Co to jest życie? Życie to jest czas dany człowiekowi na przeczytanie tych wszystkich książek, których jeszcze nie przeczytał.
To była uwaga natury ogólnej. A teraz szczegóły, czyli do tzw. rzeczy.
Przyszedł był niedawno, jakoś w zeszłym roku, w moim życiu moment na przeczytanie znanej, a jeszcze nie czytanej książki: „Doktor Żywago”. Mój Boże. Takiej bzdury dawno nie widziałem. W sumie władze radzieckie miały trochę racji nie uznając nobla dla Pasternaka i zabraniając mu przyjąć nagrodę... Nie - odszczekuję. Władze radzieckie racji mieć nie mogły, zwłaszcza w odniesieniu do pisarza, jak na warunki stalinowskie, bezkompromisowego i niezeszmaconego.
Może nobel należał się wówczas za samo ostatnie zdanie książki:
„Wprawdzie uzdrowienie umysłów i swoboda, których się spodziewano po wojnie, nie nastąpiły wraz ze zwycięstwem, jak tego oczekiwano, ale mimo to przeczucie wyzwolenia unosiło się w powietrzu przez wszystkie powojenne lata i stanowiło ich jedyną historyczną treść.”?
W sumie więc wartość „Doktora Żywago” widzę w napomknięciu mimochodem raz i drugi, w samej końcówce, o Gułagu, o stalinowskim terrorze, który przeczołgał do szczętu naród rosyjski, a zwłaszcza jego kwitnącą gałąź-inteligencję. Panoramą bowiem jej losów w tużprzed- i porewolucyjnej Rosji powieść ma ambicję być.
O czym jest w rzeczywistości? W rzeczywistości opowiada o perypetiach młodego lekarza, wynikających w dużej mierze z faktu, iż pragnie on wtykać swój członek w inną niewiastę, niż poślubił. W efekcie fata miotają nim po arenie wydarzeń. Bohaterami drugoplanowymi też miotają, a areną tą jest bezkres matki-Rosji. Przy tym wszystkim, protagoniści bezustannie w tym śnieżnym bezkresie na siebie wpadają, stykają się i spotykają, jakby Rosja to był Piotrków Trybunalski. Może to jakaś wielka metafora literacka, a ja się na metaforach, przenośniach i przypowieściach nie znam. W każdym razie - cierpi na tym szary realizm powieściowy...
Całość natomiast polana jest dość nieznośnym modernistycznym sosem. Zresztą, posłuchajcie:
„Znieruchomiała i przez kilka chwil nie mówiła, nie myślała i nie płakała, okrywając trumnę, kwiaty i ciało całą sobą, głową, piersią, duszą i swymi dłońmi, wielkimi jak dusza. Wstrząsały nią powstrzymywane łkania. Dopóki mogła, walczyła z nimi, ale nagle stawało się to ponad jej siły, i łzy oblewały jej policzki, suknię, ręce i trumnę, do której się tuliła. Nic nie mówiła i nie myślała. Szeregi myśli, wspólnych pojęć, wiadomości i oczywistości same przez się mknęły, pędziły poprzez nią jak obłoki po niebie, jak w czasie ich dawnych nocnych rozmów. Oto, co dawało jej kiedyś szczęście i poczucie wyzwolenia. Wiedza nie umysłu, lecz serca, gorąca, przekazywana sobie nawzajem, instynktowna, spontaniczna. Takiej wiedzy pełna była i teraz, ciemnej, niepojętej wiedzy o śmierci, gotowości do niej, odwagi. Jak gdyby już dwadzieścia razy żyła na świecie, wciąż traciła Jurija Żywagę i zebrała w sercu tyle doświadczenia, że wszystko, co odczuwała i robiła przy tej trumnie, było właściwe i na miejscu. O, jakaż to była miłość, swobodna, niezwykła, do niczego nie podobna! Oboje myśleli tak, jak inni śpiewają.” I tak dalej. Rozbawienie i irytacja.
Swoją drogą, ciekawe, jak wygląda słynna
Ale wiersze - „wiersze Jurija Żywagi”, umieszczone jako „aneks” - są dobre.
Pretensjonalnemu i śmiesznemu dziełu niezłomnego Pasternaka mogę przeciwstawić dziełko mniejsze, bardziej intymne, zakrojone na skromniejszą skalę i choć dorównujące może „Doktorowi” pewnym sentymentalizmem, to napisane z autentycznym, niekłamanym talentem, a co więcej z czystoludzką prostotą.
