16 września 2011

The Rip Tide

Coś ostatnio architektura i pokrewne tematy zdominowały ów blog. Trochę to jak w życiu - architektura dominuje, a czasem nawet przytłacza człowieka. Zwłaszcza w mieście. Gdzie się nie obrócić, tam Kuryłowicz i JEMSi.

Tymczasem, z "trzech rzeczy, które mnie interesują", nie było tu jeszcze nic a nic o muzyce! A przecież, jakże istotny to element mego życia, i to od zarania niemal. Opisywać szczegółowo horyzontów zainteresowań muzycznych nie ma co, bo są zbyt szerokie na jedną audycję. Rzucę tu tylko na początek i dla jasności obrazu kilka haseł:
muzyka dawna (szczególnie - późne średniowiecze, zwłaszcza - wczesny barok)
muzyka współczesna z nurtów minimalizm i new consonant - czyli taka, której da się słuchać bez wchodzenia na ściany
muzyka świata, czy też muzyka tradycyjna, nie mylić z muzyką folkową i "Mazowszem"
jazz (przede wszystkim - hard bop)
stary rock (incl. oldies, surf, r'nb, soul, funk, prog itd.)
rerum novarum (o tym na przykład poniżej)
rozmaitości pokrewne

W gruncie rzeczy szanuję każdy gatunek muzyczny, śmieszą mnie tylko heavy metal (choć już hard rock poważam) i opera (niewiarygodne, że to jest serio!).

Lecz dość na razie o ogólnych zarysach, bo grozi niebezpieczeństwo rozpisania się. Przejdźmy do aktualnego szczegółu, że tak powiem.

W przypadku współczesnej muzyki rozrywkowej, pewnym problem jest konieczność przekopania się przez złoża totalnego chłamu, po to, by odnaleźć rzeczy godne uwagi, a nawet brylanty. A tych jest sporo, tylko właśnie nie są dobrze widoczne.

A ponieważ człowiek jest taki, że lubi mieć zaufanie do jakichś artystów, obstawić ich, to i kopie. Niestety, zauważyłem, że co obstawię np. jakiś zespół, czyli obdarzę zaufaniem i zainteresowaniem, to wkrótce kiśnie on i ducznieje. Na razie jednak jest trójka autorów/wykonawców, których płyty mogę kupować w ciemno, bo wiem, że mię nie zawiodą.

Jednym z nich jest zespół Beirut. Zespół - to nazwa trochę na wyrost, albowiem, chociaż na scenie występuje wiele osób, jest to jednak one man show człowieka nazwiskiem Zach Condon. Młodzieniec ten objawił się światu jako (niemal) cudowne dziecko, wydając w wieku lat 18 debiutancki album "Gulag Orkestar". Było to w pamiętnym roku 2006. Ale dopiero rok później miałem okazję zapoznać się bliżej z tą płytą, która swą zawartością zdzieliła mnie w czerep z siłą obucha. To jest jedna z tych rzadkich płyt, którym stawia się sześć gwiazdek w recenzjach ("wybitna"). To jedna z tych stu płyt, które zabrałoby się na bezludną wyspę (o ile byłoby jak ich tam słuchać). To jedna z tych płyt, które powodują zauroczenie porównywalne z erotycznym - to znaczy, chce się z nią obcować (tu: słuchać jej) na okrągło. A gdy to zauroczenie mija, zostaje w sercu coś nawet głębszego - poważne uczucie.

Cóż takiego na niej mamy? Ano niezwykły melanż przede wszystkim motywów bałkańskich orkiestr dętych - chociaż twórca jest z najgłębszego Nowego Meksyku - z nowoczesnymi odcieniami rozrywkowej muzyki dla smutasów (w synth-sosie) i własnej wrażliwości autora. Niezwykły ten człowiek - oprócz pisania tych kawałków i śpiewania - jest bowiem przede wszystkim, choć nie tylko - trębaczem. Gdy przyszło mi kupować tę płytę, znalazłem ją w sklepie w dziale "WORLD" w przegródce "GYPSY". Co nie jest prawdą, a przyzna to każdy, kto posłucha. Cóż, że podszyte jest to słowiańsko-cygańską melancholią?

