...trochę się zrehabilitowałeś na sam koniec, ty draniu*. A świerszcze dziś dostały szału.
*) lipiec w Polsce był najchłodniejszy od 13 lat, doniosło usłużnie radio.
Żebyśmy to przynajmniej mieli 13 lat mniej...
31 lipca 2017
21 lipca 2017
Ormiański Kamieniec
Wyblożyłem już byłem kiedyś pozostałości ormiańskiego kościoła w Kamieńcu Podolskim. Ponieważ jednak dobrego - lub pięknego, a choćby ładnego - nigdy dosyć, teraz, czyli obecnie, kilka ujęć z b. dzielnicy ormiańskiej tego niezwykłego miasta na końcu świata.
Co do ostatniego zdjęcia, to nie mogę się zdecydować, czy lepsze poziome, z ciężarówką, czy pionowe - bez. Wobec tego daję oba. W sumie więc więcej zdjęć niż pięć. Ale dobrego - lub pięknego, a choćby ładnego... itd.
Co do ostatniego zdjęcia, to nie mogę się zdecydować, czy lepsze poziome, z ciężarówką, czy pionowe - bez. Wobec tego daję oba. W sumie więc więcej zdjęć niż pięć. Ale dobrego - lub pięknego, a choćby ładnego... itd.
14 lipca 2017
Niekonwencjonalna podróż do Tumu
Czyli wspomnienie wakacyjne
Korzystając z nadarzającej się okazji, chciałbym podzielić się na łamach wspomnieniem wakacyjnym sprzed lat. Wakacje w pełni, mało kto siedzi w internecie, nikt więc pewnie nie zaszczyci przesadną uwagą tego wpisu, lecz niech tam…
Żyjemy sobie i z pozoru niewiele się zmienia, ale jednak pewne rzeczy i zjawiska - zwłaszcza z dziedziny szeroko pojętej techniki - mniej lub bardziej postrzeżenie odchodzą w niebyt. Internet obfituje w zestawienia takich pożegnań, typu kasety magnetofonowe, dyskietki, kineskopy etc.
Prawdopodobnie żyjemy w epoce zwijania się lokalnych połączeń – zwłaszcza kolejowych. Zwłaszcza – ale i autobusem nie dojedzie się dziś wszędzie. Jest to zrozumiałe wobec faktu rozbuchanej motoryzacji narodu. Dawniej – 50 lat temu i więcej – samochód był taką rzadkością jak dziś prywatny samolot, stąd bujne wówczas sploty dróg żelaznych. Znany mi skądinąd kraj zzachodni był na przykład pokryty gęstą siecią suburbalnych tramwajów, z której przetrwały szczątki, m.in. najdłuższa trasa Europy.
Jest w tym pewien spleen pożegnań i niejasnego odchodzenia połączonego z przestawaniem.
Mało brakowało, a ominęłoby mnie doświadczenie już dziś, o ile wiem, w RP niemożliwe, a mianowicie przejazd kursowym pociągiem wąskotorowym! Ha!
Miałem w szkole (całkiem średniej) kolegę – rok niższego, że się tak wyrażę – który był wybitnym „mikolem” (slangowe określenie-skrótowiec od „miłośnik kolei”) o szczególnie wąskotorowych zainteresowaniach. Wędrował po kraju, żeby zaliczyć kolejne odcinki funkcjonujących połączeń – zarówno pasażerskich, jak i towarowych. Łącznie z tak egzotycznymi zjawiskami, jak kolejki torfowe (gleba torfowiska ma tę naturę, że trudno ją rozjeżdżać ciężkimi samochodami, dlatego dla transportu tego surowca układano wąskie tory), o kolejkach buraczanych – dowożących w czasie „kampanii” te bulwy do cukrowni – nie wspominając. Jakoś wówczas nie przejawiałem zrozumienia dla jego zamiłowań i nie zabrałem się nigdy w tego typu podróż. Dziś żałuję! Nie jechałem nawet najbliższą Warszawy kolejką, Piaseczno-Nowe Miasto, na którą była jeszcze okazja się załapać.
Miałem jednak – i mam do dziś – innego też kolegę, który „mikolem” był nie mniejszym. Jemu to zawdzięczam niezwykłą przejażdżkę, którą wykonaliśmy w środku gorących wakacji, lat mając 17. Celem był zabytek zamierzchłej przeszłości – romańska kolegiata w Tumie pod Łęczycą. I tam właśnie odbyliśmy naszą podróż w niecodzienny sposób łącząc środki transportu. Po kolei:
1. z Warszawy do Łodzi pociągiem standardowotorowym
2. z Łodzi do Ozorkowa tramwajem podmiejskim, dalekobieżnym
3. z Ozorkowa do Łęczycy pociągiem wąskotorowym Krośniewickich Kolei Dojazdowych
4. z Łęczycy do Tumu na tzw. piechtę
5. z Tumu do Łodzi pekaesem
6. no i powrót do domu znów pociągiem.
