Czy chcesz być
Murzynem?
Dawniej chciałem.
Dziś tylko chudym
brytyjskim pedałem.
Bliżej mi do tego
prezencją, poza tym
dziś wszyscy k u m a j ą
f u n k o w e k l i m a t y.
Łysa pała, broda, nagi tors. Nic dodać, nic ująć! Zacząłem
od najłatwiejszego: zapuściłem długą brodę i ogoliłem glacę. Gorzej było z
nagim torsem. No bo jak tu... Ostatecznie nic z tego nie wyszło, gdyż skóra
jakoś mi nie ściemniała na szuwaks. Tylko dusza (soul!) sczerniała. Została mi też przez jakiś czas owa broda,
czyli byłem prekursorem dzisiejszych drwaloseksualnych hipsterów. Nie był to
zresztą pierwszy raz, kiedy antycypowałem modną modę spod znaku hipsterów.
Rozziew czasowy jednak był zawsze tak duży, że nie mogę mienić się trendsetterem.
Zostawmy jednak tę tematykę na nieokreślone później i
przyjrzyjmy się płycie, która zmiotła mnie na podłogę, gdy za drugim razem
położyłem ją na talerzu gramofonu. (Tak już mam, pierwsze przesłuchania często
pozostawiają mnie obojętnym - bo jak może podobać mi się muzyka, której jeszcze
nie słyszałem?). Druga płyta Isaaca Hayesa: Hot
Buttered Soul. A więc już w tytule zapowiadająca się soulowo, gorąco i
tłusto! Aczkolwiek szczególny to soul.
Tru-tu, bu-dum.
Po bębnowym zagajeniu rozwleka się smyczkoidalna membrana na
tle wirujących tarcz organu Hammonda. Z niebytu wyłania się też wibrująca
ostrym zdegenerowanym dźwiękiem gitara, która przejmuje wnet dowodzenie,
wykonując bardzo charakterystyczny riff, który powraca kilkakrotnie na
przestrzeni czasu utworu. Wobec tej przewagi nawet chór niewiast nieśmiało
tylko z początku daje o sobie znać.
To dość znany początek, homogenizowana do kilku małych minut
wersja tego utworu pałętała się bowiem po jakichś ścieżkach dźwiękowych filmów
i rozgłośniach radiowych. „Walk on By” to w ogóle znany kawałek, klasyk
soulowy, także i z wykonań innych wykonawców, np. z wykonania Dionne Warwick, którego nie
mogę równie szczerze nie polecić.
Tutaj jednak następuje nowatorska dekonstrukcja pop-soulowej
piosenki do utworu-monstre, dalekiego od soulowej ortodoksji. Zwłaszcza ta
gitara... Nie do wiary, ale wówczas jednak Biali mieli swoją muzykę, a Czarni
swoją. Nie pomogli ciemnoskórzy rockandrollowcy jak Chuck Berry czy Little Richard...
Dlatego tak nowatorskim miksem stała się Isaaca Hayesa wersja „Walk on By”,
szczególne arcydzieło aranżacji. Warto się wsłuchać w jego struktury.
Smętna ta pieśń unurzana jest w orkiestrowej papce z
dodatkiem acidowej gitary, organów, i rzecz jasna, sekcji rytmicznej.
Ociekający gorącą czekoladą (fuj) wokal wspomaga rzeczony chór damski. Wspólnie
pokonują kilka instrumentalnych kulminacji wieńczonych znanym riffem. Po
sześciu minutach, a więc w połowie utworu, następuje zagęszczenie tempa.
Orkiestracja dęto-smyczkowa szaleje w powtarzanym obsesyjnie motywie, aż
stopniowo wygasa. Pozostają gitara i organ, które wrzeszcząc awanturują się,
ale żadne nie chce ustąpić. W końcu rozsądza je perkusja, która tyle
nieoczekiwanym, co za krótkim solo wieńczy utwór.
Zupełnie oszalały jest też kolejny numer, może nawet
bardziej, począwszy od tytułu: „Hyperbolicsyllabicsesquedalymistic” (– jak? –
„Hyperbolicsyllabicsesquedalymistic” – aha.), jedyna autorska kompozycja
płyty.
Co tu dużo mówić. W jednej trzeciej coś jak piosenka, z
tytułowym neologizmem jako refrenem śpiewanym przez białogłowy. W pozostałej
części rytmiczna galopada z perkusyjnie traktowanym fortepianem w roli głównej,
okraszona hiphopowym iście stękaniem. Bo też i protoraperem wydawał się w tych
czasach twórca płyty. Już nawet od wyglądu zewnętrznego (ów nagi tors
przyozdobiony sutym „kajdanem”) począwszy. Wracając do muzyki: szaleństwo. Karuzela. Pęd. Zagęszczenie.
