Opuszczamy czarujący i zrelaksowany kanikułą Kijów i jednym ciungiem przemieszczamy się 500 kilometrów na południe.
Po drodze jedyna w trakcie tej wyprawy przygoda z milicją. Wpadliśmy w pułapkę, ale nie bez własnej winy. Na szczęście bracia Słowianie zawsze potrafią się dogadać.
Przemierzywszy tak skroś dawne Dzikie Pola, znajdujemy się w dawnym Jedysanie. Były to ziemie zajmowane przez różne ludy a potem organizmy polityczne (np. Litwę). Ostatecznie jednak stały się prowincją turecką zamieszkiwaną przez Tatarów, ostatecznie podbitą przez Rosję w 1792 roku (która zaraz potem mogła zająć się - jak to się mówi - twórczo Rzeczpospolitą), ostatecznie włączoną do republiki ukraińskiej - najpierw radzieckiej, ostatecznie (?) niepodległej. Krótko mówiąc a szczerze, tereny te są nie bardzo ukraińskie (choć jeszcze wciąż trochę), czego przejawem jest dominacja języka rosyjskiego.
Niepostrzeżenie zmienia się klimat, krajobraz oraz - już postrzeżenie - oferta przydrożnych straganów z płodami rolnymi. Ja dotąd nie wiedziałem, że melony mogą być tak smakowite!
I w ten sposób - inaczej niż podmiot liryczny piosenki Wysockiego - docieramy do celu, to jest miasta Odessy. Chociaż jest to tylko krótki (wieczór - ranek), konieczny przystanek w podróży, to inspiruje wyjątkowo dużo ględzenia.
Odessę założyła wkrótce po zajęciu Jedysanu caryca Katarzyna II. Miasto szybko rozwinęło się niemal z niczego (konkretnie, z podupadłej tureckiej twierdzy) tak, że w XIX wieku było czwartym co do wielkości miastem Imperium Rosyjskiego - zaraz po obydwu stolicach i Warszawie.
Co na miejscu okazało się zadziwiająco rozczarowujące, to słynne odeskie schody odeskie.
Jak zwykłem głosić - w Polsce można znaleźć wszelkie cuda świata, tyle że w okrojonej wersji. Dotyczy to również owych słynnych schodów - w Centralnym Parku Kultury (ob. Rydza) w Warszawie mamy naszą ich wersję.
Jest co prawda cztery razy mniejsza (około 35 metrów do około 135) niż oryginał, ale za to - dużo przyjemniejsza w odbiorze. Nawet zamykający oś widokową pomnik sapera jest bardziej atrakcyjny - w Odessie postawiono u podnóża schodów bloczysko, i to nawet nie na osi. Jakoś tak mi się tam nie spodobało, że nie zrobiłem żadnego zdjęcia owej budowli.
U jej szczytu figuruje klasycystyczny pomnik jednego z pierwszych gubernatorów odeskich, Armanda Emmanuela du Plessis, księcia Richelieu, niezwykle zasłużonego dla rozwoju miejscowości. Jemu akurat zdjęcie zrobiłem, bo co miałem nie zrobić?
W Odessie nieuchronnie nasuwają się skojarzenia z najsłynniejszym chyba dziełem literackim związanym z miastem, to znaczy cyklem „bandyckich” opowiadań Izaaka Babla o Beni Krzyku i reszcie towarzystwa.
UWAGA, SPOJLERY!
Gdy wreszcie przyszła i na mnie ta pora, ten moment w życiu, by i je przeczytać, zdumiałem się jak skromny objętościowo to cykl. Skąd więc cały ten krzyk? Że język? No, owszem. Język ich niezwykle jest giętki, ale chyba jeszcze giętszy u innych Rosjan. Choćby i u Zoszczenki!Największe wrażenie zrobiła na mnie pointa serii opowiadań odeskich. Niesamowty, lakoniczny w porównaniu do wcześniejszych barokowych smakołyków fabuły opis, jak to bandyci, którzy wodzili za nos władze, policję i kogo tylko chcieli, „królowie” Odessy, w momencie gdy przyszli bolszewicy, bez żadnych pytań i sądów - trach, trach! - podostawali kulkę w głowę. I już.
Ostatecznie też nie inny był i koniec samego autora opowiadań, choć kilkanaście lat późniejszy.
W takiej Odessie, chociaż nie była związana z dawnym państwem polskim, nie mogło zabraknąć i Polaków - wszędzie się wepchną. Jeden, na przykład, znany nasz poeta się tam zapędził, i jeszcze cykl sonetów odeskich walnął.
Szczególnym trwałym materialnie polonicum odeskim jest niezwykle wypasiony pałac Belina-Brzozowskich, zbudowany w pierwszej połowie XIX wieku, w modnym romantycznie stylu neogotyckim, na tym samym wysokim morskim brzegu, na który wiodą od portu owe Schody Potiomkinowskie.
Niematerialnym, a także nieznanym powszechnie polonicum, jest również fakt, iż „Odessitą” był w swoim wczesnym dzieciństwie mój dziadek, choć urodził się w Warszawie.
I to są właśnie moje związki rodzinne z Ukrainą (w jej dzisiejszym kształcie), o których wspomniałem we wcześniejszym wpisie dotyczącym rodzinnych związków z Ukrainą i poszukiwań ich materialnych świadectw.
