Podobno użytkownicy wszelkiego rodzaju serwisów społecznościowych (Fejsbrzuch) czy dezinformująco-deformujących (Twister) oraz blogów (Błogzpłot) dokonują obecnie masowego rażenia banałem typu obserwacje meteorologiczne czynione na bieżąco, choć nikomu niepotrzebne.
Użytkownikiem tych serwisów nie jestem, ale blogerem - jak widać - tak, więc czuję się w obowiązku porazić banałem meteorologicznym. Uwaga! porażam:
To niesamowite, że w tę sobotę już był śnieg i mróz, a jeszcze tydzień wcześniej - też w sobotę - było tak rozkosznie ciepło. Ba, gorąco!
Dobrze, że to akurat wtedy wybraliśmy się na wycieczkę...
Narodziła się bowiem nowa świecka tradycja. Ta tradycja - sięgająca zeszłego roku - polega na jesiennych wypadach w góry. Wypadach - to dobre słowo, gdyż nie chodzi o coś, co mają inni szczęśliwcy: tygodniowe lub dłuższe wyjazdy lub wręcz wyprawy w Beskidy, Gorce, Bieszczady czy Zawory...
W zeszłym roku zdobyliśmy w ten sposób najwyższe wzniesienie województwa mazowieckiego. Wzgórza Niekłańsko-Bliżyńskie. Kpiarz kpił potem pytając, czy chcemy zdobyć koronę województw... Teraz nasze ambicje sięgnęły dalej - o jakieś 70 kilometrów! Pasmo równie dotychczas nieznane i nieprzetarte: Grząby Bolmińskie.
I - jak się okazuje - piękne to miejsce. Do lubienia, jak Zuzanna kasztany: zwłaszcza jesienią, tak myślę. Grząby - a zwłaszcza Bolmińską Górę - porasta las dębowo-bukowo-sosnowy, cudownie zażółcony o tej porze roku.
Tycie to pasmo i kieszonkowy masyw, ale momentami wrażenie jest jak z konkretnych gór. Są widoki sięgające hen, są stromizny i wąwozy. Kamienie i skały. Jest nawet prawdziwa jaskinia!
Co tu zresztą gadać, stan rzeczy najlepiej ilustrują ilustracje.
17 kilometrów po Grząbach z bazą w Bolminie to solidna wycieczka jak na jedną jesienną sobotę.
Aczkolwiek cel główny wyprawy leżał już poza tym pasmem. Była nim pewna szczególna góra. Góra uwieczniona w literaturze pięknej! Ale o nich - górze i literaturze - następnym razem, na razie: zwiastun...
W Grząbach żem nie był a zwiastun niezwykle intrygującym się jawi, zatem z niecierpliwością oczekuję ciągu dalszego, nerwowo obgryzając paznokcie u stóp.
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia, pozdrawiam!
Jaaa... ale fajnie! Kolorki jesienne to temat bez końca, ale miejsce też mi kompletnie nieznane. Zdjęcia świetne - nr 1 jest moim nr 1 także. A na ostatnim widać doskonale, jak było gorąco :)
OdpowiedzUsuńMarcin -> tylko nie zrób sobie krzywdy obgryzając zbyt łapczywie!
OdpowiedzUsuńIamI -> zdjęć z motywem nr 1 było z 10, bo wypuszczony z betonowej równiny stołecznej nie mogłem przestać strzykać zdjęć wobec nagle takiego widoku.
Jestem dopiero przy kostkach...
Usuńmam nadzieję, że masz cukier w kostkach.
UsuńTradycja... To jest coś ekstra! Podobnie jak foty nr 3 i 5.
OdpowiedzUsuńekstradycja?
UsuńTo jest przy porwaniach samolotu, jak bandyta porywa samolot to możemy go żądać z powrotem, właśnie na zasadzie tej tradycji. To stara tradycja. Jeszcze od początków lotnictwa.
Usuńa furę?
UsuńFurę też. A na ... nam samolot? Przecież nie polecimy nim do Grząbów.
Usuń:) Mnie się podoba (również określenie góry klasy B ;)).
OdpowiedzUsuńO.
zaiste malowniczo tam.
UsuńBardzo ładne grząby! Zdążyliście tak w jeden dzień?
OdpowiedzUsuńano. plan był taki, że z Kielc jedziemy pociągiem do stacji Wierna Rzeka, a stamtąd idziemy do Chęcin, ale nie zdążyliśmy na ten pociąg. i bardzo dobrze, bo z Chęcin byłoby trudno się wydostać pod wieczór...
UsuńPowiem ci na to, że Góry Izerskie jawią się płaskie, jak się na nie wchodzi od strony Jakuszyc i od razu człowiek znajduje się na wysokości ponad 800 metrów n.p.m, więc przy nich Twoje tycie pasmo i kieszonkowy masyw, całkiem groźnie się prezentują:)
OdpowiedzUsuńtak, ale same Jakuszyce są na takiej mniej-więcej wysokości, więc nic dziwnego. ale pamiętam, że od Szklarskiej Poręby się trzeba nawdrapywać. a od Zakrętu Śmierci w dół - spada się na łeb na szyję. no i skał tam dużo, i widoki na Karkonosze!
Usuńnie... Grząby to tylko pasemko Gór Świętokrzyskich. Góry Izerskie to porządne góry.
a co do wrażenia jakuszycko-izerskiego, przypomina mi to, żebym pokazał w blogu najwyższy - cha cha - szczyt Belgii.
Takie kieszonkowe góry są kwintesencją górskiej przygody. Ja je uwielbiam!
OdpowiedzUsuń