21 czerwca 2012

Switłana Nianio

Gdy mówi się o płytach, wiadomo, że to muzyka jest najważniejsza. Ale jakże cieszy serce a duszę wzrusza, jeśli i samo opakowanie stoi (?) na wysokim poziomie. Gdy pierwszy raz usłyszałem, że dyskografia jakiejś grupy zostanie wznowiona na kompaktach w formie "vinyl replica" niezmiernie się ucieszyłem. Wyobraziłem se bowiem, że małe płytki będą znów schowane w dużych (30x30) kopertach. A figę.
Szkoda, bo krom wszelkich przewag natury utylitarnej kompaktu nad winylem, niestety traci się dużo od strony graficzno-artystycznej.

Ale czasem udaje się wydawcy wyrwać ze sztampy "plastikowego kondomu" (sformułowanie K.W.) oprawy CD. Opisując muzykę huculską Rodziny Tafijczuków, wspomniałem, że to dwie z trzech najpiękniej wydanych płyt, jakie zdarzyło mi się mieć. Cóż zatem jest trzecią? Trzecią jest - nie da się tego nijak ukryć - również wydana przez tę samą wytwórnię KOKA płyta z muzyką ukraińskiej artystki:  Kytytsi Switłany Nianio. Podobnie jak tamte, jest rozkładanym pudełeczkiem z surowej, recyklowanej tektury i takiegoż szarego papieru. Pudełeczko, oprócz płyty i książeczki z informacjami zawiera kieszeń z kilkoma odbitkami grafik autorki. Również na szarym makulaturowym papierze.

O muzyce, tak się szczęśliwie składa, nie muszę się fatygować pisaniem. Zrobili to za mnie fachowcy, których twórczość można poczytać na stronach Serpent(a). Generalnie wszystko się zgadza - mariaż tradycji ukraińskich dumek z rock-awangardą, zgadza się też podobieństwo do naszego Księżyca z lat 90-tych. Reszta - to już autorska licentia poetica recenzentów. W ramach dodania czegoś od siebie, dodam od siebie, że jest to szczególnie ważna płyta ze względów wspomnieniowo-sentymentalnych i kojarzy się z najmilszymi wydarzeniami życia. Zatem na "bezludną wyspę" trafiłaby nie tylko ze względów na zawartość muzyczną... Choć muzyka jest wpaniała: ten szklany podźwięk Rhodesa, to harmonium, ten głos wreszcie. Anielski, ale pociągnięty i lekką chrypeczką. Wreszcie i same kompozycje. Tęsknota w nich i piękno zaklęte.

Płytę wydano w 1999, a kupiliśmy ją sobie w prezencie dwa lata później.
Co się stało od tamtego czasu ze Switłaną Nianio? Słuch o niej zaginął. Jeśli miałbym zgadywać - to pewnie urodziła dziatwę i zarabia na chleb ucząc muzyki (albo plastyki?) w jakiejś lwowskiej podstawówce.


Dla zainteresowanych tradycyjnie - przykład twórczości zespołu, w którym artystka (jeszcze jako Switłana Ochrimenko) grała i śpiewała przed debiutem solowym - Wiedeń śpi z płyty (a właściwie kasety, bo chyba nigdy nie przybrał ten materiał kolistej formy) zespołu Cukor Biła Smert'. Oraz utwór zamykający płytę Kytytsi - Głos Acherontu. Żeby nie było, że odstawia się tu jakieś szczególnie bezczelne piractwo, zmonotowałem muzykę z obrazkami i wrzuciłżem na YT.
A i Cukor, i Kytytsi można jeszcze znaleźć w sklepie Serpent(a). Niestety już tylko - cha cha - na kasetach!



96. Svitlana Nianio - Kytytsi





19 czerwca 2012

17 czerwca 2012

Kościół w Jazgarzewie

Nieopodal Piaseczna pod Warszawą, nad Jeziorką, wznosi się malowniczo kościół w Jazgarzewie.
Niejednokrotnie przejeżdżając tamtędy obiecywałem sobie przyjrzeć się bliżej temu zgrabnemu budynkowi.
Aż wreszcie, jak to bywa, nastał i ów dzień. 


Istniał tu wcześniej kościół XVIII-wieczny, ale podobnie jak podwarszawskie świątynie w Brochowie i Lipiu, pogniótł go walec przetaczającego się frontu I Wojny Światowej. Coś mi się zdaje, że ówczesna artyleria lubiła wstrzeliwać się biorąc na cel kościelne wieże. W każdym razie, w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, pierwotny kościół jazgarzewski nie został zrekonstruowany. Zbudowano nowy - w 1929 roku.


Któż zaś był projektantem? Znany nam dobrze Konstanty Sylwin Jakimowicz. Przytomny ów budowniczy zajmował stanowisko architekta Archidiecezji Warszawskiej. A więc był tym dla budownictwa sakralnego okolic Warszawy tym, kim Romuald Miller dla budownictwa kolejowego. Choć i w tej ostatniej dziedzinie miał Jakimowicz wybitne osiągnięcia - o nich w przyszłości.


Kościół utrzymany jest (inaczej niż późniejsze projekty sakralne Jakimowicza) w harmonijnej stylistyce architektury rodzimej, to znaczy: czerpiącej formy i natchnienie z krajowego budownictwa stuleci od XVI do XIX, ze szczególnym uwzględnieniem lokalnej transformacji renesansu przez manieryzm do baroku. Czyli początków XVII wieku.


Poza formami i detalami budowli szczególnie piękne wydaje się fantastyczne pokrycie dachu w systemie mnich-mniszka  (a więc godnym budowli sakralnej). No i samo położenie, jak się rzekło - malownicze. Szkoda, że pozostała substancja architektoniczna wsi - jak to zwykle - pozostawia wiele do życzenia.


