19 grudnia 2014

SBB

Ogromnemu zaniedbaniu uległ w poprzedzającym nas teraz czasokresie sadowy kącik wieczorów (?) muzycznych. Czyli jałowego omawiania kolejnych stu płyt wybranych na podróż na Mars, albo też spoza tej puli i tym podobnych.

Rok rocznicowy, kończący się 2014, uświadomił po rozliczeniu zaistnienie jeszcze jednego okrągłego jak stół jubileuszu (bardzo złe słowo, ale nie chciałem kolejny raz użyć wyrazu „rocznica”. O, użyłem).

Dwadz… Czterdzieści lat temu ukazała się bowiem – bodaj czy nie najlepsza – płyta rodzimego, lechistańskiego rocka. Może więc z tego względu wykluwa się dobry pretekst do odkurzenia zaniedbanego projektu i jednocześnie zakurzonej płytoteki. Sięgam, odkurzam, puszczam i jednocześnie nadaję:

W okrągłym od dziś roku 1974 odbyły się w stołecznym mieście Warszawie, w klubie „Stodoła”, dwa koncerty trio pod tytułem SBB. Nazwa ta, skrót, początkowo miała oznaczać Silesian Blues Band, jako że ze Śląska wzięli się tworzący go muzycy: perkusista Jerzy Piotrowski, utalentowany gitarzysta Apostolis Antymos (typowo śląskie nazwisko) oraz lider całego zamieszania – multiinstrumentalista a przy okazji basista – Józef Skrzek. Wraz ze wzrostem ambicji i samoświadomości muzycznej kolegów tych, nazwę zespołu zaczęto wykładać jako „Szukaj, Burz i Buduj”, co z łatwością tłumaczy się również na język zagraniczny: „Search, Break and Build”. Czesław Niemen, posługując się kpiną, rozszyfrowywał skrót jako „Szukać, Burzyć i Bajdurzyć”. Cóż. Może miał i rację, lecz tylko częściowo. W końcu wszak muzycy z SBB wcześniej wspomagali Niemena w grupie Niemen (1972-73). Nawiasem mówiąc, należy wspomnieć, że jeszcze wcześniej nastoletni Józef Skrzek zdążył przewinąć się przez skład Breakoutu (płyta 70a, rok 1970) – i w ten sposób w jednym akapicie wymienić trzy najlepsze, właściwie bezkonkurencyjne zjawiska polskiej sceny rockowej lat przełomowych 60. na 70., a chyba i do dziś.

Koncerty, o którym była mowa, zostały szczęśliwie nagrane i – po koniecznym skróceniu – wydane na płycie jako debiut zespołu w tym samym 1974 roku.

Materiał muzyczny zaczyna się bardziej od strony „Silesian Blues Band”, solowym bluesem na fortepian i wokal Skrzeka, którego angielską dykcję cechuje daleko posunięta dezynwoltura. Zresztą, odnosi się to tak samo i do polskiej wymowy - czy raczej wyśpiewy - muzyka. Lecz cóż to przeszkadza?

Retrobluesowy czar pryska jak bańka mleka wraz z początkiem następnego obszernego, kombinowanego utworu („Odlot”), w którym z miejsca zespół zaczyna szukać… i tak dalej. To znaczy, wykonany zostaje mocny kop, wnet złagodzony powłóczystą pieśnią („Odlecieć z wami”), o tekście pretekstowym lecz i nie bez pewnej wsobnej poezji, gładko przechodzącą w coraz bardziej chropowatą, jakby improwizowaną materię na rockowe trio. Do dziś nie wiem, w którym momencie Skrzek bardziej gra na przetworzonym basie, czy bardziej na prehistorycznym moogopodobnym syntezatorze, a kiedy – może – na jednym i drugim. W każdym razie, brzmienie uzupełnione raz bardziej, raz mniej delikatnie gitarą „Lakisa” jest potężne i chwilami urywa głowę pazerną drapieżnością.

„Odlot” wraz z bluesową introdukcją albumu wypełnia pierwszą stronę oryginalnego czarnego naleśnika.

Strona druga zaczyna się znów od jazgotliwego solo na czymś, co, jak zawsze myślałem, może być gitarą niewątpliwie poruszaną chwilami smyczkiem. Choć solo to jest na wysokiej nucie zamkniętą całością, to współtworzy drugą złożoną kompozycję płyty, w którą znów wpleciona jest piosenka – „Erotyk” – znów fortepianowa. Gdy piosenka ta ostatecznie wybrzmiewa, w pełni zaczynają rozwijać się syntezatorowo-gitarowe „Wizje”, analogicznie do „Odlotu” z pierwszej strony, ale chyba jeszcze brudniejsze i ostre, świdrujące i przenikliwe. Wieńczy je solo perkusji i czadowe zakończenie motywem granym unisono. Kapitalne.


A teraz kącik wspomnień osobistych: płytę „SBB” SBB poznałem dzięki przyjacielowi-kompanowi muzycznych odkryć i poszukiwań, który miał ją w ojcowskiej płytotece. Tak się nią (płytą) zachwyciłem, że aż w prezencie od tegoż kolegi dostałem inny, również antykwaryczny jej egzemplarz. Jak miło! Chwilę później dowiedzieliśmy się, że reaktywowane SBB znów zagra w naszym mieście (choć nie w „Stodole”). W te pędy poszliśmy nabyć bilety. Cóż… Był to jeden z pierwszych z całego cyklu koncertów, które utwierdziły mnie, że występy na żywo, to nie jest moje ulubione ciasteczko. Nie mówię tu tylko o SBB, lecz o koncertach – nazwijmy to „gwiazd” – w ogóle. Ale to temat na dywagacje przy innej okazji. Dość rzec, że koncert ów (za przeproszeniem) odbyty w roku 1994, wyznacza obecnie kolejną okrągłą rocznicę, dwudziestą. 20 + 20 = 40. Tak to jest.

