24 września 2015

Grochówka!

Hipster mówi do Hipsterki: 

- Nie mogę iść na lunch. Zapomniałem mojego i-phone'a! Jak zrobię zdjęcia daniom?!

No tak - ale dawno nie było tu pornografii spożywczej, a więc pora się pokrzepić czymś dobrym.

Zawsze, od niepamiętnych czasów, we wszelkiego rodzaju kwestionariuszach i ankietach, w rubryce „ulubiona zupa” bez wahania wpisuję GROCHÓWKA. Istny więc ze mnie Hippollit Kwass!
Drugie miejsce na podium zajmuje co prawda żurek, ale jest on zjawiskiem mimo wszystko częstszym w przyrodzie i w gastronomii.

Ponieważ więc popyt na grochówkę zdecydowanie przewyższa podaż, najlepszym wyjściem z tego impasu jest przyrządzenie jej własnoręczne - ze składników i z wody - czego ilustracja na załączonych obrazkach.




Inne jeszcze skojarzenie literackie związane z tą zupą - poza wspomnianą wyżej postacią - to passus jej dotyczący w „Widnokręgu” Wiesława Myśliwskiego.

Także Mickiewicz poświęcił jej cały ustęp w „Panu Tadeuszu”, ale został on wycięty przez wydawcę, pod pozorem zapobiegania zbędnemu wydłużania dzieła...





20 września 2015

16 września 2015

Największy kibel kraju

Mówi się, że w Wersalu dworacy załatwiali swe potrzeby życiowe do kominków (?), podczas gdy na Wawelu już w XVI wieku były osobne ustępy. Nie wiem, na ile to prawda – to znaczy, jak w rzeczywistości było z tym Wersalem (może właśnie tak), i dla kogo były ustępy wawelskie – dla wszystkich?

Tak czy siak, prężna organizacja działająca na ziemiach obecnie polskich mogła pochwalić się niezwykłymi – pod względem, że tak powiem, rozmachu – urządzeniami sanitarnymi już w średniowieczu. Byli to Krzyżacy i ich danskery, czyli wieże-latryny wysunięte poza mury zamku i połączone z nim przejściem w ganku.


Skąd nazwa? Nie do końca wiadomo. Pierwsza interpretacja, z jaką się spotkałem, głosiła, że dansker malborski był wieżą wysuniętą w stronę Gdańska, i stąd wzięło się to miano. Ale są też inne teorie. Czasem można napotkać swoiste spolszczenie – „gdanisko” – ale tu z kolei podejrzewam obsesyjny antyteutonizm komuny, przejawiający się w wycinaniu germanizmów z nazw, lansowaniu rzekomej polskości Kopernika itp. Może trzeba sprawdzić u Lindego i Brücknera (choć to Niemcy).

Autorytet w postaci encyklopedii „Architektura i budownictwo” Witolda Szolgini uwzględnia atoli tylko formę „dansker”.


Danskery zachowały się trzy: w Malborku, Toruniu – gdzie latryna jest jedyną względnie nienaruszoną pozostałością zamku, oraz w Kwidzynie. Ten w Kwidzynie jest największy i rzeczywiście robi wrażenie majestatycznym ogromem – stąd tytuł niniejszego wpisu.

Co ciekawe, zamek kwidzyński, jakkolwiek związany z państwem Zakonu, nie był zamkiem stricte krzyżackim. Należał do kapituły diecezji pomezańskiej, której miasto było stolicą. Świadczy o tym już niecodzienny układ przestrzenny: zamek zrośnięty jest ze słusznych rozmiarów gotycką katedrą, a jedna z jego wież jest katedralną dzwonnicą. Po przeciwległej stronie, nad skarpą pradoliny wiślanej, króluje dansker, czyli latryna. Z sąsiedniego boku zamku wysuwa się jeszcze w podobny sposób wieża studzienna – gdzie indziej może imponowałaby rozmiarem i rozwiązaniem technicznym, tutaj jednak przyćmiewa ją dużo większy dansker.


Zamek kwidzyński – pozostający, inaczej niż Malbork, cały czas w państwie zakonnym, potem Prusach Książęcych, wreszcie w państwie niemieckim, po rok 1945 – trochę się z biegiem lat nadwerężył. Rozebrano całkiem jedno skrzydło, odsłaniając zamknięty (jak sama nazwa wskazuje) zamkowy dziedziniec. Potem jednak złapano się za głowy i trochę go porekonstruowano i poregotyzowano, jeszcze w XIX wieku, m.in. odtwarzając szczyty, także danskeru.

