Nie wspomniałem uprzednio, że przeprawiając się przez Dniestr do Chocimia, wjeżdża się jednocześnie do d. Rumunii, czyli przekracza nieistniejącą, przedwojenną granicę. Wiadomo, jak było - Stalin zagarniał, co tylko mógł, zagarnął więc i Besarabię (i Bukowinę). I to dwukrotnie: w 1940 i 1944 roku.
Z losami Besarabian, których w międzyczasie zmuszono do podróży w dalekie strony, można zapoznać się ze wspomnieniowej książki Jefrosinii Kiersnowskiej (Rosjanka polskiego pochodzenia mieszkająca w Mołdawii-Besarabii) „Ile wart jest człowiek”. Wstrząsające.
No, ale wróćmy z tej b. Rumunii na po(do)lski brzeg. Jeśli brzegiem tym ruszyć na zachód, w górę Dniestru, zaraz przekracza się kolejną niewidzialną, bo nieistniejącą granicę międzypaństwową przedwojenną między II RP a ZSRR. Czyli wracamy do b. Polski. To ciekawe! Wcześniej jednak granica ta istniała jako międzyrozbiorowa między Austrią a Rosją. To też ciekawe. A jeszcze przedtem - w czasie chwilowej (25 lat) utraty zasadniczej części Podola - była nową granicą z Turcją. I to nie byle co.
Niejednokrotna ta granica nie-biegnie rzeką Zbrucz, która wpada tu do Dniestru. W widłach tych rzek za króla Jana III - z uwagi na stratę Kamieńca - wzniesiono nowoczesną forteczkę, projektowaną zresztą przez znanego warszawskiego majstra baroku, Tylmana z Gameren. Nazwano ją bezpretensjonalnie Okopy, z biegiem lat wydłużając to miano o wezwanie miejscowego kościółka - stąd Okopy Świętej Trójcy, nazwa która weszła do legendy, tudzież literatury, a przez nią do języka potocznego.
Z dawnego założenia obronnego zostały ślady wałów, częściowo splantowanych w czasach austriackich, dwie bramy w trwałej ruinie oraz rzeczony kościółek. W „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” tak o nim napisano w 1886 roku: Są tu ruiny małego kościołka, pamiętnego obroną kilku konfederatów, którzy w nim się zamknąwszy, poddać się Rosyanom nie chcieli i śmierć w gruzach znaleźli. Kościołek ten dotąd oczekuje dobroczynnej ręki, któraby go podźwignęła z ruiny.
Dobroczynna ręka należąca do odrodzonej (II) Rzeczypospolitej zaczęła wnet majstrować przy reperacji kościołka, kiedy to znów Okopy stały się „kresową stanicą” (polichromia orłowo-pogoniowa).
Ponieważ nie trwał ten stan dłużej niż rzeczona Rzeczpospolita, kościołek ponownie popadł w ruinę.
Ale historia kołem się toczy - „dobroczynna ręka” znów się niedawno znalazła w postaci kamienieckiej kurii polskiej katolickiej, i kościołek ponownie jest z ruiny dźwigany, chociaż metodą gospodarską, jak widać na zdjęciach...
Mając taki wybór, jak widać poniżej, opuszczamy Okopy oczywiście triumfalnie przejeżdżając dawną bramą.
Ciekawostką jest, że po stronie podolskiej mamy Żwaniec i O k o p y, a po stronie mołdawskiej Chocim i A t a k i ... Ach, ta historia.
Przypomniało mi to moje wczesnoszkolne rozumienie historii - same bitwy i zmieniający się królowie. Tylko kto by to wszystko spamiętał, więc powstały powieści historyczne. Taa... ;-)
OdpowiedzUsuńno przecie tak było :-)
UsuńW następnym odcinku: Reduta Ordona.
OdpowiedzUsuńach, już była. a ło.
UsuńNo to Sowiński w okopach Woli (co wolisz?)
Usuńwolałbym coś bardziej zwycięstwowego...
Usuńtak w ogóle, to ciekawe, że większość batalii w Warszawie, pod Warszawą, lub o Warszawę - była przegrana przez Polaków...
nawet starcie pana Zagłoby z małpami było trudne... (swoją drogą - też pomysł...)
W pierwszym odruchu przeczytałem: Okopy Świętej (Trójcy) i dostałem czkawki ze śmiechu.
OdpowiedzUsuńkomą?
UsuńZe zdjęć emanuje wyzionięty duch dziejów.
OdpowiedzUsuńładnie powiedziane.
UsuńI muszę myśleć o Nie-Boskiej Komedii...
OdpowiedzUsuńO.
tak... młody Zyzio zwiedzał Okopy bawiąc w podolskich włościach swojej babki - stąd natchnienie. ale to dzieło mnie nie przekonuje:
Usuń- Orzeł! Leci ku mnie!
- Witam cię, witam.
itp. ;-)