Wytchnieniem pewnym jest trzecia piosenka, w zupełnie
powściągliwy sposób potraktowana pościelowa niemal ballada „One Woman”,
opowiadająca
–
wbrew tytułowi
–
o zgubnych rozterkach wynikających z pokusy
posiadania dwóch (różnych) ukochanych. Na tle pozostałych - piosenka zupełnie
zwykła i miła. I co więcej – krótka.
Płytę wieńczy opus osiemnasto-aż-minutowe, kolejna przeróbka
cudzego dzieła, o czym zresztą dowiadujemy się na początku. Mówiony na tle
delikatnego akompaniamentu basu i perkusji oraz jednego dźwięku z organów wstęp
zajmuje tu bowiem aż osiem pierwszych minut! No, robi to pewien nastrój. Ile
jednak razy można wysłuchać tej samej opowieści przekazanej słowem mówionym?
Zwykle przeskakuję więc od razu do 8'35, kiedy utwór właściwie się zaczyna, by
wybrzmiewać przez pozostałe 10 minut. Wraca tu bogata w oboje, flety i smyczki
orkiestracja. „By the Time I Get to Phoenix”, ekspresja udręki zranionego w
uczuciach podmiotu lirycznego, rozwija się i narasta w emocjach wyrażanych i w
bombastycznej instrumentacji, i w wokalu (wykonawca w pewnym momencie ostrzega
lojalnie: „Będę teraz zawodził”!). Kulminacją epickiej opowieści jest ekspresja
organu Hammonda na tle pełnej orkiestry studia nagraniowego, którą to
kulminację koją w końcu dźwięki fortepianu. Rock and soulowy majstersztyk!
Uff!
Kilka faktów-chwastów gwoli wszelkiej skrupulatności:
Pozostałe płyty Isaaca Hayesa już tak nie porażają. Co
ciekawe, kolejna, Isaac Hayes Movement,
powtarzająca dokładnie strukturę Hot
Buttered Soul - cztery utwory-przeróbki cudzych piosenek rozdęte do połowy
strony longplaya każdy - zupełnie rozczarowuje. Niewypał jakiś! Fajne fragmenty
można znaleźć za to na ...To Be Continued
z tego samego, co poprzednia 1970 roku. Mam na myśli zwłaszcza instrumentalny
„Ike's Mood” z czarownym motywem fortepianu. Z biegiem następnych płyt wzdłuż dekady
lat 70., Hayes osuwał się coraz bardziej z funkowego soulu (soula?) w disco,
niemniej niezgorszej próby. Może tylko za bardzo uwierzył, że w istocie stanowi
jakiś seks-symbol…
I. Hayes jako filmowy bad motherfucker |
Oprócz regularnie wydawanych płyt regularnych, Hayes wziął
się za komponowanie muzyki do filmów. I w tej dziedzinie odniósł sukces
niebagatelny: w roku 1972 uhonorowano go, jako trzeciego Cz… człowieka o
ciemnej skórze w dziejach, Oscarem - za temat do filmu „Shaft”. Osobiście,
przedkładam ponad to dzieło inne ilustracje Hayesa do filmów z prężnego w
latach 70. gatunku „blacksploitation”. Na fali Oskarowego sukcesu muzyk zaczął
w tych produkcjach udzielać się aktorsko. Nie oglądałem. Pamiętam za to jego
rolę demonicznego władcy zamienionego w wielkie więzienie Manhattanu z
sensacyjnego filmu „Ucieczka z Nowego Jorku” (aż mi się łezka zakręciła, pisząc
to przypomniałem sobie bowiem, że wyświetlano go u nas w kinach, gdyśmy byli
jeszcze za smarkaci na takie filmy, za to rodzice chodzili, a potem nam je
opowiadali, jeszcze ciepłe; tak było i z „Ucieczką…”. I z „Seksmisją”, sic!). Soundtracki
Hayesa są przykładami wzorcowej funkującej ilustracji muzycznej z lat 70..
Dodać można, że i chytrusek Tarantino do dziś wyłuskuje z nich co bardziej
lśniące perełki i wstawia do swoich filmowych, hm, fantasmagorii.
O roli kucharza (głos) z animowanego serialu „South Park”
niewiele mam do powiedzenia, bo też go nie widziałem. Chyba na szczęście.