Powieścią na podobny temat, czy o podobnym motywie (rosyjskiej inteligencji stojącej w obliczu kopania jej po tyłku przez historię), którą potencjalnemu latającemu czytelnikowi mogę polecić z czystym sercem i lśniącym sumieniem o aromacie pigwy (zaczynam jak Pasternak?), jest „Biała Gwardia” Bułhakowa. Jednego z moich, notabene, ulubionych opowiadaczy. I także przeczołganego przez System, choć nie aż tak, jak Mandelsztam, Pilniak, czy ci bohaterowie „Doktora Żywago”, którzy spotykają się w epilogu...
Zakrojenie to dotyczy zarówno skali czasu, jak i obszaru geograficznego, w jakim poruszają się postacie. Książka opowiada bowiem o tym niezwykłym - a trochę i nieznanym szerzej, jak się zdaje - okresie historii Kijowa, kiedy i stolica ta, i autor byli świadkami „dziesięciu kolejnych zmian władzy”.
Podobnie jednak, jak i inne wczesne dziełka Bułhakowa, przepełnione jest miłością do rodzinnego miasta, a taka miłość zasługuje na naszą sympatię i szacunek. Aczkolwiek dociera się tu do problemu, jak to się mówi: na czasie. Bułhakow jest Rosjaninem, a jego Kijów jest miastem rosyjskim.
Z tym zrusyfikowaniem - choć z pewnością innym niż wiek temu - zetknęliśmy się osobiście w czasie naszej wakacyjnej ukrainistyki półtora roku temu. Język rosyjski wydaje się dominować w stolicy Ukrainy. Co dopiero musi być tam, na wschodzie tego kraju?
Wróćmy jednak do Bułhakowa, literatury, historii i geografii.
Spróbujmy wyliczyć te „dziesięć zmian władzy”, w Kijowie w okresie Wielkiej Wojny i Rewolucji, o których pisał:
1. car - wiadomo, do III.1917
2. rząd Kiereńskiego po rewolucji lutowej, III.1917
3. Centralna Rada Ukraińskiej Republiki Ludowej, XI.1917
4. bolszewicy (I raz), II.1918
5. CR i Niemcy, III.1918
6. „Hetman” Skoropadski, IV.1918
7. Dyrektoriat Państwa Ukraińskiego (Petlura), XII.1918
8. bolszewicy (II raz), II.1919
9. Ukraińska Armia Halicka, VIII.1919
10. „Biali” - Denikin, IX.1919
11. bolszewicy (III raz), XII.1919
12. Polacy i Petlura, V.1920
13. bolszewicy (IV raz), VI.1920
A więc nie dziesięć, a dwanaście. Z tym, że ostatnich Bułhakow już nie doświadczył. Polaków w Kijowie nie doczekał się, bo wcześniej zmobilizowała go „Biała” Armia Ochotnicza Denikina i wywiozła jako lekarza wojskowego na Kaukaz...
No, Ukraińców zaś Bułhakow nie kochał, a Petlury wręcz nienawidził. Niestety uczucia te nie wzięły się znikąd - motyw zakatowania w zimową noc przy kijowskim moście Żyda przez ukraińskiego atamana powraca w tylu utworach pisarza, że wydaje się być naocznym świadectwem. Chociaż - należy dodać - okrucieństwo było ówczesną normą postępowania każdej ze stron obrotowej sceny politycznej.
Co z geografią? Geografią „Białej Gwardii” jest czule nienazwane z nazwy miasto Kijów, a jej epicentrum - dom rodziny Turbinów przy „Aleksiejewskim Zjeździe”, numer 13.
Tak więc książka zalicza się do tego niezwykle cennego i cenionego przeze mnie odłamu literatury, który opisuje konkretne i namacalne miejsca oraz obiekty. Wspomniany dom znajduje się w połowie Andrzejewskiego - jak w rzeczywistości brzmi jego nazwa - Zjazdu, krętej i - jak owa nazwa wskazuje - opadającej ku rzece ulicy porastanej rozmaitymi domkami z ubiegłych stuleci, a której nazwa bierze się od górującego nad nią soboru świętego Andrzeja w stylu rusko-barokowym. Sam Bułhakow - w młodości - mieszkał przy Andrejewskim Uzwizie, co wraz z faktem, iż był z wykształcenia lekarzem, pozwala dostrzec w głównym bohaterze powieści autobiograficzne połyski...
