Interwał międzywpisowy rozkroczył się na rekordowy dystans, przekraczając granicę przyzwoitości. Ale jak tu go skracać, gdy połowę czasu poświęcam na jedzenie czereśni, połowę na jedzenie bobu, a połowę na pozostałe rzeczy? Czerwiec, głupcze!
Czas daje jednak pierwszy, niegroźny prztyczek w nos: dzień jest już krótszy od najdłuższego. Na dodatek, jakby w zmowie, upał zelżał. Cóż można zrobić?
Może zasilić blog niepotrzebnym wpisem?
Mój ulubiony, a chyba szerszej nieznany publicysta (ulubiony, bo innych lubianych ni nielubianych publicystów nie mam, a ten odznacza się stylem szczególnie bliskim memu sercu i takąż zdystansowaną trzeźwością) celnie ongiś wypunktował znaną szerzej pisarkę oraz nagradzaną, że napisała o swym bohaterze, iż czytywał m. in. Sokratesa. Czytywać go zaś w istocie nie mógł, gdyż Sokrates żadnych pism po sobie nie zostawił! Itp. - całość: tu.
Cóż, i najbłyskotliwsza pisarka ma swoje ograniczenia, a najbujniej wybujała mądralistyka swoje braki i mielizny...
Na początku liceum zetknąłem się niespodzianie ze sporym gronem aspirujących mądralistów. Mądralisci potrafili używać słów, których nie znałem, lub rozprawiali o postaciach, których nazwiska nic mi (wówczas) nie mówiły.
Znalazłem jednak sposób, by się z nich trochę ponabijać i przytrzeć nosa. Posiłkując się "Słownikiem kultury antycznej" przyswoiłem sobie definicję pewnego terminu.
Pytałem zatem ni stąd ni zowąd
- A czy ty wiesz, co to jest hemiepes?
- Nieee. ...?
Wyjaśniałem więc ze zblazowaną miną:
- To jest człon metryczny daktylicznej trypodii katalektycznej, którą w heksametrze daktylicznym odcina cezura po piątej półstopie.
- ...
Ów hemiepes stał się więc głośny w naszej części korytarza...
Po co o tym piszę? Otóż przypomniało mi się to niedawno i zarazem olśniło, że przecież najprawdopodobniej źle wymawiałem to słowo: jak "hemjepes", a należy pewnie mówić "hemi-epes" (jak np. hemisfera itp.)!
Nikt mnie jednak nie wypunktował. Dopiero teraz ja sam siebie.
Hemiepes rzeczywiście robiony był na szoner, nie za krajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakryptować lochbajtel...
OdpowiedzUsuńa najlepsze, że tam, u Tuwima, nie ma zmyślonego słowa :-)
UsuńCo mi się, nie wiem po co i dlaczego, skojarzyło z wymową słowa feeria, które niektórzy usiłują dziś pozbawić jednego e:(
OdpowiedzUsuńA za bobem nie przepadam, czeresnie moga być, zwłaszcza że słodkie tego roku, więc podjadam z przyjemnością:)
Ale, ale, oczywiście, pełne uznanie; swoją droga, ciekawam, jak długo ćwiczyłes, zanim zapamietałes, tak bez zajaknienia?
serio: "feria"? nie spotkałem się, ale to brzmi za podobnie do "ferii", czyli krótkich wakacji...
Usuńdługo nie ćwiczyłem, na pewno krócej niż przy średniej długości wierszu (swoją drogą, wierszy kazali się nam uczyć tylko w podstawówce, a to w sumie niegłupie ćwiczenie. pamięci, słuchu, wymowy...). i, jak widać, zapamietałem do dziś. aczkolwiek przyznam się na stronie, że nie jestem pewien, czy dokładnie. na szczęście chyba niewielu filologów klasycznych tu zagląda ;-)
Język polski jest znany z upraszczania, ja sama pisze feria barw, nie feeria odruchowo. Myślę, że jest to dość popularne skrócenie, tym bardziej że wymawia się tak samo. To jak z odmianą słowa kakao, tu nie wolno, a a radio już wolno, choć to dokładnie tak samo. Komputer też w oryginale pisało się przez c. :)
UsuńLavinko, sęk w tym, że nie wymawia się tak samo, powinno być fe-eria, dwa e.
Usuńwłaśnie :-) nie wiedziałem, czy dobrze rozumiem, bo dokładnie o tym Ikroopka wspomniała, a tu takie buty.
UsuńŻałuję, że w liceum nie miałam chociaż podstaw łaciny albo greki. I jakoś sensowniej wytłumaczonej historii starożytnej. Dziś jakoś nie mam do tego czasu ni ochoty.
OdpowiedzUsuńno, do nauki greki też się nie palę. przy okazji poznania cyrylicy, nauczyłem się odcyfrowywać i greckie literki, ale już bez zrozumienia słów - na ogół :-)
UsuńA wiesz że mam podobnie - w Grecji fonetyzuję alfabet zgodnie z tym co pamiętam o Cyrylicy i ... jakoś to idzie odróżnię mięsny od drogerii. Gorzej gdy do mnie mówią, wtedy pozostaje udawać greka ;-)
UsuńLavinka ma rację - zrobiono nam cholerną krzywdę kasując "klasykę", z drugiej strony my przynajmniej mieliśmy rosyjski, a obecne programy są wykastrowane nawet z tego.
czytanie Sokrate... Homera w oryginale na pewno ćwiczy umysł, kształci język, hartuje żelazowa wolę, ale... szczerze mówiąc, to się ciesze, że nie musiałem.
Usuńa podstawy łaciny mamy z automatu ;-)
Zaorałeś "niezbędnik inteligenta" i kilka innych produktów dla ćwierćinteligencji by wierzyła we własną intelektualność.
OdpowiedzUsuńWpis mega - autor pod linkiem także. z racji że Rybiński już od lat w klawiatury niebieskie puka, to chyba Stępniewski (bo i Jęczmyka trudno poczytać) moim najulubieńszym się stanie - aczkolwiek nie chwalę jajka przed rozbiciem skorupki - poczytam więcej.
dziękuję, jeśli Ci się podobało, co zalinkowałem, to zajrzyj jeszcze na "Kompromitacje" (odklikacz z prawej strony tej strony). wróble ćwierkają, że ów Ebenezer Rojt, niestrudzony w wyłapywaniu nonsensów lub/i nieprawd produkowanych przez rozmaitych mądralistów, to ta sama osoba.
Usuń;-)
Wow!!!!
UsuńUff!!!!
Hej!!!!
Wsiąkłem w te KOMPROMITACJE. Ład poznawczy i zasób wiedzy cieszy. Ale już ogrom pracy wyszukiwawczej, musi budzić najwyższe zdumienie i podziw.
tylko kto sprawdzi autora, czy ma rację?
UsuńJa to nazywam "ogólną przystawalnością" - nie ma ludzi nieomylnych, nikt nie wie wszystkiego, niczyje sądy nie są absolutne... Ale jeśli na podstawie słów tego czy innego komentatora można wysnuć wnioski, a potem te wnioski sfalsyfikować oglądem rzeczywistości za oknem... to albo traci albo zyskuje zaufanie.
UsuńCzyli co, trzy lata łaciny na nic? :(
OdpowiedzUsuńjak to rozumieć?
Usuń