienia się klimat, krajobraz oraz - już postrzeżenie - oferta przydrożnych straganów z płodami rolnymi. Ja dotąd nie wiedziałem, że melony mogą być tak smakowite!


I w ten sposób - inaczej niż podmiot liryczny piosenki Wysockiego - docieramy do celu, to jest miasta Odessy. Chociaż jest to tylko krótki (wieczór - ranek), konieczny przystanek w podróży, to inspiruje wyjątkowo dużo ględzenia.

Odessę założyła wkrótce po zajęciu Jedysanu caryca Katarzyna II. Miasto szybko rozwinęło się niemal z niczego (konkretnie, z podupadłej tureckiej twierdzy) tak, że w XIX wieku było czwartym co do wielkości miastem Imperium Rosyjskiego - zaraz po obydwu stolicach i Warszawie.

Co na miejscu okazało się zadziwiająco rozczarowujące, to słynne odeskie schody odeskie.
Jak zwykłem głosić - w Polsce można znaleźć wszelkie cuda świata, tyle że w okrojonej wersji. Dotyczy to również owych słynnych schodów - w Centralnym Parku Kultury (ob. Rydza) w Warszawie mamy naszą ich wersję.
Jest co prawda cztery razy mniejsza (około 35 metrów do około 135) niż oryginał, ale za to - dużo przyjemniejsza w odbiorze. Nawet zamykający oś widokową pomnik sapera jest bardziej atrakcyjny - w Odessie postawiono u podnóża schodów bloczysko, i to nawet nie na osi. Jakoś tak mi się tam nie spodobało, że nie zrobiłem żadnego zdjęcia owej budowli.

U jej szczytu figuruje klasycystyczny pomnik jednego z pierwszych gubernatorów odeskich, Armanda Emmanuela du Plessis, księcia Richelieu, niezwykle zasłużonego dla rozwoju miejscowości. Jemu akurat zdjęcie zrobiłem, bo co miałem nie zrobić?


W Odessie nieuchronnie nasuwają się skojarzenia z najsłynniejszym chyba dziełem literackim związanym z miastem, to znaczy cyklem „bandyckich” opowiadań Izaaka Babla o Beni Krzyku i reszcie towarzystwa.

UWAGA, SPOJLERY!
Gdy wreszcie przyszła i na mnie ta pora, ten moment w życiu, by i je przeczytać, zdumiałem się jak skromny objętościowo to cykl. Skąd więc cały ten krzyk? Że język? No, owszem. Język ich niezwykle jest giętki, ale chyba jeszcze giętszy u innych Rosjan. Choćby i u Zoszczenki!

Największe wrażenie zrobiła na mnie pointa serii opowiadań odeskich. Niesamowty, lakoniczny w porównaniu do wcześniejszych barokowych smakołyków fabuły opis, jak to bandyci, którzy wodzili za nos władze, policję i kogo tylko chcieli, „królowie” Odessy, w momencie gdy przyszli bolszewicy, bez żadnych pytań i sądów - trach, trach! - podostawali kulkę w głowę. I już.

Ostatecznie też nie inny był i koniec samego autora opowiadań, choć kilkanaście lat późniejszy.


W takiej Odessie, chociaż nie była związana z dawnym państwem polskim, nie mogło zabraknąć i Polaków - wszędzie się wepchną. Jeden, na przykład, znany nasz poeta się tam zapędził, i jeszcze cykl sonetów odeskich walnął.

Szczególnym trwałym materialnie polonicum odeskim jest niezwykle wypasiony pałac Belina-Brzozowskich, zbudowany w pierwszej połowie XIX wieku, w modnym romantycznie stylu neogotyckim, na tym samym wysokim morskim brzegu, na który wiodą od portu owe Schody Potiomkinowskie.



Niematerialnym, a także nieznanym powszechnie polonicum, jest również fakt, iż „Odessitą” był w swoim wczesnym dzieciństwie mój dziadek, choć urodził się w Warszawie.
I to są właśnie moje związki rodzinne z Ukrainą (w jej dzisiejszym kształcie), o których wspomniałem we wcześniejszym wpisie dotyczącym rodzinnych związków z Ukrainą i poszukiwań ich materialnych świadectw.

Za sprawą narodowo-socjalistycznej działalności ojca dziadka (chodzi oczywiście o niepodległościowy PPS, a nie o nazizm, zwłaszcza, że tego ostatniego jeszcze wówczas nie było!) rodzina trafiła do tego właśnie miasta za karę (!).
Początkowo miało być to zesłanie - w rejony odpowiednio mniej atrakcyjne klimatycznie - ale za łapówkę jego stryjowie dali radę załatwić złagodzenie wymiaru kary i zamianę na tzw. osiedlenie.

Jak mówi stare radzieckie przysłowie, „lepszy biały chleb nad Morzem Czarnym, niz czarny chleb nad Morzem Białym”!

