Znajdujemy się w Zelandii. Starej. A więc nie tak daleko, w porównaniu z Nową.
Znasz Veere? No jasne, że nie. Bo to nie jest jakiś przesławny cel wędrówek. Ja też nie znałem Veere, aż go zaznałem. Miasteczko jest urocze. Można rzec - skrajnie gemütlich, pardon, gezellig.
Zapraszam, akurat mamy piękny dzień sierpniowy.
Typowa niderlandzka Gemütlichkeit, pardon gezelligheid. Nota bene firanki.
Patrzymy na zabytkowy ratusz, w stylu charakterystycznym dla szeroko rozumianej okolicy (północ Europy).
Szabla światła między ratuszem a domami.
Typowy element niskoziemskiego pejzażu - most wzwodzony. Tutaj: most królowej Beatrycze (było to jeszcze przed abdykacją). Od mewek ojsrany.
Widok rynku. O, zgrozo! Drzewa! Jak to?! Przegapili dotację unijną na wycięcie i wykostkowanie??
A gdzie multimedialna fontanna?!
Nieodzowny kerk.
Nawet garaż jest tu jakże gemütlich, pardon, gezellig.
Widziemy bramę nad nadbrzeżem. Miasto było portowe. I jest nadal, choć portowość jest sportowa.
Typowe okiennice. I inne staroświeckie zdobienia.
Nadbrzeże sportowe.
Dzielni veerzańscy młodociani zejmani. A może przyjezdni. A może przepływni.
Oszczędnością i pracą Holendrzy się bogacą. No i handlem, co tu dużo mówić.
Gemütlich uliczka. Pardon, gezellig.
Refleksja natury ogólniejszej (z dedykacją dla mądrych niewiast):
Holandia słynie - od jakiejś, lekko licząc, setki lat - ze swej awangardowej architektury. Haczyk jednakże tkwi w tym, że przejawy tej architektonicznej awangardy - wobec zachowania się tam setek takich Veerów - są jak rodzynki w cieście, cieście tradycyjnego antropopejzażu. Sensem zaś ciasta jest samo ciasto, rodzynki są dodatkiem, niekoniecznym, a nawet nie każdy je sobie ceni. Stąd więc próby przeszczepiania awangardy holenderskiej proweniencji na np. nasz grunt przyrównać można do próby stworzenia gówna z rodzynkami.
Czym jeszcze, poza arcykorzystnym wyglądem zewnętrznym, odznacza się Veere?
Tutaj działał - aż zmarł - lokalny twórca, Adrianus Valerius (pochodzenia francuskiego). Poeta, historiopisarz, kompilator, kompozytor itd. - jak to bywało wówczas w modzie. Znany mi jest wyłącznie z jedynie jednej kompozycji, songu La Boree zamieszczonego na płycie "Praetorius - Dances from Terpsichore". Michael Praetorius był z kolei niemieckim (pochodzenia śląskiego) kompozytorem, kompilatorem i teoretykiem, a "Terpsichore" to zbiór tańców renesansowych jego kompozycji lub kompilacji. Jeden z tych tańców bazuje na wyżej wspomnianym songu, stąd i on sam, dla porównania, pojawia się na płycie.
Pieje Lena Hellström-Färnlöf, grają lutnie z zespołu Westra Aros Pijpare (pochodzenia szwedzkiego).
Ostrzegam: melodia niezwykle chwytliwa!
Nie jestem pewna czy ten tekst jest dla mnie, ale garaż z pewnością wymiata. A same rodzynki to faktycznie nie za bardzo. Już lepiej winogrona.
OdpowiedzUsuńMelodia obleci - taka trochę renesansowa - widzę tańczącego Zygmunta Augusta z którąś tam żoną - może być ta z Litwy.
właśnie, kto by jadł same rodzynki?
Usuńa historia Zygmunta Augusta i żony z Litwy - bardzo smutna...
Życzę Pięknych i Wesołych Świąt.
Usuń:-)
dziękuję, wzajemnie.
UsuńPan Adrian ładnie i ryneczek zadrzewiony ładnie.
OdpowiedzUsuńwysłuchaj 20 razy i Adrianus nie opuści Cię NIGDY.
UsuńWysłuchałem 19 razy i teraz się trochę boję, że niechcący włączę jeszcze raz. A są jednak czasem w życiu takie chwile, kiedy chciałoby się być zupełnie samemu.
UsuńDobrych Świąt, przy okazji!
...na przykład w Wigilię.
Usuń