29 marca 2015

Ławra Peczerska cz. 2


Z ogromu materiału fotograficznego wyłowiłem poniektóre zdjęcia, by je wrzepić w blog. W zaraniu istnienia tego medium poczyniłem założenie, żeby nie wykładać na raz więcej niż pięć - sześć kart zdjęć. Cóż, czasem nie da rady i nie można sobie odjąć od ócz większej ich ciżby. Tak jest i tym razem. Sprytnym niemniej wybiegiem, łącząc je w mozaiki po dziewięć sztuk, udaję, że jest ich mniej.
Dlaczego uważam, że trzeba ograniczać ilość obrazków? Bo im ich mniej, tym bardziej przemawiają. Bardziej je widać. No i wreszcie, jak to się mówi, lepiej zostawiać niedosyt niż przesyt. Dlaczego jednak daję ich teraz tak dużo? Bo strasznie mi się w tej Ławrze spodobało, a z niniejszymi rozstać się - chociaż we wpisie - nie potrafię.

Spodobała mi się przede wszystkim konsekwencja kolorystyczna: kopuły świątyń są oczywiście złote, inne greatest hits mają swoje swoiste barwy. Ale cała reszta jest utrzymana w dwóch kolorach: bieli tynku i zieleni dachów i innych elementów blaszanych tą barwą pomalowanych. Niezwykłe!

Poniższe zdjęcie, to spojrzenie ogólne na Ławrę od strony miasta, na pierwszym planie ze zgoła innym założeniem urbanistycznym, o którym w swoim czasie niezawodnie jeszcze napomknę. Potem zaś ciecze kadr po kadrze cały ten gigantyczny biało-zielony - gdzieniegdzie pozłacany - kompleks cerkiewno-monasterski od środka.











26 marca 2015

Pierwszy dzień wiosny

Wiem, był już kilka dni temu, ale... lepiej cieplej, niż wcale.


21 III 2015

poprzednie transmisje:
2014
2013
2012





23 marca 2015

Kijów city

Gdy dziecięciem byłem, Telewizja Polska mignęła mi przed oczyma obrazkiem z kolarskigo Wyścigu Pokoju, który wyjątkowo (chyba) zahaczył wówczas o bratni Związek Radziecki, docierając do bratniego Kijowa. Notabene, był to rok katastrofy w Czarnobylu, więc zawodnicy sobie nieświadomie, że tak powiem, użyli. W każdym razie, z mignięcia tego wyniosłem obraz stolicy Ukrainy jako koszmarnego blokowiska przeciętego wielopasmową autostradą (po której jechali ci kolarze). I tak oto drobne fragmenty niecałej prawdy potrafią zamącić obraz na długie lata. Dopiero w wieku dojrzałym, czyli w czasie ostatniej (i pierwszej zarazem) wizyty w Kijowie, mogłem ten obraz zweryfikować z rzeczywistością i zmienić go in plus (trzeba wszak też pamiętać, że ówczesna TVP kłamała!)


Śródmieście bowiem jest porządnie metropolitalnym kawałkiem miasta z przełomu XIX i XX wieku, a więc z czasów kiedy kształtowały się światowe metropolie takie, jakimi je znamy (lub nie znamy, jak w przypadku nieszczęsnej Warszawy). Są wesołe ulice wysadzane drzewami, kamienice pełne ozdóbek, sążniste gmachy publiczne, pomniki, parki - czyli właśnie to, co składa się na porządny, za przeproszeniem, organizm miejski.
I tu właśnie chciałbym parę migawek z tej tkanki pokazać, motywem przewodnim czyniąc mniej lub bardziej udane stwory podtrzymujące elementy budowli, czyli atlasy, kariatydy itp.



Ten oryginalny budynek to kienesa, czyli świątynia karaimska. Obecnie Dom Aktora, a w niszy wejściowej babina sprzedaje majty haftowane koszule.



Bat'ko Chmielnicki na pomniku, występującym w jednej ze scen „Białej Gwardii”. Za nim - Monaster św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach. Cerkiew rozebrana do szczętu za Stalina, odbudowana od szczętu w końcówce XX wieku.



Ulica Funduklejewska (obecnie Chmielnickiego), od naocznych świadków określana mianem najelegantszej ulicy przedwojennego (oraz siłą rzeczy - czego nie mogą pamiętać - przedrewolucyjnego) Kijowa, bardziej eleganckiej niż Chreszczatyk.



Na koniec coś z innej beczki - mianowice bardzo ładna kelnerka. Trzeba tu jednak uwierzyć na słowo, nie miałem jakoś śmiałości zrobić en face'u tej istoty.






13 marca 2015

Ławra Peczerska cz.1

Zanim wnikniemy w najszacowniejsze wiekowo i duchowo partie Kijowa, posmakujmy ich przedsmaku w motywie wyrywkowo zmysłowym i wdzięcznie młodzieńczym.






