Powiedzonko głosi, że należy „zobaczyć Neapol i umrzeć”. Ale poeta rzekł „wolę polskie gówno w polu, niż fijołki w Neapolu”.
Kierując się tą drugą zasadą, do miasta Camorry nie trafiłem. Chociaż ma ono swoich zwolenników, popleczników i sympatyków. Mniejsza z tym.
Teraz jednak wiem, że przed zgonem należy zobaczyć - choć raz, ale i to mało - Kamieniec Podolski.
To jest legenda, która - w przeciwieństwie do Baru - nie rozczarowuje, a - przeciwnie - sprostywa najśmielszym wyobrażeniom!
Wyobrażenia wyobraziłem sobie czytając, jak każdy chyba, „Trylogię” Sienkiewicza, osobliwie jej ostatnią, najmroczniejszą (uwaga! przemoc, śmierć, zwątpienie, upadek) część, czyli „Pana Wołodyjowskiego”, a pewnie jeszcze przedtem, pacholęciem oglądając serial TV na motywach, równie mroczny (bo czarno-biały), co oryginał.
[Tu niekonieczna dygresja:
Bardzo chciałem, z przyczyn lekturowo-sentymentalnych trafić i do autentycznego Chreptiowa, w którym autentyczną stanicą zawiadywał autentyczny Wołodyjowski.
Cóż, nie udało się - trzeba by nadłożyć sporo kilometrów dziurawymi drogami, jeno by stanąć na pustym, wysokim dniestrowym brzegu. Może kiedyś...
Natentomiast kwerenda mapowo-lingwistyczna przyniosła nieoczekiwane olśnienie: Waładynka, w której jarach Bohun ukrył u Horpyny Helenę, to nic innego, jak z rumuńsko-mołdawska Valea Adîncă, czyli Głęboka Dolina! Wszak kręcimy się już po dawnym pograniczu rusko-mołdawskim. Zresztą rzeczona Waładynka leży dziś - razem z Jarholikiem, dawnym Ultima Thule Rzeczypospolitej - w Mołdawii, ściślej w Naddniestrzu... Koniec dygresji.]
Potem uczyłem się o mieście w szkole, gdzie m.in. pokazano na slajdzie zapierający dech w sowie widok na kamieniecką twierdzę. Co ze szkoły wyniosłem? Między innymi wiedzę, że było to jedno z najdalej na wschód wysuniętych miast Zachodu, miast „łacińskich”: po opanowaniu przez Kazimierza Wielkiego lokowane na prawie magdeburskim (chociaż oczywiście genezę ma dużo starszą), z regularnym rynkiem i kościołem klasycznie umieszczonym na działce stykającej się z rynkiem narożnikami, notabene jedną z najdalej na wschód leżących katedr łacińskich, i z osobną dzielnicą ormiańską z osobnym rynkiem ormiańskim.
A przede wszystkim, coś tam wiedziałem o położeniu samego miasta w meandrze Smotrycza.
Wiedziałem, ale nie widziałem, teraz już widziałem i wiem.
Smotrycz rzeczywiście opływa miasto niemal stykając się sam ze sobą w najwęższym miejscu. Naczelny bajer polega jednak na tym, że płynie prawdziwym kanionem o nierzadko pionowych zupełnie ścianach, tworząc naturalną fosę i mury obronne jednocześnie.
Jedyny wjazd do miasta, tam właśnie, gdzie zakola rzeki zbliżają się do siebie, chroniony był kamieniecką fortecą, w której wysadził się (w powieści) i wysadzony został (w rzeczywistości) oficer Wołodyjowski (dopiero w XIX wieku zbudowano drugi most, też spore wrażenie czyniący - fot. poniżej).
Mając świadomość, że nasz postój w Kamieńcu to tylko wieczór – noc - pół następnego dnia, następnego dnia wstałem o 5.30, żeby spokojnie powędrować sobie jarem Smotrycza, a potem uliczkami miasta, pooglądać je i zaznać niepopędzany przez następujące po sobie fakty. Dość powiedzieć, że od 6.00 do 8.00 przeszwędałem pół długości jaru i ćwierć starego miasta, chociaż wielkie nie jest.
Oto skromna część fotoplonu z wędrówki dnem kanionu.
ON jest na jednym ze zdjęć!
Spokojnie, naczelny motyw kamieniecki - widok na zamek z przyczółku mostu tureckiego - niezawodnie pojawi się i tu, we blogu.
Gdyż odcinków kamienickich - nie da rady - musi być więcej.
