Nie przybywszy drogi wiele, dociera się od strylogizowanego Zbaraża do Wiśniowca. Jak sama nazwa wskazuje, rodowego gniazda Wiśniowieckich, notabene młodszej odnogi starszej linii, książąt Zbaraskich.
Nie pierwsza to taka mianodajna miejscowość lub
odmagnacka
nazwa. Ale i nie ostatnia na szlaku pokresowej podróży. Jeszcze coś zostało.
W Wiśniowcu figuruje gigantyczny pałac Wiśniowieckich & Mniszchów, a właściwie zamek, bo założenie zamyka się w czworobok. Choć nie jest już obronne. Można zwiedzić po uiszczeniu zwyczajowego haraczu kilkudziesięciu hrywien od hołowy.
Uwagę zwraca już szczególnie wyczesane ogrodzenie - to po prawej. To, co po lewej, to nie wiem, co jest. Ogrodzenie czegoś innego. Od b. klasztoru karmelickiego, po którym nie zostało ani śladu*.
*) Raz, podczepiliwszy się pod wycieczkę z przewodnikiem w Muzeum Diecezjalnym w Sandomierzu, usłyszano kilka złotych myśli, z których jedna to „oto kości zwierząt przedpotopowych, które dawno wyginęły, nie zostało po nich śladu”. Weszło to nam do języka. Jak również: „Portret Jana Kazimierza i wychodzimy”.
Się wchodzi brodząc w śpiących psach na dziedziniec, i wnet rzucają się na człeka rozliczne panoplia. Choć zamek aktualnie nie jest zamkiem i obecnie nie jest obronny.
Wkracza się do sieni - tkwi jakaś pseudokolekcja pomagnackich artefaktów w postaci rzeźb i obrazów, uzupełniona autentyczną kopią canalettowskiego widoku Warszawy. Czemu nie?
Rzeźby zapraszają do tańca - nie sposób odmówić.
Wspiąć się można w cenie biletu na piętro, by przekonać się, że poza przestrzenią nic na nim nie ma. Za ścianą tylko trwa szkoła muzyczna. Słychać, ale nie wiadomo jakiego stopnia.
Wylec da się na pałacowy Taras. Wzrok przykuwa klawy widok na pozamkową cerkiew. Wiśniowieccy , jak przystało na ruskich kniaziów, byli prawosławni. Złacinniał dopiero Jarema. A jego syn nie miał wyboru - musiał być królem...
Spokój ducha mąci jeno obecność duchów wyrżniętych przed siedemdziesięcioleciem Lachów. A może ich nie ma. Ale Lachów pogrzebano w pozamkowej fosie, co u stóp.
Wraca się na dziedziniec, by znów się zdumieć ogromem, pustkowiem i nasłonecznieniem regularnego - ale nieidealnie - założenia. Dla pełnej symetrii brakuje skrzydła oficyny, co widać na unikatowej panoramie 360°C.
Szok i zawrót głów.
Można by powiedzieć: Wersal Podlasia, gdyby nie to, że ani to Podlasie, ani Wersal...
Wychodząc, można dać się zafrapować przypałacowej faunie, tym razem wyjątkowo nie w formie kotów lub psów, a koni wypasionych w wokółzamkowym ogrodzie.
Fauna wyjątkowa! i sala pusta bardzo mi się spodobała, może rzeźby wymykają sie tam wieczorami i ćwiczą taniec:)
OdpowiedzUsuńo, to bardzo możliwe.
Usuńbo co wolno wojewodzie, to i jego posągowi.
Może to nie o taniec chodziło. Może chciał napiwek?
OdpowiedzUsuńtak nisko upadły rzeźby szlachty?
UsuńAha, czyli jak zwykle wszystko sprowadza się do wódki.
UsuńWyrośnięte te koty w końcówce - od Czernobyla tak wzrostowego kopa dostały?
OdpowiedzUsuńDuży pałac, dużo myszy, to i koty urosły.
Usuńkurde, to są r z e ź b y, a nie myszy!
Usuń