Cel i kres pierwszego etapu wyprawy: Kijów.
Po trzech dniach podróży na osi zachód-wschód w stolicy Ukrainy spędziliśmy trzy kolejne dni. Nie to, żeby była okazja odsapnąć od pędu turystyczno-krajoznawczego. Przeciwnie!
Dość rzec, że - niestety - na moim er-o-mierzu, Kijów osiąga
na skalach atrakcyjności turystycznej i metropolitalności (o ile jest takie słowo)
wyższą notę niż najwyżej punktowane miasta Polski.
Na razie jednak - jedno tylko zdjęcie, dokumentujące ciekawe znalezisko-polonicum (a może jednocześnie ruthenicum), czyli podpisy staropolskich turystów-wandali. Przypominam aliści, że nawet i Stanisław August Król podpisał się (choć pewnie niewłasnoręcznie) na pomniku nagrobnym księcia Prońskiego w Beresteczku! (Ponieważ w internecie wszystko jest, znalazłem i zdjęcie tego podpisu).
Sobór Sofijski w Kijowie w roku 1614 zwiedzali: pan [!] Hołowiński i Baltazar Stocki.
Wspomnieć tu trzeba, że w czasach gdy Baltazar Stocki (a może Słucki?) i pan Hołowiński ryli swe nazwiska na jedenastowiecznym zabytku (dziś chronione szybą!), Kijów należał do Polski. Stan ten trwał od zawarcia unii lubelskiej w 1569 roku nominalnie do rozejmu andruszowskiego w 1667, w rzeczywistości jednak do wcześniejszej ugody perejasławskiej, która w praktyce włączyła Naddnieprze do Rosji. Szkoda, że nic nie wyszło z tej unii hadziackiej...
Co ciekawe, w myśl pierwotnych ustaleń z 1667, Kijów miał powrócić po dwóch latach do Korony, ale już nie wrócił. W traktacie pokojowym z 1686, Moskwa zapłaciła za miasto 146 tysięcy rubli plus zagarnięte uprzednio skrawki terenów na północy Litwy.
Ponieważ to, jak się rzekło, Kijów zamyka pierwszy rozdział podróży przekuwanej na cykl wpisów blogowych, pora odpocząć od wątku ukraińskiego wraz z jego natłokiem zdjęć i informacji.
Zdjęć i informacji z Kijowa mam w zanadrzu oczywiście gzylion razy więcej, ale nie będę już wsypywać ich tu w ujęciu chronologicznym. Raczej posłużą jako okruchy w kalejdoskopie (nie)konsekwentnej różnorodności tematyczno-geograficznej blogu.
Na dalszy ciąg ruskiej sagi wpisowej, to jest na dalsze etapy wspomnień z podróży, zapraszam zainteresowanych czytelników w przyszłym roku, o ile nie przygniecie mnie (lub ich) urwana iglica Pałacu Kultury.
Na zachętę dodam, że obrazki z drugiego etapu
w środku mroźnej zimy
przydać się będą mogły na rozgrzewkę.
Najwyżej punktowane miasta Polski – jako stały czytelnik bloga domniemywam, że to Sobota, Łowicz i Radom. Coś jeszcze?
OdpowiedzUsuńŁomża.
UsuńAle mam zaległości, rany, idę czytać..
OdpowiedzUsuńlepiej poczytać Mickiewicza, bo i lepiej pisał.
UsuńDobrze pisał, ale za to bez obrazków:)
Usuńsą obrazki Andriolliego.
UsuńO, pierwsza miejscówka ukraińska, gdzie też byłem - niestety, mimo że parokrotnie, to za każdym razem krótko, bo służbowo (na statek).
OdpowiedzUsuńno to następnym razem wydłuż pobyt, ucieknij, urwij się, zapodziej, bo warto :-)
UsuńNie mieli przyzwoitego sprayu. Dziady.
OdpowiedzUsuńpowiem Ci jednakowoż, że wyrycie w ścianie jest trwalsze od szpreju.
UsuńAle ja wolę obrazki w technikolorze.
Usuńno to powiem Ci dla odmany, że resztę ścian obok pokrywa graffiti... dwunastowieczne, bizantyjskie :-)
Usuń