12 marca 2016

„The Dead City”

Równo sześć lat temu na falach cyberprzestrzeni fotografią poniższą zainaugurował żem istnienie blogu pod tytułem „The Dead City”. Wczoraj przyszła pora pożegnać ów - jak to się dziś na takie rzeczy mawia - projekt.


Skąd się wziął?
Pozwolę sobie wyartykułować parę zdań na ten temat, może kogoś zainteresują.
Nie przespałem w Mieście ani jednej nocy, a więc zgodnie z własną klasyfikacją - nigdy w nim nie mieszkałem (nie to, bym z niego nie wracał nad ranem). Był pomysł, by się tam sprowadzić, ale ostatecznie przeważyło zamiłowanie do morza, „zgubionych kapci” itp. Miasto też jest teoretycznie i tradycyjnie morskie, z morza bowiem się wzięło i morze je w końcu zabiło. Leży dziś słuszny kawałek od brzegu, a przytyka do niego tylko nibynóżką portu.
Z racji jednak przebywania we względnym podbliżu - 20 kilometrów - bywałem w nim regularnie częstym gościem. Trudno było nie bywać.


Po powrocie z tamtych rejonów, stworzyłem zestawik kilku fotografii ze zdjętym kolorem, a za to nasyconych trochę zabawą z naświetleniem, kontrastem i odcieniem. Ktoś je raz zobaczył i powiedział nieoczekiwanie: „jakie świetne zdjęcia!” Zachęciło mnie to do publicznej publikacji tej serii. Założyłem blog na góglowskiej placformie i przyjąłem formułę zawieszania jednego obrazka w każdy piątek o 21.00.
I tej zasady trzymałem się z konsekwencją godną lepszej sprawy, a blog zaczął żyć swoim życiem - tzn. rozrósł się ponad podstawowy zestaw zdjęć. Ponieważ adresowany był do widzów o m.in. międzynarodowym składzie, nadałem mu angielski tytuł wzięty wprost z angielskiej wersji tytułu opery (!), której fabuła miasta dotyczy.

W następnym roku, gdy znów zawitałem do Miasta, miałem już także i to konkretne zadanie, by nacykać materiałów z myślą o publikacji w cyberdzienniku!


Niestety, od tamtego czasu, czyli od lat bez mała pięciu, ani razu tam nie bawiłem. Fotozasoby zaczęły się więc wyczerpywać. Jakieś dwa lata temu jęły pojawiać się w „Martwym mieście” zdjęcia nieco przypadkowe i wysmażane trochę na siłę. Tak bowiem krawiec kraje, jak mu materii staje. Ostatnimi czasy nastąpiło zaś zaburzenie cotygodniowego rytmu. Aż nadeszła godzina - owszem, już jest - by przerwać cykl produkcyjny.


Wznowię ów „projekt”, jeśli znów tam kiedyś zawitam, amen. Na razie żegnam się z nim wyborem co lepszych kawałków, kończąc ulubionym zdjęciem z kormoranem.
A teraz pora przenieść motywy z Miasta do „Sadu rzeczy”, tym razem w wydaniu bardziej krajoznawczym.






23 komentarze:

  1. Miejmy nadzieję, iż to tylko hibernacja...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiosna już blisko... ale Miasto daleko. ;-)

      Usuń
  2. Z doświadczenia zarzucę truizmem, że takie przymarznięcia/wypalenia tymczasowe bywają ożywcze. Czego autorowi, sobie i oglądaczom Dead City życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z pustego, jak wiadomo, i Sralomon nie naleje.
      mam jeszcze wprawdzie brazylion zezdjęć, ale to nie to samo już.

      Usuń
  3. Muszę sięgnąć po Rodenbacha. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy nie lepiej sięgnąć po Hoegaardena lub Grimbergena?...

      Usuń
    2. Wiadomo że Hoegaarden jest najlepsze (zwłaszcza latem), ale do Bruges-la-Morte lepiej pasuje Rodenbach

      Usuń
    3. racja, racja, mea culpa - nie zatrybiłem, zapomniałem o tej marce!

      Usuń
    4. nb. dla "Bruges-Vivante" jest miejscowa: Brugse Zot.

      Usuń
    5. W przyszłym roku Teatr Wielki ma wystawić "Umarłe miasto". A do Rodenbacha warto zajrzeć (jest na Wiki), żeby obejrzeć ryciny i jeszcze bardziej docenić twoje zdjęcia. Przeczytać też można, strawne, nawet bez "Rodenbacha". :-)

      Usuń
    6. dzięki, chętnie sięgnę, gdy gdzieś znajdę - w gminnej bibliotece tego nie mieli. ale na operę to mnie wołami nie zaciągniesz.

      jeszcze raz kajam się za skopanie gry słów - arcycelnej, dodam.

      Usuń
    7. Do oper nikogo nie mam zamiaru zmuszać, bo sam nie przepadam. Choć muszę przyznać, że niektóre, w wersji koncertowej całkiem mi się podobały, np. "Orfeusz i Eurydyka" Glucka.

      Usuń
    8. mnie z oper odpowiadają uwertury. gdy zaczną śpiewać... nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, czy wyć do wtóru.

      Usuń
    9. To prawda, że wiele oper słuchało by się lepiej w wersji instrumentalnej (unsangged?).

      Usuń
    10. jest coś takiego - wyciąg fortepianowy. :-) ale nie ma wtedy orkiestry.

      Usuń
  4. Zawsze z przyjemnością się nowe wpisy śledziło. Z czytnika rss zdecydowanie wyrzucać nie zamierzam, a nuż kiedyś z zaskoczenia coś się nowego pojawi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wpisy - to chyba za dużo powiedziane :-)
      ale dziękuję za przyjemnościowe słowa.
      nb. jestem strasznym mamutem, bo nie wiem, co to czytnik rss, a na dodatek nie potrzebuję go ;-)

      Usuń
  5. Niech sobie wisi w cyberprzestrzeni, zawsze można wrócić - autorowi i czytelnikowi/oglądaczowi:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaglądałam regularnie, daj znać, jak projekt 'się obudzi" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "wszystko, co ma początek, ma też swój kres" ;-)

      Usuń
  7. Zaglądałam i ja. I szkoda bardzo! Bardzo!
    Ale taki "przestój" czasem dobrze robi (wiem po sobie :))
    O.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za szkodę. :-)
      jak wspomniałem, przestój zależy od zasobów materiałowych...
      nie od chęci, czy niechęci.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...