Aby wyrobić sobie własny ogląd, postanowiłem któregoś letniego dnia odbyć ruch. I to na świeżym powietrzu, nie byle gdzie - w zzieleniałych płucach Polski. Krótko mówiąc: na Warmii (i Mazurach). Opracowałem trasę około stukilometrowa, Reszel - Olsztyn via Święta Lipka itp.
Nigdy wcześniej w Reszlu i okolicy nie byłem, więc tym ciekawiej nęcąco jawiła się wycieczka. Lecz w tym tkwiło też ziarno zguby. Drugie zaś (ziarno) w tym, że nie pojechałem sam, a zez z przyjacielem.
Wylądowaliśmy na miejscu po podróży pociągowej. Wszystko było początkowo w porządku: potoczyliśmy się pofałdowaną i krętą warmińską drogą od stacji do odległego o kilka mil miasteczka.
Ale
na
miejscu
okazało się, że jednak trudno nam będzie z niego wyjechać...
Jakiś czas temu w ręce wpadła mi księga psychologiczna - nie to, bym ją czytał - ale zajrzałem - w której autor postuluje wciąż i wciąż, iż należy zmierzyć się z prawdą, by uzyskać upragnioną równowagę psychiczną. "We have to face the truth" - slogan ten w niemal niezmiennym brzmieniu punktował każdy bez mała akapit tekstu!
Przypomniała mi się ta mądralistyczna publikacja w Reszlu. Zdałem sobie sprawę, iż czas zmierzyć się z prawdą: wolimy pobyć w miasteczku, niż pedałować 100 kilometrów przez pola i lasy.
Ruszyliśmy więc zwiedzać i doznawać. Na koniec wstąpiliśmy do cukierni i skróciwszy pierwotnie zakładaną trasę o 2/3, złapali pociąg powrotny do Olsztyna, gdzie z kolei (wysiadłszy) udaliśmy się na zasłużony obiad.
Energia zachowana.
Fotoplon pobytu zaś w Reszlu - miejscu pięknym i prawdziwym - jak następuje:
Jakiś czas temu w ręce wpadła mi księga psychologiczna - nie to, bym ją czytał - ale zajrzałem - w której autor postuluje wciąż i wciąż, iż należy zmierzyć się z prawdą, by uzyskać upragnioną równowagę psychiczną. "We have to face the truth" - slogan ten w niemal niezmiennym brzmieniu punktował każdy bez mała akapit tekstu!
Przypomniała mi się ta mądralistyczna publikacja w Reszlu. Zdałem sobie sprawę, iż czas zmierzyć się z prawdą: wolimy pobyć w miasteczku, niż pedałować 100 kilometrów przez pola i lasy.
Ruszyliśmy więc zwiedzać i doznawać. Na koniec wstąpiliśmy do cukierni i skróciwszy pierwotnie zakładaną trasę o 2/3, złapali pociąg powrotny do Olsztyna, gdzie z kolei (wysiadłszy) udaliśmy się na zasłużony obiad.
Energia zachowana.
Fotoplon pobytu zaś w Reszlu - miejscu pięknym i prawdziwym - jak następuje:
Niektórzy mają tak, a niektórzy motorki z tyłu. Ostatnimi czasy z kolegą Zgrozą planowaliśmy zwiedzić stacjonarnie Górę Kalwarię, a skończyło się na marszu przed nadwiślańskie błota ;-)
OdpowiedzUsuńteż tak miałem - do mostu kolejowego, niejednokroć ;-)
Usuńa w Turowicach i Brześcach byli? bo sześć lat temu się odgrażałeś ;-)
UsuńMost kolejowy odhaczony, ale dworki po drodze z Kalwarii minięte tylko linią autobusową podmiejską. I tak ledwo biegiem zdążyliśmy na ciapąg powrotny...
Usuńjest do czego wracać. mnie ciągnie do Baniochy...
UsuńA jest w Baniosze coś specjalnego? Mnie (poza wysypiskiem śmieci) kojarzy się głównie ze sklepem na moim ursynowskim osiedlu, zaopatrywanym z tamtejszego PGR. Podejrzewam, że w warunkach gospodarki wolnorynkowej był to już tylko relikt zachowany w języku mieszkańców, ale zdarzało się że mama posyłała mnie po bułki „do Baniochy”.
Usuńnic specjalnego, ale mnie ciągnie ;-)
UsuńNo, ale Autor pojechał...
OdpowiedzUsuńno właśnie znowuż nie tak bardzo.
UsuńAleż, ależ. Podtrzymuję, mimo aż tak równego porąbania & wszystkiego, co może można by jakoś inaczej, no i w ogóle ten.
Usuńa zatem, panie, znakiem tego, proszę ciebie... nie wiem. pozdrawiam.
UsuńO, to ja miałem odwrotnie w Szydłowcu. Pojechałem doń, wysiadłem na stacji i okazało się, że samo miasto jest parę km od pociągu. Na szczęście jakoś dotarłem a wyjechałem PKS-em do Kielc bez problemu.
OdpowiedzUsuńno tak, tam jest wyjątkowo daleko do stacji.
UsuńReszel znam, okolice też. Błąd był na etapie planowania. Trzeba było zaplabować wypad na dwa dni.
OdpowiedzUsuńpomysł niby dobry, z drugiej strony wymagający zaawansowanej logistyki tudzież targania ze sobą jakichś klamotów...
UsuńOoo, wreszcie starą plebanię odremontowali. Kiedyś na studiach robiliśmy projekty w oparciu o Reszel i wtedy miałam okazję odkryć to miejsce. Nawet nocowałam na zamku. Po wielu latach wróciłam odwiedzić ponownie, lepszą porą roku, żeby nie chować się po bramach przed szalejącą śnieżycą co 20 minut na zmianę z dzikim słońcem. Bardzo fajne miejsce, jak i sama Warmia. Fajnie jest nad rzeką poniżej murów, znaleźliśmy kiedyś skrót na dół, ciekawe czy ta dziura jeszcze istnieje.
OdpowiedzUsuńteż się ucieszyłem, bo choć w Reszlu byłem pierwszy raz, to ujęcie z wieży zamkowej z niszczejącą plebanią widywałem przez lata, w sieci i niesieci ;-)
UsuńTeż tak miałem w Reszlu. Dopadła mnie dziwna, wielce niezrozumiała chęć przejścia do osiadlego trybu życia 😃 Udało mi się ją zwalczyć dopiero po 40 minutach...
OdpowiedzUsuń"Reszel - daj się obezwładnić" ;-)
Usuń