Nie-samo-kur*de-wite! Że się tak wyrażę, jak typowy Polak na typowym dowcipie rysunkowym z typowym tekstem-wytrychem 'o ja pierd***'. Widać jeszcze mi to pisane, bo miejscówka zdaje się faktycznie przekraczać moje wyobrażenia z lektury.
OdpowiedzUsuńwnoszę z powyższego, że Ci się podobuje... dziwne: tyle zielska! ;-)
UsuńTak, jest to malownicze miejsce. Jako miłośnik geografii i historii marzycielskiej oraz marzycielstwa geograficzno-historycznego nie raz je opłakałem. Zresztą całe Podole jest, jak zauważyłeś, malownicze – ukształtowanie terenu z jarami i falującymi wzgórzami jest tam niepodobne do żadnego z krajobrazów dzisiejszej Polski.
OdpowiedzUsuńNeapolem i fiołkami bym natomiast nie gardził, bo okrutna prawda jest taka, że w krajach śródziemnomorskich, gdzie dość zwykłym widokiem są wysokie góry schodzące do morza, takich malowniczych miast nad wąwozami, urwiskami itd. są krocie, w dodatku zaopatrzonych w całkiem niezłe zamki i katedry.
A z ukraińskich miejsc zapisanych w naszej kulturze "na wieki" – ściśle biorąc, dopóki w szkole czyta się Juliusza, czyli zapewne już niedługo – których legendarna malowniczość znajduje w rzeczywistości potwierdzenie, czyli które nie grożą rozczarowaniem – również Krzemieniec.
tu nie chodzi o samą malowniczość, bo sama malowniczość jest, że tak powiem powtarzalna.
Usuńtu chodzi o skomplikowaną złożoność miejsca, w którym splata się przyroda naturalna, nawarstwienia architektoniczno-urbanistyczne (swoisty gotyko-renesanso-barok z naleciałościami orientalnymi, dawno nie remontowany) i ten przyprawowy mix narodowościowo-kulturowy, jedyny w swoim rodzaju (tzn. ślady tego miksu odciśnięte w materii materialnej), plus jeszcze legenda historyczna z przeszłości byłej i niebyłej. i szczególne zakorzenienie poprzez legendę naszej jaźni.
ślady tego mamy u nas w Sandomierzu i Kazimierzu, ale dość jednorodne kulturowo (polactwo + ślady po Żydach)..
drugie takie tam miejsce, to - wiadomo, które... i nie Krzemieniec.
naturalnie, że we Włochach czy tam w Hiszpanijej, albo nawet w takiej głupiej Chorwacji mamy greater hits, ale im brakuje tego zakorzenienia w naszej świadomości, więc takie powabne nie są, chyba że się jest Herlingiem-Grudzińskim.
No tak, to wszystko, o czym piszesz, też jest malowniczością w przenośnym sensie. Ale co do tych wielokulturowych pozostałości - z kościoła czy też katedry ormiańskiej w Kamieńcu, jeśli dobrze pamiętam, zostały tylko fundamenty... Czy coś mi się myli...
Usuńa ta ex-katedra, to jedyny ślad ormiański w Kamieńcu?
Usuńzresztą, nie same ormiańskie resztki tworzą przyprawę miejscową - itd.
a wszystko inne, o czym piszemy, mówimy i myślimy - też jest malowniczością w przenośnym sensie.
Widoki zapierają dech, rzeczywiście, ale przyznam bez bicia, że raz, że w szkole to ja historię traktowałam po łebkach, z wzajemnościa, że sie wyrażę, dwa, że mimo związków rodzinnych ze wschodem, nie mam do niego, tego wschodu, stosunku emocjonalnego (nawet tego Diłoka, o którym wiesz, az tak mi nie żal, no, troche, ale przebolałam), trzy - Pana Wołodyjowskiego czytałam pare razy, ale jak to dziewczę w wieku romantycznym, czyli lat nastu, skupiałam sie, przyznaję ze wstydem, na watkach miłosnych, na wojennych mnie, więc;
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy jasno się wyraziłam?
jak dla mnie - jasno.
Usuńale to nie trzeba powysysać historii, i nawet bez związków emorodzinnych ze Wschodem, żeby nagle się odnaleźć w takim Kamieńcu, jak u prawie siebie, wierz mi.
nie wiem, czy się jasno wyrażam.
Och,Ty zawsze;)
UsuńDla takiego spaceru warto wstać o nieludzkiej porze.
OdpowiedzUsuńależ nie musiałaś!
Usuń