Przyjaciel mój zabrał w podróż nieletniego brata, który trochę marudził i narzekał, zwłaszcza gdy trzeba było przejść to półtora kilometra łąkami nadbzurnymi.
Chyba znów trwała wówczas przerwa w moich aparatach fotodających, bo nie miałem ze sobą żadnego i zilustrować opiewanej wyprawy własnym materiałem z epoki i z tamtych miejsc nijak nie mogę. Zamiast tego okraszam wpis zdjęciami ze źródeł sieciowych. Mógłbym zalinkować też piosenkę „Hymn kolejarzy wąskotorowych”, lecz po pierwsze – nigdy jej nie słyszałem, po drugie – nie przepadam za twórczością Skaldów.
Wróćmy do snucia wspomnień. Zapamiętałem błogą sielankę lipcowego dnia na stacji Ozorków Wąskotorowy. Oczekując na odjazd, rozłożyłem się leniwie na siedzeniu wąskotorowego wagonu oczekującego na odjazd, podczas gdy kolega z bratem w oczekiwaniu na odjazd krążyli w pobliżu lustrując stacyjną infrastrukturę.
Samą podróż tym środkiem transportacji – dalipan nie bardzo pamiętam. W przeciwieństwie do wcześniejszego – także jedynego w mojej karierze – przejazdu podłódzką linią tramwajową, który mi się nieco dłużył i nudził, ale z drugiej strony był też bez wątpienia ciekawy.
W Tumie bywałem potem jeszcze więcej razy i dogłębniej – łącznie z wkroczeniem na jedną zwież szacownego zabytku (choć reromanizowanego po II wojnie). Co do Łęczycy zaś, to spędziłem kilka lat później niemal dwa tygodnie w podziemiach magistratu. Uświadamiam sobie jednak, że od tamtych czasów minęło sporo wody, a i w zacnym mieście Łodzi dawno nie bawiłem. Można by znów odwiedzić tamte strony, chociaż kolejki wąskotorowe raczej nie wchodzą w grę.
A brat kolegi? Stał się jeszcze większym „mikolem”!
dedykowane torowym wędrowcom
Żyjemy sobie i z pozoru niewiele się zmienia, ale jednak pewne rzeczy i zjawiska - zwłaszcza z dziedziny szeroko pojętej techniki - mniej lub bardziej postrzeżenie odchodzą w niebyt. Internet obfituje w zestawienia takich pożegnań, typu kasety magnetofonowe, dyskietki, kineskopy etc.
Prawdopodobnie żyjemy w epoce zwijania się lokalnych połączeń – zwłaszcza kolejowych. Zwłaszcza – ale i autobusem nie dojedzie się dziś wszędzie. Jest to zrozumiałe wobec faktu rozbuchanej motoryzacji narodu. Dawniej – 50 lat temu i więcej – samochód był taką rzadkością jak dziś prywatny samolot, stąd bujne wówczas sploty dróg żelaznych. Znany mi skądinąd kraj zzachodni był na przykład pokryty gęstą siecią suburbalnych tramwajów, z której przetrwały szczątki, m.in. najdłuższa trasa Europy.
Jest w tym pewien spleen pożegnań i niejasnego odchodzenia połączonego z przestawaniem.
Mało brakowało, a ominęłoby mnie doświadczenie już dziś, o ile wiem, w RP niemożliwe, a mianowicie przejazd kursowym pociągiem wąskotorowym! Ha!
Miałem w szkole (całkiem średniej) kolegę – rok niższego, że się tak wyrażę – który był wybitnym „mikolem” (slangowe określenie-skrótowiec od „miłośnik kolei”) o szczególnie wąskotorowych zainteresowaniach. Wędrował po kraju, żeby zaliczyć kolejne odcinki funkcjonujących połączeń – zarówno pasażerskich, jak i towarowych. Łącznie z tak egzotycznymi zjawiskami, jak kolejki torfowe (gleba torfowiska ma tę naturę, że trudno ją rozjeżdżać ciężkimi samochodami, dlatego dla transportu tego surowca układano wąskie tory), o kolejkach buraczanych – dowożących w czasie „kampanii” te bulwy do cukrowni – nie wspominając. Jakoś wówczas nie przejawiałem zrozumienia dla jego zamiłowań i nie zabrałem się nigdy w tego typu podróż. Dziś żałuję! Nie jechałem nawet najbliższą Warszawy kolejką, Piaseczno-Nowe Miasto, na którą była jeszcze okazja się załapać.