Za sprawą narodowo-socjalistycznej działalności ojca dziadka (chodzi oczywiście o niepodległościowy PPS, a nie o nazizm, zwłaszcza, że tego ostatniego jeszcze wówczas nie było!) rodzina trafiła do tego właśnie miasta za karę (!).
Początkowo miało być to zesłanie - w rejony odpowiednio mniej atrakcyjne klimatycznie - ale za łapówkę jego stryjowie dali radę załatwić złagodzenie wymiaru kary i zamianę na tzw. osiedlenie.
Jak mówi stare radzieckie przysłowie, „lepszy biały chleb nad Morzem Czarnym, niz czarny chleb nad Morzem Białym”!
Cóż, tak jak i z tymi „Opowiadaniami odeskimi” Babla, widać tu, jak „straszliwie” opresyjny był carat.
Zwłaszcza w porównaniu z tym, co nadeszło po nim...
Gdy nadeszli bolszewicy, bo to oni właśnie nadeszli, uznali, że pradziad mój - choć wcale nie był burżujem, ni obszarnikiem, i nijakiego pałacu w Odessie, ni gdzie indziej nie posiadał - ma jednak zbyt białe dłonie (i krawat!) - i pod stienku!
Reszta rodziny, to znaczy wdowa z dziatwą, w tym i moim dziadkiem, zdołała się repatriować.
Jak widać, zdjęcia powyższe przedstawiają wieczór i rozkoszny bajnajt odeski, które kolejno zapadły w trakcie naszego spaceru. Następnego ranka, wyruszywszy w dalszą drogę, uskuteczniliśmy jeszcze jeden przejazd przez śródmieście, by przekonać się naocznie, jak bajecznie prezentują się w świetle dnia ulice-tunele wykonane z platanów.
Oraz niektóre ślady dawnej świetności arystokrayczno-burżuazyjnej. Chociaż zdjęcie - o zgrozo - z jadącego pojazdu...
Gdybyśmy ruszyli na zachód i południe od miasta, niezawodnie w suchego przestworze oceanu, gdzie wąż śliską piersią dotyka się zioła, zetknęlibyśmy się z lampą Akermanu...
Może innym razem się uda? Tymczasem skierowaliśmy się na wschód wzdłuż wybrzeża...
Ciekawe. Mam znajomą, która regularnie do Odessy jeździ, gdyż wciąż tam zamieszkuje jej nierepatriowana od dawien dawna babcia. Są to więc, było nie było, rejony bliskie nam genetycznie i kulturowo. A ci Belina Brzozowscy to skąd tam się wzięli?
OdpowiedzUsuńz Podola. ale, jak przystało na kulturalnych ludzi, mieli pałac i w Warszawie, tyle że dużo mniej wyeksponowany.
UsuńPoniekąd wciąż mają, przynajmniej jako patroni.
Usuńniewątpliwie mają też większe szanse na odzyskanie warszawskiej nieruchomości.
Usuńnie wiem, co się mieści w odeskiej, ale uzbrojona jest po zęby. Berkut? sikret serwis?
milioner? mafiozo? coś w ten deseń ;-)
"Po drodze jedyna w trakcie tej wyprawy przygoda z milicją." - kurczę, jak można pomijać takie smakowite kąski.
OdpowiedzUsuńprzeinterpretowujesz pojęcie "przygoda" :-)
UsuńEch w mordeczkę - pojeździłoby się po okolicy, bo lubię takie klimaty, ale za dużo razy będąc 'niesamochodem' napatrzyłem i nasłuchałem się opowieści o spotkaniach nie tylko z milicją (z tą faktycznie można się dogadać, mając diengi, najlepiej US$), ale przede wszystkim rekieterów wszelakiej maści, którzy na żartach znają się tak, jak wspomniani przez Ciebie bolszewicy, taka ich mać. To se popodziwiam Twoje obrazki, a może kiedyś trafię wycieczkowo-grupowo :)
OdpowiedzUsuńmilicja musi z czegoś żyć. dlatego zastawia pułapki: nagle pojawia się ograniczenie do 70, 10 metrów dalej do 50, dziesięć kolejnych - do 20.
Usuńkto nie wyhamuje, ten jest zatrzymywany i buli opłatę umowną. po umówieniu się. ;-)
z tym że podobno - jak nam mówiono - z okazji Euro, milicja dostała prikaz nie czepiać się zanadto cudzoziemców.
jeszcze raz spotkała nas rutynowa kontrola w mieście, pod koniec wycieczki, ale to już zupełnie w białych rękawiczkach. i gratis :-)
rekieterów żadnych na szczęście nie napotkawszy.
nie znaczy, że ich nie ma, ale legenda ludowa lubi wyolbrzymiać, a przynajmniej nagłaśniać rzeczywiste wypadki.
Szkoda, że zdjęcia schodów nie ma, ciekawi mnie ten kontrast z blokiem...
OdpowiedzUsuńDivitisja tut: http://moemore.od.ua/images/tobjectgallery/img-11274272053.jpg
OdpowiedzUsuńno widzisz, Iv, nie łgałem.
OdpowiedzUsuńjeszcze można zobaczyć, z jakim sowieckim wdziękiem prezentuje się podnóże schodów:
http://goo.gl/maps/Pv9qH
wypada się prosto na barierkę od autostrady!!
Fajny ktoś miał pomysł na ilość tych schodów, bo wygląda to imponująco, szkoda, że wyszło jak wyszło:(
OdpowiedzUsuń