Na koniec dodam, że liderowi towarzyszy na Hot Buttered Soul instrumentalny zespół
The Bar-Kays, odrodzony jak Feniks z popiołów po katastrofie lotniczej, w
której zginęło gros uczestników jego oryginalnego składu, akompaniującego wówczas innej
czarnej gwieździe, co również zgasła w owej tragedii, i o której będzie mi wypadało
w nadchodzącej niezmordowanie przyszłości kiedyś także wspomnieć.
87. Issac Hayes - Hot Buttered Soul 1969
Abstrahując od meritum, przepraszam za wyrażenie, ja chciałam być Indianinem!
OdpowiedzUsuńrodzaj męski, nie ma pomyłki:)
(przeszło mi z wiekiem)
cd;
UsuńZdarza mi się woleć - głupio brzmi, wiem - Twoje opisy muzyki, niż ja samą, wiem, wiem, z jednej strony kadzę ci - głupio, wiem -, z drugiej obrazo-sobie-burczę, ale co poradzę? Nie znaczy, ze mi sie nie podoba, nie - tylko wolę:)
Shafta ostatnio kilka razy pokazywali w tv, ale jakoś sobie darowałam.
jeśli mi kadzisz, to wcale nie głupio. ;-)
Usuńnie oczekuję, że opisywana muzyka automatycznie trafi w gust czytelnika. miło zaś, że jest ów czytelnik :-)
może powinienem zmienić tytuł blogu na "Pokazuję to, co mi się podoba" - bo tak jest.
Shafta widziałem w nowej wersji, z Samuelem Jacksonem w roli tytułowej - siostrzeńca Shafta oryginalnego :-) nic nadzwyczajnego.
Całe szczęście, że każdemu z nas może się podobać coś innego:)
UsuńTytułu nie zmieniaj, 'sad' daje większe możliwości:)
PODtytuł, miałem na myśli ;-)
UsuńA, to co innego;)
Usuńa co bys powiedział na inna korektę - na wzięcie 'nie' w nawias?
:)
ale czemu miałoby to służyć?
UsuńA czemu miałaby w ogóle jakas zmiana słuzyć? jest dobrze, jak jest:)
Usuńdlatego jest, jak jest ;-)
UsuńPosłuchałem 15 minut, nie chwyciło. Nie wiem, czy lepiej to pisać, czy nie pisać, więc napisałem.
OdpowiedzUsuńdziwiłbym się, gdyby akurat Ciebie chwyciło.
UsuńAle 15 minut posłuchałem.
Usuńmógłbym napisać, że mnie pierwsze przesłuchanie, i to nie 15 a wszystkich minut, też nie chwyciło, ale nie wiem, czy to pisać... o, napisałem.
Usuńw sumie jednak chciałbym dożyć chwili, gdy chwyci Cię coś, jak łysy Murzyn z brodą.
albo w ogóle coś...
"gdy chwyci Cię coś, jak łysy Murzyn z brodą" - tzn. gdy chwyci mnie coś takiego jak łysy Murzyn z brodą czy gdy coś mnie chwyci tak, jak chwyta łysy Murzyn z brodą? Jeśli to pierwsze, to paru brodatych Murzynów mnie już chwyciło, np. ten i ten, ale faktycznie obaj owłosieni.
Usuńo, ten drugi to i mię chwycił. powiem więcej, najbardziej. ów pierwszy za to nie. ale w ten sposób mogę zacząć wymieniać czeredę Murzynów, którzy mnie chwycili i trzymają, owłosieni bardziej, czy mniej. a potem gromadę tych, którym chwycić się nie dałem...
UsuńOczywiście okazało się, że pierwszy utwór znam, ale nie wiedziałem, że to to.
OdpowiedzUsuńnie mówię, że nie.
UsuńKtoś kiedyś mi mówił, że "pisać o muzyce, to jak tańczyć o architekturze" ;-P
Usuńmnie też.
UsuńDomyślam się, że tego bonmotu nie wymyśliłeś sam.
UsuńO, przegapiłem dobry post. Płyta znana a lubiana.
OdpowiedzUsuńPoza tym rozumiem że był taki czas, kiedy twierdziłeś że nie jesteś biały jak Frank Black / natomiast jesteś czarny jak Barry White i chciałeś, żeby mówić do ciebie Negro, potem jednak − niczym Karl Malone − zostałeś na powrót czarnuchem, który zbielał?
szczerze podziwiam podzielanie gustów muzycznych. ;-)
Usuń