Ciekawostka na dobranoc: w pobliżu znajduje się osada, której nazwa - pochodna od Jazgarzewa - czyli Jazgarzewszczyzna, jest ponoć najdłuższą nazwą geograficzną w Polsce. Szkoda, że nie zakwaterowano tam jakiejś zagranicznej drużyny piłkarskiej na EŁRO. Dobranoc.





14 czerwca 2012

Vintage


Zdjęcie zostało zrobione z okna lokalu, gdzie zakwaterowany byłem w pierwszym roku życia, i w tym właśnie czasie. Siłą rzeczy więc nie jest to moje wspomnienie ze skanera. Widnieje na nim nasza limuzyna produkcji DDR, którą atoli jeszcze jak przez mgłę spalin pamiętam.





12 czerwca 2012

Sociétés d'amour

Wśród ówczesnych miast europejskich obok Paryża, Londynu i Berlina właśnie Moskwa i Petersburg przodowały pod względem liczby i rozmachu działalności rozmaitych półtajnych towarzystw „zakonów” i „akademii” erotycznych, do których należeli przedstawiciele warstw uprzywilejowanych obojga płci. Istnienie w XVIII wieku tego rodzaju towarzystw rozrywkowych należy do najmniej znanych elementów ówczesnej obyczajowości, a przecież instytucji tego rodzaju były w całej Europie dosłownie setki. Pojawiły się one we Francji już w końcu XVII wieku, działały bez przeszkód do wybuchu Wielkiej Rewolucji; naśladownictwo i moda przyczyniły się do utworzenia podobnych związków w wielu innych krajach, również i w Rosji, gdzie funkcjonowały one jeszcze w pierwszych latach wieku XIX. Najważniejszym celem rozmaitych sociétés d'amour było teoretyczne i praktyczne zarazem badanie erotyzmu we wszystkich jego przejawach. Zgodnie z duchem epoki praktyki tego rodzaju ubierano często w formę doświadczeń i obserwacji quasi-naukowych, a swawolna gromada libertynów z udaną powagą narzucała sobie zazwyczaj statut i regulamin swojego rodzaju towarzystwa naukowego czy akademii literackiej, której członkowie podejmowali wyrafinowane eksperymenty seksualne, aby wyniki swoich obserwacji przedstawić współtowarzyszom w formie żartobliwych wykładów. Otaczająca te praktyki tajemnica i poufne zebrania z wyszukanym rytuałem (w drugiej połowie XVIII wieku tego rodzaju zabawy prowadzono na przykład w ramach wolnomularskich lóż kobiecych, tak zwanej maçonnerie d’adoption) drażniły przyjemnie stępiałe nerwy libertynów obojga płci. Poziom tych zabaw zależał oczywiście od kultury ich uczestników; trudno się jednak dziwić, że w większości wypadków sociétés d'amour ewoluowały w kierunku wyrafinowanych klubów rozpusty, gdzie praktykowano promiskuityzm erotyczny w ogóle bez usprawiedliwiania swoich zainteresowań pozorami intencji badawczych.
Źródła do historii wszelkiego rodzaju XVIII-wiecznych sociétés d'amour zostały w następnym stuleciu w większości zniszczone, badania nad tym ciekawym zjawiskiem obyczajowym są więc dzisiaj bardzo trudne.


Dzieło popularnohistoryczne, z którego pochodzi cytat - stanowiący jedno z wprowadzeń w tło epoki mojego ulubionego XVIII stulecia - powróci wkrótce również w dziale "postacie".





10 czerwca 2012

7 czerwca 2012

5 czerwca 2012

Drzwi drewniane znad Narwi

Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Pomnij odwiedzić tam skansen,
Gdzie Narew toczy przez Kurpie swe tonie
A świat się jawi jak sam sen.

Czy jakoś tak... A więc odprysk z wyprawy nieformalnej grupy krajoznawczej z Warszawy. Drzwi ludowe:






Bonus: spojrzenie przez drzwi na Narew. Tę naszą Narew...






2 czerwca 2012

Świat młodych kapust

Gdy rok niemal temu założył żem taki oto blog, napisałem, jakimi to powabami obdarza nas przełom wiosny i lata. Jednym z wymienionych była młoda kapusta kiszona. Nie spotkało się to z należnym zrozumieniem, a przeciwnie - spotkało się to z nienależnym niezrozumieniem. Ale co tu się dziwić.
Skoro więc jest to "sad rzeczy", niech i wyrośnie w nim trochę pożywienia. Nie chcę w ten sposób dać do zrozumienia, że moje życie sprowadza się wyłącznie do jedzenia kapusty, ale tak właśnie jest.
Za frykasy tego typu oddałbym wszystkie słodkie łakocie świata - bo za nimi nie przepadam.




Tym bardziej warto odnotować ten fakt (?), że po zjedzeniu pojawiły się wizje: coś jakby biały budynek w stylu kolonialnym, przed którym rosną palmy w donicach. Wszystko skąpane w ostrym karaibskim słońcu. Skądś słychać pokrzykiwanie egzotyczne ptaków... Przygrywają też mariachi. W sercu zaś rodzi się spokój, można wręcz na moment zapomnieć o fiasku ugody hadziackiej...



APENDYKS!  bardziej à propos nawet byłoby wspomnieć nie o ugodzie hadziackiej, a o polskiej klęsce pod Batohem i jej smutnych konsekwencjach - gdyż właśnie mija najbardziej okrągła - bo 360 rocznica tych wydarzeń.






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...