Aha. No i opisuje te zmiany władzy, prowokacje, tłum, te bezsensowne obrony i żenujące natarcia, te niepotrzebne śmierci... Jakoś znajome.
Trochę mi się ten wpis rozwił w dygresjach, jak wije się Andrejewski Uzwiz.
Tymczasem nad Kijowem zapadł zmrok, a Konaszewicz-Sahajdaczny na Padole macha do nas buławą.
Ponieważ post na oko nie ustępuje rozmiarom dłuższym z moich postów, miałbym przede wszystkim ochotę zrewanżować się za kilka komentarzy cytatem: "Za długie. Nie czytałem". Ale tego nie zrobię, gdyż post bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńCo do Doktora Ż. - czytałem bodaj w średnim liceum i bardzo mi się wówczas podobał, ale to jest okres w życiu, gdy człowiek jest mocno podatny na wpływy i niesamodzielny w ocenach. Natomiast przypominam sobie historyjkę o kimś, kto był w swoim czasie odpowiedzialny za literaturę rosyjską w Czytelniku - dostał do przeczytania Doktora Żywago, który nie był jeszcze wydany chyba nigdzie w ogóle, a w Polsce po '56 wydać go było można. Przeczytał i oświadczył mniej więcej: nie, gówno, nie wydajemy. Niedługo potem Pasternak dostał Nobla. Cóż, pan ten zgadzał się z Tobą - a w uzupełnieniu można dodać, że nagrody w typie Nobla są w ogóle jedną z największych ściem, jakie ludzkość stworzyła.
Co do Bułhakowa - może w stosunku do Ukrainy poszedł w ślady Gogola, poniekąd Ukraińca-zaprzańca.
A co do Andriiwskiego - dobry przykład ścisłej korelacji urody z niepłaskością.
post jest długi, ale już trochę trwa, więc cierpliwości.
Usuń"Doktora" w liceum nie czytałem, ale więksość lektur z tamtych czasów podoba(łaby) mi się i dziś. może byłem nad wyraz dojrzały, na miarę redakcji Czytelnika, a może po prostu do dziś jestem mocno podatny na wpływy i niesamodzielny w ocenach.
co do nobli - zgoda. jest to jakiś rozdzielnik po prostu.
a "Białą Gwardię" czytałeś?
Sztuką jest wykreować ładny kawałek miasta na płaskim. Z pagórkami to każdy głupi potrafi.
Usuń"Białej Gwardii" nie czytałem.
UsuńH_Piotr -> to wykreuj.
UsuńPiotr H. -> to przeczytaj.
Niestety, nie umiem malować akwarelek, więc nie miałem czego szukać na egzaminie na WA PW.
UsuńHitlera też na Akademię nie przyjęto...
Usuńlecz wszystkiego się można nauczyć. lepiej lub gorzej, ale można.
znam liczne przykłady, że i małpę da się nauczyć rysować. ale musi ćwiczyć ;-)
Myślę, że przeciętnym mieszkańcom kijowa (obojętnie, czy ukraińsko- czy rosyjskojęzycznym) po piątej zmianie w ciągu nieco ponad roku było już wszystko jedno, byle był chleb w sklepie i byle nie dostać kulką w łeb na ulicy. Więc może naprawdę życzliwie tych (czwartych) bolszewików w lipcu 1919?
OdpowiedzUsuńcóż, rządy bolszewików to terror, głód a potem jeszcze większy terror - tyle zyskali kijowianie.
UsuńNo, ale w 1920 chyba jeszcze plusy przeważały nad minusami (w końcu głód serwowała im każda zmiana rządów co miesiąc, terror niemal każda).
Usuńale jakie plusy?
Usuńźródła, z których czerpię chronologię mówią, że bolszewicy (II raz) odznaczali się największym i bezwzględnym terrorem. może za trzecim razem już nie było kogo wyrzynać?
Polacy - afaik - kijowian nie rżnęli.
