Czasem w życiu bywa i smieszno, i straszno... A czasem bywa, że taka jest czyjaś biografia jako całość. Na przykład, biografia Tadeusza Pruszkowskiego.
Tadeusz Pruszkowski był polskim malarzem pierwszej połowy dwudziestego wieku. Odwrotnie, niż w klasycznym przypadku (a może to też zdarza się na tyle często, by być klasycznym przypadkiem?), za życia niezmiernie popularny, po śmierci właściwie zapomniany. Dlaczego? Ano, chyba dlatego, że był twórcą na wskroś tradycyjnym, jeśli chodzi o stronę formalną dzieł. Tak samo, jak i plejada jego uczniów. Do tytułowych stron historii sztuki i świadomości przeciętnego ynteligenta przeszli twórcy bardziej awangardowi. Może i nawet słusznie w tym przypadku. Malarstwo Pruszkowskiego było odrobinę takie, jak to się mawia, schlebiające mieszczańskim gustom. Widać to dobrze w jego najbardziej znanym obrazie, "Melancholia" (najbardziej znanym, a przynajmniej najczęściej reprodukowanym w albumach o polskim malarstwie). Niby wszystko w porządku, ale...
Z drugiej strony - co wybrałbyś, czytelniku, stojąc na rozstajnych drogach życia: sławę i majątek za życia, a zapomnienie po śmierci, czy nędzę i niezrozumienie z pośmiertnym uznaniem i niebotycznymi cenami dzieł? Bo ja wybieram kombinację alpejską z obydwu dróg: sława, uznanie i wysokie wyceny i za życia, i po - czyli model "Picasso". No dobrze... Wróćmy do Pruszkowskiego.
Otóż, około stu lat temu, pielgrzymując - jak każdy szanujący się malarz tamtych czasów - do Paryża (właściwie po co?), zapadł był na suchoty. Suchoty z gatunku galopujących. I prawie umarł. Podobno przyjaciele wnieśli go - wycieńczonego i wychudzonego do postaci szkieletu - do pociągu, by mógł umrzeć w Polsce... Atoli, Pruszkowski, ku zaskoczeniu wszystkich, nie tylko nie umarł, ale i zupełnie wyzdrowiał. Relacje jego późniejszych uczniów, przekazują nam postać jowialnego, pełnego energii grubasa. Tak, nawet tak nazywano tego najbardziej popularnego wykładowcę warszawskiej Szkoły (potem Akademii) Sztuk Pięknych - Grubas (albo Prusz).
W tych czasach, oprócz popularności wśród studentów wynikającej z przymiotów swej osobowości, cieszył się również wzięciem jako twórca "pomłodopolski" i portrecista wśród elit II Rzeczpospolitej. To zaś dawało mu tak zwane solidne podstawy finansowe. Pozwoliły mu one na wybudowanie sobie willi w Kazimierzu nad Wisłą. A trzeba wiedzieć, że Pruszkowskiego uważa się za "odkrywcę" Kazimierza, i chyba bardziej to zasadne, niż w przypadku "odkrycia" Zakopanego przez Chałubińskiego..
Jako profesor Akademii, organizował tu plenery swoich studentów, skonfederowanych w przez niego utworzone, i, jak by się to dziś powiedziało, animowane bractwa malarskie. Pierwsze z nich - Bractwo Świętego Łukasza, i drugie, późniejsze - Szkołę Warszawską. Grupy malarzy, tak jak ich pryncypał, raczej rzemieślników i tradycjonalistów. Także, jak i on, dziś nieco zapomnianych, ale w swoich czasach popularnych. Co przejawiało się na przykład w realizacji lukratywnych zamówień publicznych - czyli państwowych, czyli sanacyjnych, czyli prawie-mocarstwowych - na malarstwo monumentalne, zdobiące obiekty publiczne, okręty RP itp. Prawdopodobnie w ogóle, jak to się czasem zdarza, Pruszkowski był przypadkiem lepszym pedagogiem, "szamanem" sztuki, niż artystą.
