Wielkie dzieło (pop)kultury przełomu wieków, filmowa trylogia „Matrix”, a konkretnie jej trzecia i - co zrozumiałe - ostatnia część, anonsowana była sloganem „wszystko, co ma początek, ma też swój koniec” (sic!). Porażający banał tego sformułowania przesłania nieco zawartą w nim niezmierną głębię odwiecznych, uniwersalnych prawd o Polsce i świecie współczesnym, a mówiąc inaczej: o - nomen omen - doczesności i życiu.
O tym, że wszystko ma swój kres mówi wiele dzieł, również kultury wysokiej, powstających skroś wieków (zwłaszcza w okresach dominacji postawy emocjonalno-barokowej), jak na przykład motywy vanitas w malarstwie, czy słynne strofy „Testamentu” Villona, by wspomnieć przykłady najoczywistsze. Swój kres - o dziwo - napotkało także i poprzednie zdanie.
Istnieje atoli dzieło, przypominające o tym w szczególny, bo niezamierzony, ale przez to może w jeszcze bardziej dojmująco znaczący i przedziwnie prawdziwy sposób. Mowa tu o cyklu „Die Kunst der Fuge” Jana Sebastiana Bacha, cyklu, który koronuje i sublimuje epokę polifonii w muzyce, kończąc ją tym samym symbolicznie wraz z całą epoką baroku w muzyce.
Z niezwykle gęstej materii muzycznej do zapamiętania dla przeciętnego zjadacza dźwięków jest właściwie niewiele ponad podstawowy temat pierwszego kontrapunktu. Dzieło jest bardziej teoretyczne, czyli do zgłębiania i studiów, niż praktyczne, czyli do grania. Na przykład - Bach nie określił na jaki instrument jest przeznaczone. Dlatego wykonywane jest na organach, klawesynie, fortepianie, albo grupowo: przez zespoły „dawne” (konsorty viol, Hesperion XX) lub „nowoczesne” (kwartet smyczkowy). Pomimo tego wszystkiego - wciąż jest „słuchalne”, chociaż znajduje się na antypodach względem rozrywkowego baroku, reprezentowanego choćby przez „Pory roku” Vivaldiego.
Sam cykl kończy się, a nie jest zakończony, i to jest właśnie ten czynnik czyniący dzieło tak wyjątkowym. Czynnik w gruncie rzeczy pozamuzyczny, obyczajowy, czy życiowy, a przecież nadający dziełu osobliwego dramatyzmu: otóż ostatnie z ogniw cyklu, fuga XIX - na dodatek! - po wprowadzeniu motywu muzycznego opartego na sekwencji nut B A C H, a więc oznaczonych literami nazwiska twórcy, urywa się „w pół zdania”, albo wręcz „w pół słowa”, wybrzmiewając krótką frazą jednego z głosów...
Kompozytor nie dokończył bowiem dzieła, gdyż w trakcie pracy nad nim - zakończył żywot.
Oto, jak śmierć wlała nieco prawdziwego życia w abstrakcyjne, matematycznnie wykoncypowane dzieło.
Jak ja lubię takie sepulklaria! A Bacha tyż posłucham sobie z przyjemną ością, skoro dziś Wielki Piątek.
OdpowiedzUsuńskoro :-)
Usuńsepulkralium (!) iłżeckie, notabene.
też lubię, choć obrazek w zasadzie zastępczy.
nie chciałem zestawiać filmowo-obrazkowo Kunst der Fuge z Duniya mein logon ko, choć to - jak można przeczytać (i usłyszeć, i zobaczyć) - "najlepsza piosenka R.D. Burmana"...
Skoro dziś Wielki Piątek, to nie słucha się muzyki - o czym przypomniałem sobie, wysłuchawszy sepulkarskelkralium wrzuconego przez zdradliwego blogera kusiciela Era. Ale to było wczoraj: wczorajsze wszystko właśnie osiągnęło dzisiejszy kres.
Usuńto czego można słuchać? kołatek?
Usuńa wielkie Pasje Bachowskie? a sonaty różańcowe? a wreszcie: post-rock? ;-)
Istnieje pewna grupa utworów muzyki poważnej, które - uważam - średnio rozgarnięty szympans powinien rozpoznawać. Za jeden z nich uważam toccatę d-moll pana wspomnianego w poście. Hit nad hitami - dane mi było usłyszeć to to na żywo w katedrze oliwskiej i było to piękne uczucie.
OdpowiedzUsuńCzy post-rock to coś, co nastąpiło po rocku? Czy będzie też post-country and western, post-hip hop, post-britpop?
słusznie prawisz. dla mnie, muzyka organowa jest słuchalna w zasadzie głównie w wersji live - to trochę zbyt dziwny instrument, by słuchać go w domu ;-)
Usuńniemniej wspomniany hit jest niezwykły. też miałem okazję ZOBACZYĆ jego wykonanie - chyba we Fromborku - zdziwiło mnie niezmiernie, że słynny początek grany był głównie nogami!
post-rock to taki, którego słuchając umartwiasz się jednocześnie. był też post-bop. no i jest alt-contry, które może robić za post-country.