21 sierpnia 2011

Z wizytą w Muzeum Afryki Środkowej

Parę ciepłych chwil w ostatnich dniach mogło przywieść na myśl Afrykę. W której nie byłem. Ale byłem za to w Muzeum Afryki. Konkretnie - Afryki Środkowej.
W podmiejskiej dzielnicy Brukseli - Tervuren wznosi się wyczesany pałac, zbudowany od razu z myślą o eksponowaniu wspaniałości Czarnego Lądu.



Jak każde szanujące się państwo europejskie, Belgia chapnęła w drugiej połowie XIX wieku kawałek zamorskiego terytorium, nieproporcjonalnie wręcz duży względem swoich własnych rozmiarów i znaczenia - dzisiejsze Kongo, wcześniej Zair, wcześniej Kongo Belgijskie.
Nie stało się to jednak za sprawą wypraw militarnych czy długotrwałej penetracji handlowej, jak w przypadku głównych kolonizatorów. Ogromna połać Afryki przeszła bowiem bezpośrednio na własność króla Leopolda II Koburga za pomocą sprytnych rozgrywek dyplomatycznych i jego osobistych inicjatyw badawczych - między innymi wypraw Stanleya (tego Stanleya od Livingstone'a). Miałem już okazję wspomnieć tu mało świetlaną postać brodatego władcy. Odebrano mu tę zabawkę, którą nie potrafił się grzecznie bawić przez bez mała ćwierć wieku (miliony ofiar) dopiero na rok przed jego śmiercią w 1908.
Przejęcie administracji w Kongo przez rząd Belgijski miało zakończyć bezlitosny sposób eksploatacji kolonii.
Wtedy też otwarto muzeum w Tervuren.



I cóż znaczy kilka tych ofiar samego muzeum wobec milionów innych ofiar administrowania Leopolda w jego zamorskich włościach? Mianowicie, dla uświetnienia ekspozycji nowootwartego muzeum importowano, prócz innych próbek kongijskich towarów, kompletną wioskę murzyńską wraz z mieszkańcami. Niestety, nie pomyślano, o tym, że murzyńskie chaty nie mają żadnych urządzeń grzewczych i zimą mieszkańcy wioski wymarzli na śmierć.
Tak. Generalnie, można powiedzieć - choć może zabrzmi to niefortunnie - biały człowiek ma trupa w szafie.
Samo muzeum miało realizować pozytywny program propagandowy, kładąc nacisk na dobrodziejstwa cywilizacji i oświaty, które przynieśli do kolonii Europejczycy. W holu widzimy posągi przedstawiające wyrywanie - niemal dosłownie - czarnych mieszkańców Afryki z rąk arabskich handlarzy niewolników itd.



Dzisiejsza ekspozycja muzeum niewiele, myślę, zmieniła się od czasów kolonialnych. Tak samo pokazane są na przykład proces uprawy i pozyskiwania kakao, z tym że dziś nie jako obiektu eksploatacji a przedmiotu handlu.
Oczywiście oglądamy przekrój przez świat przyrody Afryki. Niekiedy dosłownie - jak w przypadku kopca termitów. Po za tym, jak to w muzeum przyrodniczym - rozmaite rośliny, zwierzęta od owadów i pająków, po majestatycznego afrykańskiego słonia (niestety wypchane, ale za to tańsze w utrzymaniu).



Poza tym, jak to w muzeum etnograficznym - przedmioty rękodzieła, narzędzia, wytwory artystyczne. Różne aspekty kultury - jak cała ta fantastyczna afrykańska sztuka "makijażu"...
Hmmm... ok , napiszę to: znajomi Belgowie zeznają, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu wśród eksponatów części etnograficznej znajdowali się też wypchani ludzie. Oczywiście, nie Belgowie.

Refleksja po obejrzeniu wystaw taka, jak zwykle - jak na przykład po lekturze "Hebanu" Kapuścińskiego - przyroda wspaniała, ale groźna, ludzie nieszczęśni, państwa przegrane. Nie czas i miejsce tu na snucie refleksji historiozoficznych i antropologicznych nad przyczynami tego stanu.



Po zwiedzeniu muzeum, postanowiliśmy pozostać w klimacie i skoczyć do czarnej dzielnicy Brukseli na obiad. Cóż, może źle trafiliśmy, a może kuchnia afrykańska jest odbiciem ciężkich warunków bytowania na tym dziwnym kontynencie. Koza nie nadaje się po prostu do jedzenia, a maniok to wyjątkowe paskudztwo. Tylko afrykańskie piwo dało się wypić, ale jak dotychczas problem miałem tylko z piwem z Konstancina-Zdroju.

Na koniec ciekawostka nie związana z problemami Czarnego Lądu - zabawna fontanna na zamknięciu alei wiodącej do Tervuren z Brukseli.







7 komentarzy:

  1. Ja to niestety mam taki problem, że będąc za granicą mam zawsze za mało czasu na zwiedzanie i fotografowanie, więc muzea niestety odpadają. Choć pewnie do tego i tak bym nie wstąpił.
    No nic, obiecałem sobie wycieczkę tylko do najważniejszych Berlińskich muzeów - tydzień powinien wystarczyć...

    OdpowiedzUsuń
  2. no tak, zależy jeszcze po co się za tę granicę jedzie ;-)

    ale powiem Ci, że normalnie nie mam zwyczaju zaliczania muzeów - chociaż je lubię, co wiesz, i jak wiem, i Ty je lubisz, i ja to lubię,
    bo lubię, gdy człowiek nie gardzi wystawioną w muzeum szkatułką drewnianą intarsjowaną od Przysposobienia Wojskowego Kolejarzy dla JP - więc jeśli jestem w jakimś mieście, dajmy na to jeden dzień, wolę posnuć się po ulicach z wysnuwaniem się na przedmieścia włącznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. I koniecznie z zaglądaniem na osiedla blo... powojennych kamienic.

    OdpowiedzUsuń
  4. to mniej.. choć też się zdarza. np. w pięknym mieście Paryżu są takie bloki, że głowa puchnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba tam bloki są już poza Paryżem. Cwaniaki, sprytnie wykroili granicę administracyjną tak, że bloki są poza nią.

    OdpowiedzUsuń
  6. i tu się mylisz, jak najbardziej wewnątrz Periferika, a nawet Periferika Interjer.
    na obrzeżach, ale jednak, np.:

    http://maps.google.pl/maps?q=paris&hl=pl&ll=48.822293,2.365483&spn=0.003716,0.010986&sll=48.824271,2.300262&sspn=0.118894,0.351563&vpsrc=6&t=k&z=17

    http://maps.google.pl/maps?q=paris&hl=pl&ll=48.876373,2.395599&spn=0.003712,0.010986&sll=48.824271,2.300262&sspn=0.118894,0.351563&vpsrc=6&t=k&z=17

    OdpowiedzUsuń
  7. B. solidny txt badawczy! W stylu Rousseau niemalże!

    Jak byłem w Belgii, to bardzo im zazdrościłem, że w każdym sklepie z antykami można kupić afrykańskie tarcze, dzidy, maski i inne gadżety. Dopiero zasuszone murzyńskie główki-miniaturki wiszące na wystawie, lekko mnie zbiły z pantałyku.. Ale i tak byłem wtedy w wieku raczej bezrefleksyjnym.

    Czy tam naprawdę można wprowadzać słonie? W takim razie, możnaby kiedyś wpaść do tego muzeum wraz ze stadem słoni. W ramach refleksji.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...