6 marca 2015

Andrejewski Uzwiz

Co to jest życie? Życie to jest czas dany człowiekowi na przeczytanie tych wszystkich książek, których jeszcze nie przeczytał. 
To była uwaga natury ogólnej. A teraz szczegóły, czyli do tzw. rzeczy.
Przyszedł był niedawno, jakoś w zeszłym roku, w moim życiu moment na przeczytanie znanej, a jeszcze nie czytanej książki: „Doktor Żywago”. Mój Boże. Takiej bzdury dawno nie widziałem. W sumie władze radzieckie miały trochę racji nie uznając nobla dla Pasternaka i zabraniając mu przyjąć nagrodę... Nie - odszczekuję. Władze radzieckie racji mieć nie mogły, zwłaszcza w odniesieniu do pisarza, jak na warunki stalinowskie, bezkompromisowego i niezeszmaconego.


Może nobel należał się wówczas za samo ostatnie zdanie książki: 
Wprawdzie uzdrowienie umysłów i swoboda, których się spodziewano po wojnie, nie nastąpiły wraz ze zwycięstwem, jak tego oczekiwano, ale mimo to przeczucie wyzwolenia unosiło się w powietrzu przez wszystkie powojenne lata i stanowiło ich jedyną historyczną treść.”?


W sumie więc wartość „Doktora Żywago” widzę w napomknięciu mimochodem raz i drugi, w samej końcówce, o Gułagu, o stalinowskim terrorze, który przeczołgał do szczętu naród rosyjski, a zwłaszcza jego kwitnącą gałąź-inteligencję. Panoramą bowiem jej losów w tużprzed- i porewolucyjnej Rosji powieść ma ambicję być.
O czym jest w rzeczywistości? W rzeczywistości opowiada o perypetiach młodego lekarza, wynikających w dużej mierze z faktu, iż pragnie on wtykać swój członek w inną niewiastę, niż poślubił. W efekcie fata miotają nim po arenie wydarzeń. Bohaterami drugoplanowymi też miotają, a areną tą jest bezkres matki-Rosji. Przy tym wszystkim, protagoniści bezustannie w tym śnieżnym bezkresie na siebie wpadają, stykają się i spotykają, jakby Rosja to był Piotrków Trybunalski. Może to jakaś wielka metafora literacka, a ja się na metaforach, przenośniach i przypowieściach nie znam. W każdym razie - cierpi na tym szary realizm powieściowy...


Całość natomiast polana jest dość nieznośnym modernistycznym sosem. Zresztą, posłuchajcie:
Znieruchomiała i przez kilka chwil nie mówiła, nie myślała i nie płakała, okrywając trumnę, kwiaty i ciało całą sobą, głową, piersią, duszą i swymi dłońmi, wielkimi jak dusza. Wstrząsały nią powstrzymywane łkania. Dopóki mogła, walczyła z nimi, ale nagle stawało się to ponad jej siły, i łzy oblewały jej policzki, suknię, ręce i trumnę, do której się tuliła. Nic nie mówiła i nie myślała. Szeregi myśli, wspólnych pojęć, wiadomości i oczywistości same przez się mknęły, pędziły poprzez nią jak obłoki po niebie, jak w czasie ich dawnych nocnych rozmów. Oto, co dawało jej kiedyś szczęście i poczucie wyzwolenia. Wiedza nie umysłu, lecz serca, gorąca, przekazywana sobie nawzajem, instynktowna, spontaniczna. Takiej wiedzy pełna była i teraz, ciemnej, niepojętej wiedzy o śmierci, gotowości do niej, odwagi. Jak gdyby już dwadzieścia razy żyła na świecie, wciąż traciła Jurija Żywagę i zebrała w sercu tyle doświadczenia, że wszystko, co odczuwała i robiła przy tej trumnie, było właściwe i na miejscu. O, jakaż to była miłość, swobodna, niezwykła, do niczego nie podobna! Oboje myśleli tak, jak inni śpiewają.” I tak dalej. Rozbawienie i irytacja.


Swoją drogą, ciekawe, jak wygląda słynna holiłódzka brytyjska adaptacja tej ramoty z Omarem Shariffem, Geraldine Chaplin i Julią Christie  Aż strach pomyśleć.

Ale wiersze - „wiersze Jurija Żywagi”, umieszczone jako „aneks” - są dobre.