Wracając do SBB, to koncert może nie zachwycił mnie tak, jak ów nagrany debiutancki, gdyż i kolejne płyty zespołu nie były aż tak świetne. Już następna, „Nowy horyzont”, choć okładkę ma bliźniaczo podobną, tak zwarta i świeża nie wydaje się. Atoli, wielu cennych walorów tej chyba z dziesiątce płyt wydawanych przez całe lata 70. odmówić nie można! Na przykład taka „Ze słowem biegnę do ciebie” z dwoma długimi kawałami. Albo „Follow My Dream” z syntezatorową suitą. Lub wydana w 1979 w NRF „Welcome” z zestawem całkiem zgrabnych, melodyjnych piosenek i jednym superczadowym instrumentalem. Czy choćby ostatnia ze starych płyt „Memento z banalnym tryptykiem”. Jest z czego wybierać w ofercie SBB. Całej nie znam, zwłaszcza, że ukazały się obszerne pudła pełne płyt z archiwaliami.

Do worka stu płyt wybieram jednak tę pierwszą. Tym bardziej, że fenomenalny materiał oryginału wzbogacono na wznowieniu kompaktowym o nie mniej świetne bonusy nagrane w czasie tych samych kwietniowych występów stodolnych z 1974. Zdarza się, że dopychanie extra materiału do skończonej całości starej płyty mija się z sensem. Tutaj jednak dodatkowe utwory lśnią pełnym blaskiem, więc jest i pełen sens, i pełne szczęście: piosenka „Zostało we mnie” (smyczek na strunach gitary!), niesamowity a ponury „Obraz po bitwie”, a nawet boogiebluesowy harmonijkowy wygłup „Figo-Fago” à la Mayall. Tak więc dzisiejsza wersja płyty bluesem zaczyna się i kończy.

Kilka lat temu opublikowano notabene kompletny zapis owych dwóch koncertów („The Complete Tapes 1974”), ale jakoś przegapiłem to wydawnictwo, i nie mogę nic o nim powiedzieć. No a teraz płyt nie sprzedaje się.


88. SBB - SBB (1)





15 komentarzy:

  1. Pan poeta, pan poeta...
    W 74 lub 75 bylam na koncercie SBB w Krakowie, no i nie, zdecydowanie nie! Pamietam tylko, ze mialam ochote uciec, ale nie mialam jak.
    Nie sluchalam ich nigdy wiecej, ala po takim Twoim, zaangazowanym, w(o)pisie zweryfikuje swoje retrowrazenia, podziele sie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co, znowu jakieś rymy? :-)

      nic na siłę! jeden lubi lokomotywy, a inny frutti di mare.
      jeśliś teraz zachęcona, a uciekałaś od SBB 74 - 75 (gdy się te daty przeczyta po angielsku - niezła piosenka, ale innego zespołu), to spróbuj ich od "Welcome".

      Usuń
    2. Zadałeś mi bobu, bo mając taki wybór, na pewno wybrałabym lokomotywy:)
      Ale spróbuję..

      Usuń
    3. to tu się zgadzamy, bo i ja za lokomotywami murem. :-)

      doprawdy nie musisz próbować. dodam odsie tylko, że dziś o 7 rano rozwinąłem prędkość na kompletnie pustej warszawskiej en-esce, słuchając głośno "Odlotu". intensywne doznanie. przyjemność może bucowska, ale przyjemność. ;-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. miałbym tak samo, gdyby nie ta pierwsza płyta ;-)

      Usuń
  3. " i w ten sposób w jednym akapicie wymienić trzy najlepsze, właściwie bezkonkurencyjne zjawiska polskiej sceny rockowej lat przełomowych 60. na 70., a chyba i do dziś"

    Gdybym umiał pisać o muzyce, to na pewno dopisałbym Skaldów (oczywiście ;-) te mniej znane utwory).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu się bardzo zgadzam! A nawet powiem, że zawsze wyżej miałem Skaldów i Niemna niż SBB i Breakout, natomiast rzeczywiście to zdecydowanie najciekawszy czas polskiej muzyki okołorockowej w historii, przynajmniej aż do początków lat 80. i explozji Nowej Fali.

      Usuń
    2. "Korowód", panowie, "Korowód"...
      :-)

      Usuń
    3. Też.

      No i podium robi się za ciasne.

      Usuń
    4. ja za Skaldami to nie bardzo. nie wpuszczam ich na podium, nawet tego najbardziej ambitnego wcielenia.
      jak mówiłem, i pisałem, gdy słyszę wplecione "greatest hits" muzyki klasycznej - rozbijam radio.

      no, ale wszystko jest względne - to samo jest w "41 potencjometrach pana Jana", a to ciekawe dzieło Niemena.

      dodatkowe miejsce na podium zachowałbym dla jeszcze innego krajowego twórcy, ale to opowieść na inny raz.

      Usuń
  4. Swego czasu wymieniłem ją na Dziwny jest ten świat. Też milowy kamień naszego rocka.
    Tylko teraz nie pamiętam, którą, na którą :)

    OdpowiedzUsuń
  5. SBB widziałem na żywo jakieś 5-6 lat temu i o tym występie chciałbym jak najszybciej zapomnieć. A Skrzeka bardzo lubię na płytach nie-SBB-owych, np na drugim longu Breakout albo na dwóch albumach Haliny Frąckowiak (sprzed okresu, gdy zaczęła być paniusią z "Koncertu Życzeń").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam jakieś longi solowego Skrzeka, ale, dalipan, jeszcze nigdy ich nie posłuchałem... :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...