20 czerwca 2014

„Parom”

Ekspedycja ukrainoznawcza po wykopaniu się z Okopów (Świętej Trójcy) miała do wyboru: powrócić via Żwaniec na stronę byłobesarabską i podążać w stronę pięknego (ponoć) byłorumuńskiego miasta Czerniowce, byłobukowińskiej stolicy; albo skierować się dalej w górę rzeki do wsi z zaznaczonym w ogólnoukraińskim atlasie mostem przez Dniestr.


Wybrano tę drugą wersję wydarzeń - z niewątpliwym zyskiem dla kolekcjonowania kolejnych powidoków podolskich pejzaży nadrzecznych.


W wiosce, gdzie miał czekać na nas most, większość uczestników wyprawy omiotła dość obojętnie wzrokiem drogowskaz ogłaszający ЧЕРНІВЦІ za kilkadziesiąt kilometrów i ПAРОМ za kilometr.
Aha, pomyślano, jakiś Parom widocznie jest po drodze.
Tylko, Em., jako lingwistka, od razu wiedziała, o co chodzi.


„Parom” to prom, po najbardziej prostu.
Atlasowa mapa nie popisała się dokładnością, ale dzięki temu, mogliśmy doświadczyć lokalnej przygody w formie przeprawy.


Naprzód!... należało przepuścić jednak krótką kolumienkę ciężarówek, które nie mieściły się na raz nawodnej jazdy.


Chłopaki z ciężarówek nie przeprawiali się bezczynnie - gdy korab odbił od brzegu, wnet rzucili się w nurty, by przepłynąć rzekę wpław.


Kilkakrotne obrócenie promu zajęło - ze względu na wolnobieżność tej jednostki pływającej - kilka cennych godzin.


Z tego powodu - by nie jechać po zupełnym ciemku - trasa podróży została drastycznie zmieniona. Nie powiodła, jak to było planowane, na nocleg do ex-Stanisławowa, znanego dziś jako Iwano-Frankiwsk, tylko do bliższego i poniekąd zaprzyjaźnionego Czortkowa.


Spowodowało to także dalsze modyfikacje szlaku, lecz o tem potem.
Na potem też, czyli na nieznaną jeszcze przyszłość krajoznawczą, zostały więc miasta i miejsca jak Czerniowce, Kołomyja, rzeczony Stanisławów Iwano-Frankiwsk, Buczacz, Drohobycz... itp.


Zyskiem doraźnym stała się sama przeprawa przez przepływający Podolem Dniestr, jak również chwilowe zaprzyjaźnienie się z sympatyczną miejscową rodziną, która przeprawiała się wraz z nami, lecz, w przeciwieństwie do nas, w obie strony, jako że chodziło tu o czystą rozrywkę przy dniu wolnym od pracy.
(„Wy to macie dobrze w Polsce” - mówili. „U nas kraj w ruinie, władza skorumpowana, bezkarna, robi co chce...” - mówili.  „U was porządek i Europa” - mówili.)


Zmodyfikowanie szlaku zaowocowało ponownym powrotem na stronę po(dol)ską. Tym razem - przez rzeczywisty i niezmiernie przy tym słynny most w znamiennej miejscowości Zaleszczyki. Jakkolwiek nieprawdą jest, jakoby rzekomo rząd RP-2 wybył z kraju w opresji tą właśnie przeprawą - przeciwnie, stało się to w Kutach - to most ów i nazwa stały się niejako symboliczne. Faktem jest też, że szerokie masy cywilnych uchodźców tu właśnie pożegnały się z ojczyzną, korzystając z pełnej rezerwy gościnności strony rumuńskiej.


Rzut oka - i aparatu, choć w pędzie - na szeroko a płytko rozlany tu Dniestr uwiarygadnia relację autobiograficzną Melchiora Wańkowicza, który, jak pisał, przekroczył tę rzekę w bród z maszyną do pisania trzymaną na głowie.


W nocnym Czortkowie zakończył się więc dzień czwarty trzeciego, czyli powrotnego etapu zeszłorocznej podróży ukraińskiej. Dzień, rozpoczęty dla mnie wraz z kamienieckim świtem, nabrzmiały wrażeniami promowymi oraz kresowo-fortecznymi: dość rzec, że ujrzawszy Kamieniec Podolski i Chocim, zaliczyliśmy piąty i szósty z „Siedmiu cudów Ukrainy”. Z całej tej listy, nie widzieliśmy tylko Chortycy. Ale...
Do widzenia.





13 komentarzy:

  1. Mapa była kiepska, bo nie zaznaczono na niej pływającego promu? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. była mało dokładna, ale dzięki temu nastąpiło nieoczekiwane a ciekawe spowolnienie.

      Usuń
    2. A, to jak na niektórych płytach.

      Usuń
  2. o lubię takowe przeprawy. Korzystaliśmy w maju z Bugo_przeprawy. Zacny sposób poznawania rzeki. I fotki dobrze się robi. I jakaż to odmiana w sposobie podróży.
    Niespodzianki pozytywne na wakacjach - fajna rzecz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odmiana zacna - właśnie poprzez to spowolnienie. trochę, jakby zamiast pędzić samochodem, przez chwilę podróżować bryczką, i zatrzymać się w poczcie na zmianę koni :-)

      Usuń
  3. Nie będę nic mówił o promach, bo choć je lubię, to już wspominałem ubiegłoroczne przygody z nawigacją, która miała nas do promu dowieźć i duuupa.

    Co do spostrzeżeń o tym naszym porządku to przyznaję rację - trzeba wyjechać gdziekolwiek (a już zwłaszcza na wschód), żeby docenić nasze krajowe bagienko ;-)

    A ostatnie foto przypomniało mi rymowankę z pewnej książki "Zaleszczyki, Zaleszczyki, to pół drogi do Afryki". Nie była to wesoła książeczka, jak łatwo się domyślić, podobnie jak losy tej części naszego pięknego świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale tam promu nie było po prostemu, tak?

      nie trzeba nawet jechać - wystarczy znależć na GE zdjęcie Warszawy z takim podpisem, jak tu:
      http://www.panoramio.com/photo/33814729

      do Afryki, droga wiodła przez Narvik... a potem: drogą do Urzędowa...

      Usuń
    2. Bo trawa jest zawsze bardziej zielona... od wieków. Ja tam lubię nasz piękny, choć niespecjalnie szczęśliwy kraj nad Wisłą. I jak tylko ktoś smędzi 'takie rzeczy tylko w Polsce' to zawsze mnie świerzbi, żeby dać po pustym łbie czymś ciężkim, żeby głupota się nie rozmnażała.

      Usuń
  4. No i pieknie, widocznie tak miało byc.

    Tak mnie naszło, że może pan P. też chce do Europy, tylko się kamufluje i via Ukraina dąży?
    bo jak już zaanektuje U., to będzie jakoby, a nie straci twarzy?
    No, a niechby tak na nas się jeszcze zasadził, to już jakąś częścią byłby niechybnie...
    ;(

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...