Zaraz po tym epizodzie, wyszła kolejna płyta, "The Flying Club Cup", i naturalną koleją rzeczy, nie dorównała pierwszej. Aczkolwiek również bardzo zacne zawiera momenty i motywy. Cóż, jeśli jest ledwo pięciogwiazdkowa? Ciekawe, że lepiej wyszły te numery w wersji na żywo, jaką można obejrzeć w cyklu "Cheap Magic Inside", który lata po internetowych tube'ach.

Krokiem wzwyż (?!) była jednak następna pozycja - podwójna epka "March Of The Zapotec" / "Realpeople Holland" z 2009 roku. Pierwsza jej część zawierała typowy Beirut dęty. Druga - Beirut synthpopowy, ale równie smaczny, chociaż finis coronat opus jest tu ponad pięciominutowy instrumental rodem z dyskoteki AD 1985, obdarzony umcykiem, aż kapeć spada. Cały ten elektrosos nie przeszkadza być tym kawałkom odgrywanym na koncertach na żywych instrumentach - akordeonie, ukelele, skrzypcach i dęciakach.

I oto nagle, nie wiadomo, jak, zrobił się rok 2011. I otrzymaliśmy nową płytkę Beirut - The Rip Tide. I to jest duża radość, bo materiał na niej zawarty nie jest gorszy od poprzedniego wydawnictwa, a kontynuuje jego rzetelną i słuszną linię.

Nie będę pisał szczegółowej recenzji płyty. Dlaczego? Bo po pierwsze, mógłbym się rozpisać, po drugie - jak wiadomo - talking about music is like dancing about architecture. I w ten sposób architektura wcisnęła się i w tekst o zupełnie innej dziedzinie. O płycie powiem jeno: jest dobrze. Jest pięknie. Jest momentami prawie jak w "Gulag Orkestar".


Beirut live, Tourcoing 2007

5 komentarzy:

  1. Opera jest serio??? Kto Ci tak powiedział???

    Czy to znaczy że mam przestać się śmiać, jak umierająca Violetta w "Traviacie" śpiewa przez pół godziny krystalicznym sopranem, mimo suchot?

    A ja np. lubię recenzje płytowe. Ale nie takie, jakie w większości ogólnotematycznych gazet można spotkać ("wspaniały klimat, wielbiciele brzmień sprzed lat znajdą tu coś dla siebie" - i tu należy dopisać dowolne nazwisko: Sinatra, Krawczyk, Cocker), tylko dokładnie opisujące jak brzmią poszczególne utwory. Dla mnie przynajmniej tego typu informacje są przydatne.

    OdpowiedzUsuń
  2. rozumiem, masz rację.
    ale opisać płytę utwór po utworze, to mordęga :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze zależy czyją płytę i jaki utwór. Z niektórymi pozycjami poszłoby nadzwyczaj szybko ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. lecz czy wtedy w ogóle trud taki ma sens? ;-)

    oczywiście, zamiast opisywać, co słychać w utworze, można zalinkować go z Jutuba. ale tego też wolę uniknąć, bo mym zdaniem, to nie jest dobra droga do prezentowania/poznawania muzyki:
    pierdzący dźwięk po kompresji i odwracający uwagę obraz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też lubię czytać recenzje, i oczywiście posłuchać o czym autor pisze. Ad remu - opera też mnie zawsze śmieszyła, natomiast metal tylko czasami (pudel metal i 'szatanizm' na poważnie). Za dęciakami nigdy nie przepadałem, za jazzem i soulem także nie, ale Beiruta zaraz sobie na tubie przesłucham.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...