Miałem jednak – i mam do dziś – innego też kolegę, który „mikolem” był nie mniejszym. Jemu to zawdzięczam niezwykłą przejażdżkę, którą wykonaliśmy w środku gorących wakacji, lat mając 17. Celem był zabytek zamierzchłej przeszłości – romańska kolegiata w Tumie pod Łęczycą. I tam właśnie odbyliśmy naszą podróż w niecodzienny sposób łącząc środki transportu. Po kolei:
1. z Warszawy do Łodzi pociągiem standardowotorowym
2. z Łodzi do Ozorkowa tramwajem podmiejskim, dalekobieżnym
3. z Ozorkowa do Łęczycy pociągiem wąskotorowym Krośniewickich Kolei Dojazdowych
4. z Łęczycy do Tumu na tzw. piechtę
5. z Tumu do Łodzi pekaesem
6. no i powrót do domu znów pociągiem.
Przyjaciel mój zabrał w podróż nieletniego brata, który trochę marudził i narzekał, zwłaszcza gdy trzeba było przejść to półtora kilometra łąkami nadbzurnymi.
Kolegiata w Tumie pod Łęczycą przed powojenną odbudową i reromanizacją. Zdjęcie z zasobów portalu Fotopolska.eu |
Chyba znów trwała wówczas przerwa w moich aparatach fotodających, bo nie miałem ze sobą żadnego i zilustrować opiewanej wyprawy własnym materiałem z epoki i z tamtych miejsc nijak nie mogę. Zamiast tego okraszam wpis zdjęciami ze źródeł sieciowych. Mógłbym zalinkować też piosenkę „Hymn kolejarzy wąskotorowych”, lecz po pierwsze – nigdy jej nie słyszałem, po drugie – nie przepadam za twórczością Skaldów.
Stacja Ozorków Wąskotorowy w zimnej szacie. Zdjęcie ze strony Fundacji Polskich Kolei Wąskotorowych: http://www.fpkw.org/?m=201110 |
Wróćmy do snucia wspomnień. Zapamiętałem błogą sielankę lipcowego dnia na stacji Ozorków Wąskotorowy. Oczekując na odjazd, rozłożyłem się leniwie na siedzeniu wąskotorowego wagonu oczekującego na odjazd, podczas gdy kolega z bratem w oczekiwaniu na odjazd krążyli w pobliżu lustrując stacyjną infrastrukturę.
To samo miejsce, jak je zapamiętałem, pociąg także. Zdjęcie ze strony miasta Ozorków: http://ozorkow.info.pl/bez-kategorii/kolejka-waskotorowa/ |
Samą podróż tym środkiem transportacji – dalipan nie bardzo pamiętam. W przeciwieństwie do wcześniejszego – także jedynego w mojej karierze – przejazdu podłódzką linią tramwajową, który mi się nieco dłużył i nudził, ale z drugiej strony był też bez wątpienia ciekawy.
Kolejka na stacji Łęczyca Wąskotorowa. Zdjęcie ze strony Łęczyca info: http://leczyca.info.pl/zatrabila-i-pojechala,news,1167,aktualnosci.html |
W Tumie bywałem potem jeszcze więcej razy i dogłębniej – łącznie z wkroczeniem na jedną zwież szacownego zabytku (choć reromanizowanego po II wojnie). Co do Łęczycy zaś, to spędziłem kilka lat później niemal dwa tygodnie w podziemiach magistratu. Uświadamiam sobie jednak, że od tamtych czasów minęło sporo wody, a i w zacnym mieście Łodzi dawno nie bawiłem. Można by znów odwiedzić tamte strony, chociaż kolejki wąskotorowe raczej nie wchodzą w grę.
A brat kolegi? Stał się jeszcze większym „mikolem”!
Kolega z bratem na innej stacji i 20 lat po opisanej wycieczce. Zdjęcie własne. |
3 lipca 2017
Nowe stwory pana W.
Krótki wstęp natury ogólnej, potem nieco namacalnego konkretu.
Sztuka wyrażająca się dotentychczas w formie malarstwa tudzież rzeźby zdechła - został smród. Niejednokrotnie mieliśmy okazję głosić tę prawdę.
Awangarda sprzed lat stu i półtorasta, która miała tchnąć nowe życie w zatęchły co nieco świat sztuki, stała się jej grabarzem.
Prowokacja artystyczna znana powszechnie pod hasłem "kopnął - rzygnął" jest świeża za pierwszym razem. Za każdym następnym potęguje dawkę śmiertelnej nudy i obnaża własną pustkę myślową. Choćby nie wiem, jak artysta podpierał się bełkotliwymi uzasadnieniami swych działań - własnymi, lub pochodzącymi od tych kleszczy sztuki, czyli jej krytyków i historyków.