Zapomnienie, o którym piszę, nie oznacza, że te grupy i ci ludzie nie zajmują poczesnego miejsca w historii sztuki polskiej. Mam na myśli to, że raczej nie funkcjonują w świadomości społeczeństwa. Ktoś powie, że w świadomości społeczeństwa nie funkcjonuje żaden twórca z tak zamierzchłej przeszłości. Ale chyba na przykład taki Witkacy jakoś się w niej osadził. I to nawet mimo że tak wcześnie "złamał pędzel". Może zresztą źle to sobie wszystko wyobrażam, ale Ty, czyleniku, możesz zawsze zrobić eksperyment - spytaj kogoś wykształconego, ale nie w dziedzinie sztuki, o nazwiska jakichkolwiek malarzy przedwojennych. Spytaj swoją ciotkę. Nie wiem doprawdy, co wyjdzie z takiego eksperymentu.
Za sprawą tych plenerów, miasteczko zyskało sławę kameralnego letniska, którą cieszy się do dziś (chociaż chyba nie jest już kameralne, zwłaszcza w weekendy, chyba, że tłok nie przeczy kameralności, a tylko ją zatłacza). Sama willa Pruszkowskiego była jednak postrzegana jako przejaw bezczelności wobec pejzażu Kazimierza. Kto zna miasteczko, a chociaż widok z rynku, ten pewnie przypomina sobie jej klocek widniejący na prawo od zamku.
Mnie ona nie przeszkadza. Po pierwsze - zgrabnie uzupełnia układ dominant nad rynkiem (tzn. pierwotny zestaw fara - zamek - wieża zamkowa). Po drugie, bardzo pasuje do miejscowej architektury, cóż, po prostu wygląda trochę jak osobna część zamku, tyle, że nie w ruinie. Po trzecie - (dla mnie) zawsze tam była. Po czwarte - jest po prostu ładna.
Wspomniane środki finansowe, czyli tzw. gruba kasa, umożliwiły Pruszkowskiemu uprawianie drugiej po malarstwie ( i nauczaniu go) pasji życia - lataniu. Nie wiem już, czy samolot był jego własny (rzadkość i dziś, no nie?), czy jakoś wynajmowany, dość, że nasz malarz jest bohaterem następującej anegdotki:
Latał sobie raz w najlepsze, gdy nagle jakiś defekt jego awionetki zmusił go do awaryjnego i dość gwałtownego lądowania na przypadkowym polu. Gdy pokiereszowany i poobijany wygrzebał się z wraku, zadał kmieciom, którzy naturalnie zbiegli się zaraz z okolicy, sakramentalne pytanie "gdzie jestem?". Na co usłyszał jakże dającą do myślenia odpowiedź: "W Raju. U pana Pruszkowskiego" .
(Chyba nawet - nie pamiętam teraz dobrze - było to "u pana Tadeusza Pruszkowskiego"). Sic!
Oczywiście chodziło o miejscowość (majątek) Raj, której właścicielem był jakiś inny pan Pruszkowski.
Se non è vero, è ben trovato. Przez samego bohatera? W każdym razie, byłby to drugi raz, gdy przeżył własną śmierć?
Do trzech razy sztuka, można by rzec. Ścieżka losu bohatera niniejszego wpisu, tak jak i większości mieszkańców naszego kraju, skręciła gwałtownie we wrześniu 1939 roku.
Pruszkowski przerażony rzeczywistością okupacyjną - i jej grozą - właściwie odmówił wychodzenia z domu. Siedział w swoim mieszkaniu na Lwowskiej i malował na sprzedaż "główki kobiece, bardzo złe" (jak to określiła jego uczennica, Monika Żeromska).
Ostrożność ta jednak nic nie dała. Wygarnięto go prosto z mieszkania - były i takie formy łapanek - i rozstrzelano jako zakładnika w jednej z masowych egzekucji.
Charakterystyczny polski los? I smieszno, i straszno.
reprodukcje obrazów T. Pruszkowskiego znalezione w internecie
Ja tam się nie znam na sztuce, ale takie obrazki to właśnie u moich babciów i ciociów na ścianach wisiały były sobie. W sumie nic specjalnego ani w złą, ani w dobrą stronę. Jednym okiem wlata, drugim wylata. Tyle ode mła.
OdpowiedzUsuńależ ja nie mówię, że to zły był malarz. to dobre malarstwo, tylko oczy tej pani jakieś takie... za duże ;-)
OdpowiedzUsuńArtysta uprawiający dialog ze sztuką klasyczną, z b. dobrym warsztatem
OdpowiedzUsuńPolecam książkę o autorze "Buda Na Powiślu" o działalności dydaktycznej malarza napisana przez jednego z jego uczniów.
zgadzam się z opinią z pierwszego zdania.
Usuńa książkę - polecam rówież :-)