Pasternaka nie czytałem ani w liceum (wtedy akurat był jeszcze zakazany) ani później i jak widzę nie ma czego żałować. Autorów rosyjskich lubię i to nawet bardzo, ale akurat barokowe rozpasanie stylu to nie moja bajka, tudzież powieścidła szerokie jak syberyjski step (tak, wiem).
OdpowiedzUsuńA co do okrucieństw okołowojennych, to trudno tu odkrywać rzeczywistości - były, są i będą, jako też wojna będąca gwałtem samym w sobie. Czytałem ostatnio fragmenty wspomnień młodego polskiego żołnierza, walczącego na froncie polsko-wschodnim mniej-więcej wtedy, kiedy obraca się kalejdoskop wydarzeń w Kijowie, który przytoczyłeś - obie strony zadawały sobie sporo (bezsensownego zupełnie!) okrutnego cierpienia, jakby zabijanie samo w sobie to było mało.
Najgorsze, że to niczego nikogo nie nauczyło, o czym przekonujemy się codziennie z njusów.
zadawanie okrutnego cierpienia jest bardzo przyjemne i można się w nim rozsmakować.
UsuńAcha, skoro mowa o tym okresie i związanych z nim powieściach - polecam Lewą wolną. Tę czytałem dwa razy, już w dojrzalszym wieku.
OdpowiedzUsuńdziękuję, przeczytam. jeżeli zaś mówimy o wojnie polsko-bolszewickiej w literaturze, ze swej strony rekomenduję "W polu" Rembeka, fenomenalny obraz batalistyczny pęknięcia frontu pod naporem Armii Czerwonej w lipcu 1920.
UsuńDziękuję, przeczytam.
Usuńproszę.
UsuńDra Żywago usiłowałam swego czasu zaliczyć w postaci filmowej w tv, bez powodzenia, znaczy nie dałam rady do końca, rozumiem, że rozumiesz;)
OdpowiedzUsuńPrzypomniałeś mi;
miałam dwie ciotki, dwubiegunowo, że się wyrażę, wykształcone.
Obie czytały. Któregos dnia, pierwsza z nich, w ramach zachęty do, streściła mi ze łzami w oczach książkę, najpiekniejsza z przeczytanych, po którą to ksiązke udałam się prędko do ciotki drugiej, której księgozbiór imponujacy był.
Nie da rady opisac jej reakcji, kiedy usłyszała, o jaką to wspaniała lekturę, polecaną i wychwalaną, czyli "Trędowatą" mi chodzi...;)
Ale byłam dzielna - przekartkowałam, w końcu trzeba miec jakis punkt odniesienia, nie?
Bułhakowa nie czytałam, zapisuję.
rozumiem...
Usuńa znasz "Na ustach grzechu"?
'-)
Samozwaniec? Przeczytalam swego czasu wszystko, co bylo:)
UsuńJest sporo znanych książek, za które nigdy się nie wziąłem, ale nie wiem czy powinno mi z tego powodu być wstyd (bo nie znaczy to że nie czytam książek w ogóle - jeno najwyraźniej częściej w moje ręce wpadają te mniej znane). Bo nie jest mi wstyd. A może powinienem się wstydzić braku wstydu? Choróbcia.
OdpowiedzUsuńniech się wstydzi, ten kto widzi.
Usuńjak napisałem we wstępie - całe życie jest na czytanie tego, czego się jeszcze nie czytało.
mój drug z kolei szczyci się, że od matury przeczytał tylko jedną książkę beletrystyczną: "Pannę Nikt". i żyje ;-)
Nie każdy musi, ma potrzebę i w ogóle daje radę czytać. Dla jednych książką będzie Graham Greene a dla innych wypociny Kingi Rusin. Jedni się szczycą połknięciem w całości "W poszukiwaniu straconego czasu" czy "Ulissesa" a inni pocą się przy poradnikach Ibisza i Fitkau-Perepeczko.
UsuńA że w Polsce czytelnictwo leży, to już wiemy.
nikt nic nie musi. w poprzednim komentarzu chciałem napisać dokładnie właśnie, że nie czytałem jeszcze Prousta ni Joyce'a, i też się nie wstydzę. bo może jeszcze przeczytam, jeśli nie przed śmiercią, to może po.
Usuńbrawo Er, za tę końcową odpowiedż! - też mam taką nadzieję, że po śmierci przeczytam :)
OdpowiedzUsuń:-)
Usuńjest taka koncepcja...