Na szczęście podaż wszelkich działań artystycznych i pokrewnych jest tak obfita, że można znaleźć enklawy, w których sztuka zachowała się i trwa.
Jedną z nich jest ilustracja. W niej to utrzymane są służebne wobec odbiorcy funkcje użyteczności, sensu a także piękna.
W końcu wszak, czy dawne malarstwo i rzeźba - od malunków jaskiniowców, dzieł Fidiasza, przez freski Giotta po portrety Goi oraz pejzaże Moneta - nie były w czystej postaci ilustracją?
Znana jest u nas tzw. polska szkoła plakatu - dziś chyba ledwo żywa, ze względu na wyparcie afiszy filmowych odhollywoodzką masówką. Nie mawia się jednak o polskiej szkole ilustracji - a może powinno... Dość wspomnieć nazwiska: niedawno zmarłego profesora Stannego, Boratyńskiego, Dudzińskiego, Łoskota, Butenki, Siemaszkowej, Rychlickiego, Majchrzaka, Gaudasińskiej, Flisaka, czy - z młodszego pokolenia - Bruchnalskiego, Wasiuczyńskiej, Kołaczka, etc. - i to zawężając zjawisko do dziedziny ilustracji dziecięcej.
W tej plejadzie nie sposób pominąć Józefa Wilkonia.
Już opiewałem na łamach niniejszego kącika wynurzeń i fascynacji twórczość tego artysty, przy czym przeważnie chodzi o szczególnego rodzaju ilustrację: trójwymiarową, czyli w formie rzeźb, mówiąc po prostu. Jednym z przykładów jest warszawska karuzela na Bielanach, drugim "Arka" składowana w parku radziejowickim. Niestety, obydwa te obiekty ulegają stopniowej erozji - pierwsze za sprawą intensywnej eksploatacji, drugie na skutek działania czynników atmosferycznych oraz prawdopodobnie czysto ludzkich. Ostatnio bowiem ubyło aż sześć zwierząt od frontu, we wnętrzu zaś nie zachowało się ani jedno!
Ubytki wynagrodziło pojawienie się nowych dzieł mistrza. Są to: byk, hipopotam, słoń i lwica z małym.
Owszem, jest to działalność na poły ludyczna i dladziecięca. Ale to nie wada. Twórca jest tu przy tym prawdziwym demiurgiem, z pni drzew, kawałków drewna, nitów i gwoździ wyczarowując bestie "jak żywe", a jednocześnie naznaczone niezacieralnym piętnem swojej osobowości artystycznej. Tworzy coś z niczego, a jego twory są sztuczne w każdym znaczeniu tego słowa.
Końcowa refleksja natury ogólnej:
brak
Jedźcie do Radziejowic!
1 lipca 2017
Czereśnie w Czerwińsku
Wczesne lato, przełom czerwca i lipca. Czas łaski, Demeter bryluje na salonach i łąkach.
Poczucie rozkoszy zamącają jeno dwie rzeczy: codzienne burze atakujące znienacka i oraz popyt na czereśnie przewyższający podaż.
Dwa sady dalej mają sad czereśniowy i rok w rok o tej porze, co chwilę dawała się słyszeć salwa z fałszywej armaty (bądź dubeltówki), która ma odstraszać ptaki szpaki i inne łase na czereśnie pokraki.
Latoś cisza jak makiem wygłuszył. Wszstko przez tę s... tegoroczną wiosnę.
Tak więc czereśni jest mało, czereśnie są drogie i jakieś takie jakby kwaśniejsze...
A na przykład pięć równych lat temu, w upalny dzień 1 VII 2012 drzewka mijane na wjeździe do Czerwińska aż skrzyły się od czerwonych kulek.
Poczucie rozkoszy zamącają jeno dwie rzeczy: codzienne burze atakujące znienacka i oraz popyt na czereśnie przewyższający podaż.
Dwa sady dalej mają sad czereśniowy i rok w rok o tej porze, co chwilę dawała się słyszeć salwa z fałszywej armaty (bądź dubeltówki), która ma odstraszać ptaki szpaki i inne łase na czereśnie pokraki.
Latoś cisza jak makiem wygłuszył. Wszstko przez tę s... tegoroczną wiosnę.
Tak więc czereśni jest mało, czereśnie są drogie i jakieś takie jakby kwaśniejsze...
A na przykład pięć równych lat temu, w upalny dzień 1 VII 2012 drzewka mijane na wjeździe do Czerwińska aż skrzyły się od czerwonych kulek.