Cóż, tak jak i z tymi „Opowiadaniami odeskimi” Babla, widać tu, jak „straszliwie” opresyjny był carat.
Zwłaszcza w porównaniu z tym, co nadeszło po nim...

Gdy nadeszli bolszewicy, bo to oni właśnie nadeszli, uznali, że pradziad mój - choć wcale nie był burżujem, ni obszarnikiem, i nijakiego pałacu w Odessie, ni gdzie indziej nie posiadał - ma jednak zbyt białe dłonie (i krawat!) - i pod stienku!
Reszta rodziny, to znaczy wdowa z dziatwą, w tym i moim dziadkiem, zdołała się repatriować.


Jak widać, zdjęcia powyższe przedstawiają wieczór i rozkoszny bajnajt odeski, które kolejno zapadły w trakcie naszego spaceru. Następnego ranka, wyruszywszy w dalszą drogę, uskuteczniliśmy jeszcze jeden przejazd przez śródmieście, by przekonać się naocznie, jak bajecznie prezentują się w świetle dnia ulice-tunele wykonane z platanów.


Oraz niektóre ślady dawnej świetności arystokrayczno-burżuazyjnej. Chociaż zdjęcie - o zgrozo - z jadącego pojazdu...


Gdybyśmy ruszyli na zachód i południe od miasta, niezawodnie w suchego przestworze oceanu, gdzie wąż śliską piersią dotyka się zioła, zetknęlibyśmy się z lampą Akermanu...

Może innym razem się uda? Tymczasem skierowaliśmy się na wschód wzdłuż wybrzeża...





12 komentarzy:

  1. Ciekawe. Mam znajomą, która regularnie do Odessy jeździ, gdyż wciąż tam zamieszkuje jej nierepatriowana od dawien dawna babcia. Są to więc, było nie było, rejony bliskie nam genetycznie i kulturowo. A ci Belina Brzozowscy to skąd tam się wzięli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z Podola. ale, jak przystało na kulturalnych ludzi, mieli pałac i w Warszawie, tyle że dużo mniej wyeksponowany.

      Usuń
    2. Poniekąd wciąż mają, przynajmniej jako patroni.

      Usuń
    3. niewątpliwie mają też większe szanse na odzyskanie warszawskiej nieruchomości.
      nie wiem, co się mieści w odeskiej, ale uzbrojona jest po zęby. Berkut? sikret serwis?
      milioner? mafiozo? coś w ten deseń ;-)

      Usuń
  2. "Po drodze jedyna w trakcie tej wyprawy przygoda z milicją." - kurczę, jak można pomijać takie smakowite kąski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przeinterpretowujesz pojęcie "przygoda" :-)

      Usuń
  3. Ech w mordeczkę - pojeździłoby się po okolicy, bo lubię takie klimaty, ale za dużo razy będąc 'niesamochodem' napatrzyłem i nasłuchałem się opowieści o spotkaniach nie tylko z milicją (z tą faktycznie można się dogadać, mając diengi, najlepiej US$), ale przede wszystkim rekieterów wszelakiej maści, którzy na żartach znają się tak, jak wspomniani przez Ciebie bolszewicy, taka ich mać. To se popodziwiam Twoje obrazki, a może kiedyś trafię wycieczkowo-grupowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. milicja musi z czegoś żyć. dlatego zastawia pułapki: nagle pojawia się ograniczenie do 70, 10 metrów dalej do 50, dziesięć kolejnych - do 20.
      kto nie wyhamuje, ten jest zatrzymywany i buli opłatę umowną. po umówieniu się. ;-)

      z tym że podobno - jak nam mówiono - z okazji Euro, milicja dostała prikaz nie czepiać się zanadto cudzoziemców.
      jeszcze raz spotkała nas rutynowa kontrola w mieście, pod koniec wycieczki, ale to już zupełnie w białych rękawiczkach. i gratis :-)

      rekieterów żadnych na szczęście nie napotkawszy.
      nie znaczy, że ich nie ma, ale legenda ludowa lubi wyolbrzymiać, a przynajmniej nagłaśniać rzeczywiste wypadki.

      Usuń
  4. Szkoda, że zdjęcia schodów nie ma, ciekawi mnie ten kontrast z blokiem...

    OdpowiedzUsuń
  5. Divitisja tut: http://moemore.od.ua/images/tobjectgallery/img-11274272053.jpg

    OdpowiedzUsuń
  6. no widzisz, Iv, nie łgałem.
    jeszcze można zobaczyć, z jakim sowieckim wdziękiem prezentuje się podnóże schodów:
    http://goo.gl/maps/Pv9qH
    wypada się prosto na barierkę od autostrady!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny ktoś miał pomysł na ilość tych schodów, bo wygląda to imponująco, szkoda, że wyszło jak wyszło:(

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...