Sama wieża latrynna jest wyniosłym prostopadłościanem z dziurą wewnątrz, która z „kabiny” na górze wiodła nieczystości w dół do spłukującego je strumyka. Połączona jest z zamkiem długaśnym (ponad 50 metrów!) gankiem na czterech masywnych filarach i ostrołukowych arkadach. Całość, poza podstawową swą funkcją hygieniczną, pełniła oczywiście także rolę elementu obronnego, w razie czego. Ta część zamku powstała w 1384 roku.


Dzisiaj największy kibel kraju pozostaje rzecz jasna nieczynny. Zamkowe sale łącznie z gankiem i... hmm, defecatorium zajmuje miejscowe muzeum, z gatunku takich, jakich wiele (wystawa archeologiczna, historyczna, etnograficzna, przyrodnicza…), ale które zawsze mogę zwiedzić z przyjemnością graniczącą z ukontentowaniem.






12 września 2015

Jesień w Luksemburgu

Lato... Podobno ma wrócić. Z moich kalkulacji wynika, że będzie to jednak za bez mała rok.
Opieram je na doświadczeniu, które wskazuje, że nastała upokarzająca pora (3/4 roku), kiedy trzeba tracić masę czasu na żmudne dobieranie par skarpetek przed wyjściem z domu...

Wróćmyż jednak do treści krajoznawczych. Coś jesiennego, żeby wpasować się w nastrój. Proszę bardzo.

Wspomniałem, że nie wyprzedałem nablożnie jeszcze całej masy upadłościowej przeszłości. Przeszłości fotocyfrowej, o błoniastej nie wspominając. Oto przykład.
Kilka ujęć z wycieczki do miasta - i zarazem państwa - Luksemburga. Materiały z tamtych rejonów opatruję tabliczką „benefralux”, zamiast zwyczajowego „Benelux”, jako że we Francji (północno-wschodniej) bywałem również. W nazwie tej pojawia się jednak owo „lux” - od Luksemburga. Wypadałoby więc zadośćuczynić blogowo także i tej końcówce. Zdarzyło się jednak być tam tylko dwa razy - raz właściwy, i raz przejazdem (z obowiązkowym tankowaniem benzyny - z czekaniem w kolejce jak na dawnym Cepeenie, tyle że złożonej z Niemców, Francuzów i Belgów).

Ad rem Luxemburgensis. John Lennon śpiewał „nobody told me there'd be days like these”, mnie natomiast nikt nie powiedział (wcześniej), jak fantastycznym miastem jest stolica tego niewielkiego kraju w samym sercu Europy.
Mam nadzieję, że zdjęcia przybliżą to zjawisko - temu, kto nie był; a przypomną - temu, kto tam juz bawił.

Wszystko na dodatek było wówczas zabarwione śliczną gamą złotej, luksemburskiej jesieni (mogę nawet podać datę dzienną, podaję: 9 XI 2008).

Miasto, przecięte ogromnym kanionem niepozornej rzeczki (trochę przypominające tym Kamieniec Podolski), sprawia niezmiernie miłe wrażenie. Nie chodzi o legendarną zasobność, czy jakiś specjalny natłok spektakularnych zabytków. Po prostu jest spójnym, tradycyjnym skupiskiem domów, ulic, placów i ludzi. A wymiociny współczesnych architektów (dzielnica finansowo-europejska) są mało widoczne z centrum. Tylko tyle i aż tyle.










W sam raz na pół jesiennego dnia, chociaż z powodzeniem można by poszwendać się tam znowu - i dłużej.







10 września 2015

Zagadka

Lato... Zgasło w kwiecie sił. A nic tego nie zapowiadało, takie było prężne! Takie potężne! Taka jest widać kolej losu, ale koniec lata był - jak zwykle, zgodnie z tytułem ze Starszych Panów - niespodziewany.

Co tu robić? Może by tak poblogować?
Nazbierało się bowiem, za przeproszeniem, treści natury krajoznawczej. A wszak nie wyprztykałem się jeszcze z foto- i myślozasobów z przeszłości. Nie tylko np. z zeszłych, pamiętnych wakacji. Mam też następne, fantastyczne widoki Warszawy... Może więc zintensyfikować działania blogodawcze? Tylko kogo obchodzą jakieś stare rudery: dwory, zamki, kościoły... „Ludzie nie chcą oglądać zdjęć kościołów. Ludzie chcą oglądać...” No, wiadomo, co chcą oglądać.

Trudno. Intensyfikujmy, póki czas.

Oto próba rozruszania sennej atmosfery za pomocą interaktywnego konkursu.
Pytanie brzmi: gdzie zostało zrobione to (poniższe) zdjęcie?






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...