W ostatnich czasach wykonała mi się spora pula podróży po mazowieckiej krainie - różnymi środkami transportacji, w różnych celach i w różnych okolicznościach. Wspólny mianownik jest za to taki, że materiału do pokazywania w parku zza krzaka mam na długie miesiące. Ale wówczas niniejszy blog przerodziłby się w hybrydę "blogu warszawskiego" z którymś z okołowarszawskich cybernotatników rowerowych. A więc równie dobrze mógłbym podać się do dymisji, bo po co mnożyć byty ponad miarę?
Aha, wszak to jeszcze jeden niepotrzebny blog. No to wszystko w porządku. Mogę dalej zapodawać landszafty z Mazowsza przetykane pejzażami wewnętrznymi z wnętrza własnej kuchni... Ale żeby nie było monotonnie, poprzetykam je co jakiś czas także czymś z innej beczki.
Oto właśnie coś takiego. Antwerpia. Miasto chyba najbardziej ze znanych mi wpółdometropolii europejskich w jakiś tajemniczy sposób przypominające Warszawę. No bo staromiejska część w podobnej skali. No bo też zniszczone w czasie wojny i odbudowane częściowo pieczołowicie, a trochę po łebkach. No bo splendor przeszłości miesza się z syfem, turystyczny tip-top ze skandalicznym zapuszczeniem. Zresztą, tak jest nie tylko w Antwerpii. Ale nie uprzedajmy. W sumie, Warszawa wychodzi na tle całkiem nieźle. Pod względem atrakcji turystycznych jednak góruje, a zapuszczenie z roku na rok na naszych oczach maleje. Co by nie mówić.
Szczególne déjà vu z warszawskich kronik, zdjęć i literatury przedwojennej to liczni w Antwerpii chasydzi w tradycyjnych strojach - istne Nalewki. Większą liczbę można uświadczyć chyba tylko w Paryżu, Nowym Jorku, no i u źródeł.
W Antwerpii mają też przedwojenny modernistyczny drapacz chmur. Do czasu - najwyższy w Europie. A na drugim miejscu - warszawski "Prudential"...
No i jest rzeka. Co ci przypomina, co ci przypomina widok znajomy ten... Szerokość - się zgadza. Miasto odgrodzone ulicą szybkiego pojazdu - się zgadza. Na drugim brzegu względem starego miasta pleni się roślinność i majaczą jakieś bloki - też się zgadza.
Ale jest też zasadnicza różnica. W Antwerpii nie ma mostów - ani jednego. To ze względu na wzmożony ruch na Skaldzie, która nie przestała być - w przeciwieństwie do królowej polskich rzek - żeglowna. Ruch w poprzek odbywa się zaś za pomocą tuneli pod rzecznym dnem - są ze trzy drogowe, do tego podziemny tramwaj. Ale najciekawszy jest tunel dla pieszych - Sint-Annatunnel.
Zbudowany w latach 1931-1933, przekracza przeszło półkilometrową szerokość rzeki wraz z nadbrzeżami na głębokości ponad 30 metrów.
Wkracza się doń przez takie oto modernistyczne pawilony. Wewnątrz - kolejne lekkie déjà vu - schody ruchome w stylu retro, jak u nas w Warszawie na plac Zamkowy. No, po prawdzie nie dość, że dużo dłuższe (30 metrów wgłąb Hadesu!), to i starsze, bo czasów budowy tunelu. Mam nadzieję, że można wyobrazić sobie, jak to wszystko pięknie trzeszczy i kolebie się. Ale działa, i nawet jest wpisane do rejestru zabytków, więc raczej nie za prędko ulegnie wymianie.
Jeśli ktoś nie chce korzystać ze schodów, albo jest zroweryzowany, ma do dyspozycji czterdziestoosobowe (!) windy.
Pośrodku półkilometrowego odcinka ogarnia niektórych pewnego rodzaju niepokój intelektualny połączony z niewyraźnym wrażeniem klaustrofobicznym. Popatrują oni na sklepienie - czy nie przecieka. Inni oglądają się za ramię, czy nie zobaczą pędzącej ku nim wzburzonej fali... Cyt! coś szumi! To tylko schody ruchome...
Jeśli ktoś nie chce korzystać ze schodów, albo jest zroweryzowany, ma do dyspozycji czterdziestoosobowe (!) windy.
