Ponieważ dziś Sobota – Wielka Sobota – to i na blogu Sobota.
Jako że zaś starą tradycją wielkosobotnią (także warszawską) jest odwiedzanie tzw. grobów, więc aby trochę pozostać w klimacie, zapraszam do odwiedzenia grobów sobockich.Ściślej: nagrobków. I nie tylko sobockich, ale i Sobockich.
W istocie mamy do czynienia z kolejnym ex-miastem o średniowiecznym rodowodzie a obecnie wsią, leżącym (albo leżącą) tuż za granicą historycznego Mazowsza, która biegła w tej okolicy wzdłuż Bzury.
W czasach dawnych Sobota stanowiła własność rodu Sobockich herbu Doliwa, którzy pobudowali kościół i dwór.
I w tymże właśnie kościele parafialnym, usytuowanym dość nietypowo, bo przy rynku, znajduje się zespolik renesansowych nagrobków. Ciekawy – jak to zwykle – sam w sobie, ale też ze względu na ich pewną szczególną szczególność.
Pierwszy to piętrowy nagrobek Tomasza (†1527) i Jana (†1540) Sobockich. Nie pierwszy to piętrowy nagrobek pokazywany w niniejszym blogu, ale tym razem jest to pierwszy piętrowy nagrobek.
O co chodzi? Dość oryginalne względem reszty świata rozwiązanie zostało wypracowane w warsztacie Jana Marii Padovana Moski, artysty – jak sam przydomek wskazuje – rodem z Padwy, należącego do „drugiego rzutu” włoskich gastarbeiterów w Polsce epoki Odrodzenia.
A po raz pierwszy - w latach 40. XVI wieku - zrealizowano je właśnie w Sobocie. Jak dotąd gościły na łamach renesansowe „piętrusy” małżeńskie. Tutaj zobrazowani są ojciec i syn.
(Czyli tak, jak w przypadku najbardziej znanego pionowego spiętrzenia rzeźb renesansowych: nagrobków dwóch kolejnych królów Zygmuntów w ich kaplicy wawelskiej. Ale tam mamy do czynienia ze składakiem, którego powstanie rozciągnięte jest na prawie 50 lat.)
Po drugiej stronie prezbiterium wznosi się nagrobek pojedynczy, ale nie mniej oryginalny. A nawet bardziej. Jest to epitafium kolejnego Sobockiego i na dodatek kolejnego Tomasza (†1548). Powstało odrobinę później niż dublet z przeciwnej ściany, bo około 1550 roku.
Zestaw sobockich sepulkraliów uzupełnia późniejszy o dwie i pół epoki pomnik Cypriana Zawiszy, zgasłego w roku 1827 jak pochodnia, którą trzyma klasycystyczny młodzian (nie załapała się na zdjęcie).
Rodzina Zawiszów była w posiadaniu dóbr sobockich w XVIII i XIX wieku, i z niej (i z rodziny, i z Soboty) pochodził partyzant popowstaniowy, Artur, powieszony w 1833 u rogatek Warszawy, w miejscu, które dziś nazywa się placem Zawiszy. Ów Cyprian był krewnym (może ojcem?) Artura.
Ostatnie spojrzenie przez obiektyw rzucam na sklepienie, okraszone w całości sweet polichromią w guście młodopolskim.
To tyle ze środka fary. Trzeba wychodzić, bo ksiądz proboszcz już podzwania w drzwiach kluczami.
Ale warto przyjrzeć się budowli i zewnątrz.