28 czerwca 2011

Mariańskie Porzecze

Dziś nie będzie tak śmiesznie.


Oto kościół w Mariańskim Porzeczu, 50 kilometrów od Warszawy, w Garwolińskiem, że tak powiem. Zbudowany w latach 1769 - 1776 dla - jak sama nazwa wskazuje - zakonu marianów.

Jeśli już jego zewnętrzny wygląd zdaje się naśladować ówczesne kościoły murowane, to w środku ściema odchodzi na maksa.

Poza zwykłymi przedstawieniami figuralnymi widzimy bowiem wszędzie - dosłownie - malarską iluzję porządnej, murowanej świątyni.



Dawni zakonnicy zdają się mówić poprzez tę formę i wystrój: "Chcielibyśmy bardzo mieć kościół kamienny. Ale nie mamy. Ale udajemy, że mamy".
Chociaż nas jednak nie oszukają najwymyślniejszymi trickami trąp-lej, zastanówmy się dlaczego próbują.

Wbrew obiegowej opinii o czynie Kazimierza Wielkiego, kraj nasz stał długie wieki budownictwem drewnianym (a jeśli tego dziś na pierwszy rzut oka nie widać, to ze względów, które zostaną wspomniane na koniec).

Przyczyny są proste, ale nie zaszkodzi ich tu wymienić.
Drewno miało - mówimy o dawnych czasach - trzy podstawowe zalety: taniość, dostępność i słabe przewodnictwo cieplne.

Zacznijmy od tej ostatniej cechy. Murowane budynki dawały znakomite schronienie przed wrogiem, ale już nie tak dobre przed zimnem.
Jak podaje Witold Krassowski, aby ściana kamienna nie przemarzała - czyli: nie pokrywała się w czasie mrozów od środka domu szronem - musi być około metrowej grubości. Dla cegły wartość ta spada o połowę, ale dla drewna wynosi zaledwie kilkanaście centymetrów.
Niegłupi ów profesor zwraca też uwagę, że do wybudowania ściany ceglanej zużyć trzeba było więcej drewna, niż do postawienia ściany drewnianej o tej samej powierzchni.

Nie dziwota więc, że pierwszy po wojnie trzynastoletniej polski zarządca zamku malborskiego wytrzymał w pałacach wielkich mistrzów tylko jedną zimę. Następną już spędzał - przytomniak - w drewnianym domu, który polecił zbudować dla siebie na zamkowym dziedzińcu.

Z podobnych powodów, jak zeznaje świadek z epoki sarmackiej (za J. Tazbirem): „z pałaców i zamków tak wiele pustkami stoi, a ich dziedzice wolą pod snopkami czasem mieszkać niż pałac konserwować".

Pozostałe walory drewna - to jest taniość (względem cegieł i kamienia budowlanego) i dostępność (w dawnych czasach, przypomnę) nie wymagają chyba dłuższych dywagacji. Można dorzucić jeszcze jedną - szybkość procesu inwestycyjnego w porównaniu z czasochłonnym murowaniem.

Poseł francuski de Chavagnac zapisał w 1668 roku w Warszawie: "W tydzień wybudowano mi dom godny pomieszczenia monarchy". Jeśli nawet za zachwytami nad jakością kwatery stoi typowa dla baroku przesada, to niekoniecznie za relacją tempa prac. Już wtedy istniała swego rodzaju prefabrykacja, długo jeszcze niedostępna w technologii murowanej.

Co do wad, to budynki z drewna mają jedną zasadniczą i dość oczywistą: są łatwopalne.
Za sprawą tej cechy, nuncjusz papieski w końcu XVI wieku mógł błysnąć dowcipem, mówiąc o odwiedzanych dworach, że nigdy jeszcze nie widział tak pięknie ułożonych stosów opału.
Cóż, dawni inwestorzy drewnianych budowli musieli działać ze złotą maksymą w pamięci: "to się odbuduje".
Co, biorąc pod uwagę wcześniej wymienione zalety, nie było tak trudne.

Walec historii zrobił jednak swoje, i zabytków drewnianych - poza kościołami, i tym, co się chroni w skansenach - zbyt wielu nie znajdziemy.



Po namyśle nad sposobem prezentacji tu rozmaitych rzeczy, postanowiłem nie zalewać blogu całą tą sraczką dziesiątków zdjęć, które zwykle robi się w takich okolicznościach. A raczej wybrać to jedno - dwa (no... trzy...), które najlepiej oddadzą charakter pokazywanych miejsc. To dobre ćwiczenie bolesnej sztuki eliminacji zbędnego nadmiaru.

Ech, czasy filmów w aparacie. Człowiek długo się zastanawiał nad wyborem motywu i z rozmysłem kadrował, dopiero potem strzelał zdjęcie. Tera strzela ich tysiąc, a dopiero potem zastanawia się nad wyborem motywu i kadru.

Ale dość już tych dygresji i opowieści! Któż bowiem jest w stanie przeczytać tekst, który zajmuje więcej miejsca niż ilustrujące go obrazki? Ja nie.


PS Zapomniałem polecić - złaknieni większej liczby zdjęć mogą chętnie odwiedzić blog Krabianki: o, tu, tutaj i jeszcze tam. Polecam!

8 komentarzy:

  1. Historia ciekawa, zdjęcia takoż. Powiem tak (cytując żurorów z teleturniejów): zdjęć powinno być tyle, ile PT. blogowicz uważa za słuszne - w jednym temacie może być jedno, a w innym pięć czy dziesięć. Ja też wolę raczej mniej niż więcej, ale akurat w tym przypadku więcej zdjęć by nie zaszkodziło. Moim zdaniem oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  2. Popieram powyższe, jeśli o ilość zdjęć w tym wpisie idzie. Ja zazwyczaj staram się nie przekraczać 10 zdjęć na post, z tym że ja mało piszę, ponieważ jestem analfabetą.

    OdpowiedzUsuń
  3. a Twoje wynurzenia, jak rozumiem, zapisuje osobista sekretarka?

    dzięki Wam obu za sugestie. czasem trudno wyważyć proporcje między tekstem a ilustracjami.
    lecz bez obaw, jakieś zdjęcie z M.P. jeszcze się tu pojawi, spokojna dynia.

    OdpowiedzUsuń
  4. od razu widać kobiecą dłoń.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ze zdjęciami dobrze stopniować. We wpisie kilka a jak ktoś chce więcej to link do galerii :)

    BTW ciekawie napisany wpis.

    OdpowiedzUsuń
  6. dziękuję.
    ale jeszcze tworzyć galerię? uff... to za dużo :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja mam odpowiednie galeryje na picasie skąd linkuję zdjęcia. I tak i tak wgrywam, więc. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...