Pośrodku półkilometrowego odcinka ogarnia niektórych pewnego rodzaju niepokój intelektualny połączony z niewyraźnym wrażeniem klaustrofobicznym. Popatrują oni na sklepienie - czy nie przecieka. Inni oglądają się za ramię, czy nie zobaczą pędzącej ku nim wzburzonej fali... Cyt! coś szumi! To tylko schody ruchome...
Płęta: kolejne podobieństwo między Antwerpią a Warszawą zaistniało nie tak dawno. I nasze miasto ma tunel pod rzeką! Niestety - przeznaczony nie dla pieszych, a dla ich produktów natury naturalnej.
Ale podobno można było przed uruchomieniem przejść się na spacer pod Wisłę. Oczywiście chciałem iść. Niestety - okazało się, że bilety dawno wyprzedane...
O, przypomniałeś mię, jak w czeskiej Pradze w metrze też były takie schody - stare, trzeszczące i Hadeso-wiodące. A Antwerpii jeszcze mnie nie widzieli, choć granice Benefraluxa nawiedzałem nieraz - no nic, mejbi oder tajm?
OdpowiedzUsuńI ostatnie podobatsa, a przedostatnie dość przerażające, jak się trochę filmów obejrzało ;)
no właśnie, podejrzewam, że jeszcze dłuższe, jeszcze bardziej trzeszczące (ale raczej nie starsze) znalazły by się gdzieś w b. CCCP. ale z kolei ja tam jeszcze nigdy nie byłem, nie licząc jednego razu na bratniej Ukrainie.
OdpowiedzUsuńzaś Antwerpia - to nie jest turystyczny namber łan, zdecydowanie. można zahaczyć po drodze lub przy okazji.
Racja, Moskwa ze swoim mega głębokim metrem też straszy. Ale Moskwa straszy i bez metra ;)
UsuńTrzeba było oddelegowac klocka na gapę, skoro nie było biletów.
OdpowiedzUsuńAntwerpia, ładne miasto z zamkiem na pagórku.
zamek na pagórku, nad rzeką - jest. to też jak w Warszawie. co prawda, na samym brzegu, no i wygląda bardziej jak Chojnik.
Usuńpoczekaj, poczekaj. o czym Ty mówisz. taka sonda się nie liczy, bo szybko traci się z nią łączność. poza tym jak to tak - ojcowie miasta i jego matka spacerują pod wodą, a ja mam już wysyłać delegację?
UsuńMógłbyś oflagować klocka tak jak Raczkowski Marek. Po zakończeniu delegacji łatwo byś go rozpoznał.
UsuńCzy mówiąc "ojcowie + matka" miałeś na myśli Warsa i Sawę? To oni też poszli nadno? Podobno rzuciła się tylko Wanda, ale nie w tym cieku. Nie chciała do Niemiec i utopiła się w Odrze.
No i dlaczego w takim razie mnoga liczba ojców tam spaceruje? Czyżby w domu towarowym był "ten trzeci"? Czyżby Junior?! To obrzydliwe.. Może jednak założycielskie spółkowanie odbyło się w stylu rzymskim? — Wars to byli bracia! Jeden to Wa a drugi Rs lub odpowiednio: War i S. A., zaś Sawa była Awą.
Tyle pytań, tyle pytań na kanwie. Sołmeny ich..
Bardzo efektowna miejscówka. Lubię takie schowki na ludzi. A co do schodów to nie wiem gdzie są najbardziej trzeszczące, bo zazwyczaj jest taki hałas, że nie jestem w stanie tego zmierzyć, natomiast wiem gdzie są najbardziej śmierdzące windy przy metrze w Europie...
OdpowiedzUsuń(werble)
...w Sztokholmie! Tadaaaam! Niespodzianka, nie? Wypowiadam się na podstawie oglądu i obwęchu wind z kilku stolic i tam był prawdziwy dramat.
no tak, turysta potrafi być zaskakiwany przeróżnymi wrażeniami. inne znane mi centrum syfu to... a, może lepiej pokażę w blogu ;-)
UsuńA w Warszawie zdecydowanie najbardziej śmierdzące schody ruchome to nie te w metrze, ani na pl. Zamkowym, ani nawet na dworcu centralnym, ale... przed Złotymi ...asami.
OdpowiedzUsuńO tak, zdecydowanie. Ale schody schodami, windy mają większą szansę śmierdzieć, bo niektórym kabina tylko z jedną czynnością życiową się kojarzy.
Usuńto dziwne. ktoś tam sika?
Usuńw Antwerpii nikt nie sikał, no i - co można zauważyć jednak nie szprejował.
super
OdpowiedzUsuń