Było to dziesięć lat temu. W Centrum Handlowym... nie, w Centrum Nauki "Kopernik", nie, przepraszam, w Centrum Sztuki Współczesnej dawali mini-retrospektywę Siergieja Paradżanowa, naczelnego wizjonera kina CCCP, artysty prześladowanego właściwie za samą niesowieckość tematyki i stylu twórczości. Pokazywano trzy filmy, które kolejno można nazwać huculskim, ormiańskim i gruzińskim. Najwcześniejszym z tego trio były "Cienie zapomnianych przodków" na motywach prozy Mychajło Kociubyńskiego ("Tini zabutych predkiw"). Czy już sam tytuł nie skłoniłby do pójścia do kina? O filmie nie będę pisał, bo to ma jeszcze mniejszy sens niż taniec o architekturze.
O czym jednak chciałem tu napisać, to że dzięki temu seansowi pierwszy raz dane mi było spotkać się z egzotyczną kulturą ludowa Huculszczyzny i jej muzyką. Szczególnie pasterskie sygnały na trombitach i rogach pozostawiły przekonanie, że trzeba mieć ich nagrania. I wkrótce wszedłem drogą kupna w posiadanie płyty "Huculszczyzna - muzyka ukraińskich Karpat" w wykonaniu rodziny Tafijczuków spodWerchowyny (wyd. Koka).
Nie minęło czasu wiele, a znów odwiedzałem CSW, tym razem na koncert tegoż zespołu. Po roku ukazała się następna płyta, część druga, czyli vol. 2. Muszę przyznać, że są to dwie z trzech najpiękniej, a może raczej najstaranniej wydanych płyt, jakie mam. Pudełeczka z surowej tektury rozkładają sie na dwie strony. Wewnątrz, w kopercie tkwi płyta, a boczne skrzydełka trzymają książeczki - z opisem zawartości płyty, muzyki i instrumentów, itd. oraz z tekstami huculskich legend. Wszystko w dwóch wersjach językowych. Na pudełku - fragment prawdziwego płótna z prawdziwym (czy aby?) huculskim haftem.
Sama muzyka... cóż. Mamy tu do czynienia z ludową surowizną w skrajnym wydaniu. Oprócz wspomnianych sygnałów pasterskich nagranych live i on location, czyli na połoninach, mamy oczywiście tańce, melodie towarzyszące obrzędom weselnym i przyśpiewki. Powolne przyśpiewki w charakterystycznej formie "kołomyjki", gdzie melodia jest właściwie w każdym przypadku wciąż ta sama. Nie jest, jak na reszcie Ukrainy, typowa ruska muzyka, w której dominują polifoniczne śpiewy wywodzące się z obrządków prawosławia. Tu słychać wpływy karpackie i zakarpackie - węgierskie, cygańskie, żydowskie. Muzyka instrumentalna może przybierać formy ekstremalnie gargantuiczne sięgając rozmiarów ponaddwudziestominutowych. Wysluchanie całości takiego utworu jest prawdziwym wyzwaniem. Zwłaszcza, że to przecież muzyka nie do słuchania a do tańca. Zresztą i wytańczyć tak 20 minut byłoby wyzwaniem nie mniejszym. Kto ciekawy - i odważny - niech posłucha. Kto umie, niech i potańczy.
Oprócz nagrań rodziny Tafijczuków, wyszła też u nas płyta kapeli Romana Kumłyka, mistrza rodzimych folkowców spod znaku Orkiestry pod wezwaniem świętego Mikołaja i Werchowyny. Muzycznie oczywiście podobna to rzecz, od strony edytorskiej dużo zwyklejsza. Ech, kiedyś kupowało się na bieżąco rozmaite pozycje krajowej fonografii etnicznej. Potem już nie.
Ale ludowa muzyka repetytywna, minimalistyczna i transowa jeszcze powróci - tym razem w wersji znad Pilicy!
Do usłyszenia!