Pretensjonalnemu i śmiesznemu dziełu niezłomnego Pasternaka mogę przeciwstawić dziełko mniejsze, bardziej intymne, zakrojone na skromniejszą skalę i choć dorównujące może „Doktorowi” pewnym sentymentalizmem, to napisane z autentycznym, niekłamanym talentem, a co więcej z czystoludzką prostotą.
Powieścią na podobny temat, czy o podobnym motywie (rosyjskiej inteligencji stojącej w obliczu kopania jej po tyłku przez historię), którą potencjalnemu latającemu czytelnikowi mogę polecić z czystym sercem i lśniącym sumieniem o aromacie pigwy (zaczynam jak Pasternak?), jest „Biała Gwardia” Bułhakowa. Jednego z moich, notabene, ulubionych opowiadaczy. I także przeczołganego przez System, choć nie aż tak, jak Mandelsztam, Pilniak, czy ci bohaterowie „Doktora Żywago”, którzy spotykają się w epilogu...


Zakrojenie to dotyczy zarówno skali czasu, jak i obszaru geograficznego, w jakim poruszają się postacie. Książka opowiada bowiem o tym niezwykłym - a trochę i nieznanym szerzej, jak się zdaje - okresie historii Kijowa, kiedy i stolica ta, i autor byli świadkami „dziesięciu kolejnych zmian władzy”.
Podobnie jednak, jak i inne wczesne dziełka Bułhakowa, przepełnione jest miłością do rodzinnego miasta, a taka miłość zasługuje na naszą sympatię i szacunek. Aczkolwiek dociera się tu do problemu, jak to się mówi: na czasie. Bułhakow jest Rosjaninem, a jego Kijów jest miastem rosyjskim.
Z tym zrusyfikowaniem - choć z pewnością innym niż wiek temu - zetknęliśmy się osobiście w czasie naszej wakacyjnej ukrainistyki półtora roku temu. Język rosyjski wydaje się dominować w stolicy Ukrainy. Co dopiero musi być tam, na wschodzie tego kraju?


Wróćmy jednak do Bułhakowa, literatury, historii i geografii.
Spróbujmy wyliczyć te „dziesięć zmian władzy”, w Kijowie w okresie Wielkiej Wojny i Rewolucji, o których pisał:
1. car - wiadomo, do III.1917
2. rząd Kiereńskiego po rewolucji lutowej, III.1917
3. Centralna Rada Ukraińskiej Republiki Ludowej, XI.1917
4. bolszewicy (I raz), II.1918
5. CR i Niemcy, III.1918
6. „Hetman” Skoropadski, IV.1918
7. Dyrektoriat Państwa Ukraińskiego (Petlura), XII.1918
8. bolszewicy (II raz), II.1919
9. Ukraińska Armia Halicka, VIII.1919
10. „Biali” - Denikin, IX.1919
11. bolszewicy (III raz), XII.1919
12. Polacy i Petlura, V.1920
13. bolszewicy (IV raz), VI.1920

A więc nie dziesięć, a dwanaście. Z tym, że ostatnich Bułhakow już nie doświadczył. Polaków w Kijowie nie doczekał się, bo wcześniej zmobilizowała go „Biała” Armia Ochotnicza Denikina i wywiozła jako lekarza wojskowego na Kaukaz...
No, Ukraińców zaś Bułhakow nie kochał, a Petlury wręcz nienawidził. Niestety uczucia te nie wzięły się znikąd - motyw zakatowania w zimową noc przy kijowskim moście Żyda przez ukraińskiego atamana powraca w tylu utworach pisarza, że wydaje się być naocznym świadectwem. Chociaż - należy dodać - okrucieństwo było ówczesną normą postępowania każdej ze stron obrotowej sceny politycznej.


Co z geografią? Geografią „Białej Gwardii” jest czule nienazwane z nazwy miasto Kijów, a jej epicentrum - dom rodziny Turbinów przy „Aleksiejewskim Zjeździe”, numer 13.
Tak więc książka zalicza się do tego niezwykle cennego i cenionego przeze mnie odłamu literatury, który opisuje konkretne i namacalne miejsca oraz obiekty. Wspomniany dom znajduje się w połowie Andrzejewskiego - jak w rzeczywistości brzmi jego nazwa - Zjazdu, krętej i - jak owa nazwa wskazuje - opadającej ku rzece ulicy porastanej rozmaitymi domkami z ubiegłych stuleci, a której nazwa bierze się od górującego nad nią soboru świętego Andrzeja w stylu rusko-barokowym. Sam Bułhakow - w młodości - mieszkał przy Andrejewskim Uzwizie, co wraz z faktem, iż był z wykształcenia lekarzem, pozwala dostrzec w głównym bohaterze powieści autobiograficzne połyski...
Aha. No i opisuje te zmiany władzy, prowokacje, tłum, te bezsensowne obrony i żenujące natarcia, te niepotrzebne śmierci... Jakoś znajome.

Trochę mi się ten wpis rozwił w dygresjach, jak wije się Andrejewski Uzwiz.
Tymczasem nad Kijowem zapadł zmrok, a Konaszewicz-Sahajdaczny na Padole macha do nas buławą.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...