31 marca 2016

Drętwa mątwa idzie po Ciebie


Już pewnie jest pod Twoim domem. Obserwuje Cię.





26 marca 2016

Nagrobek (okruch) z Pęcic

Oj, to już rok temu w Wielką Sobotę wspomniałem o znalezisku nagrobkarstwa renesansowego - najprawdopodobniej najbliższym miasta Warszawy. Może więc należałoby wywiesić je w niniejszym kotoblogu, zwłaszcza że spontanicznie wytworzyła się tu mikrotradycja prezentowania przypadków odrodzeniowej sztuki sepulkralnej w ten dzień.

Znalezisko (nieoczekiwane!) znajduje się w Pęcicach koło Komorowa, wsi znanej z pięknego dworu, z którym nie wiadomo, co zrobić.


Nagrobek figuruje we wnęce w kościelnej kruchcie... Ba - szczątki nagrobka. Figura bez nóg, ręki, dłoni, które podobno utraciła w bohaterskich walkach 1914 roku. Żadna oprawa rzeźby także nie przetrwała, jeno inskrypcja wmurowana w ścianę przeciwległą.
A szkoda, bo widać, że rzeźbę stanowi solidny kawałek marmuru, nie tam jakiś pińczowski pińczak z Ponidzia. Sama zaś postać odznacza się artystycznie.


Nieboszczykiem pęcickim jest Andrzej Chądzyński zmarły w 1632 roku. Jak widać, renesansowość nagrobka jest wybitnie późna.
Sam kościół jest także wybitnie późnym i raczej skromnym przykładem klasycyzmu z pierwszej połowy XIX wieku. Nagrobek musiał (?) znajdować się więc w jakiejś wcześniejszej świątyni.


Skromne pozostałości rzeźby pęcickiej pozostają mimo wszystko nagrobkiem najprawdopodobniej najbliższym miasta Warszawy (nie licząc jej samej).





23 marca 2016

W poszukiwaniu wiosny (cz.2 właściwa)

Wziąłem wczoraj udział w wyprawie badawczej poszukującej wiosny. Nie znaleziono. Wymarzłem za to tak, że musiałem po powrocie zmyć błoto. Zmyć zimno. Zmyć zmrok. Zmyć deszcz.

Co znaleziono? Spleen wczesnej Wielkanocy. Zimno. Błoto. Deszcz.
Równina, nizina, gmina. Aspiryna.






itd.




22 marca 2016

W poszukiwaniu wiosny (cz.1 zastępcza)

Wziąłem dziś udział w wyprawie badawczej poszukującej wiosny. Nie znaleziono. Wymarzłem za to tak, że musiałem po powrocie skorzystać z wanny pełnej wody. Co za świetna sprawa taka wanna! A istnieją zawodnicy, którzy mówią „nieeee... po co wanna... zawsze tylko biorę prysznic”, itd. Też na ogół tylko biorę prysznic, ale dlaczego skazywać się na niemożność popływania w ciepłej wodzie? Wanna stanowi jeden z punktów rozszerzonej Karty Praw Człowieka i Obywatela, którą sobie na własny użytek rozszerzyłem.

Co zatem znaleziono? O tym w następnym odcinku. Dziś na rozgrzewkę, tudzież w ramach etykiety zastępczej, nadmieniam tylko fotografię z lata sprzed lat, chociaż i to ubiegłe dawało podobnie rozkoszne ciepełko. Temperatura  „OUT” jest oczywiście przekłamana południową ekspozycją, za to temperatura „IN” odpowiadała prawdzie. Na obrazku zaś - Aleboten oraz Fajka (mal. Ha.).






17 marca 2016

Rzucam pawia

Chwalebnie zawiesiłem jeden blog, całe siły i zasoby mogę rzucić więc na odcinek tego drugiego, czyli tego. Nie chciałbym bowiem, żeby z niego wiało sandałem, tak jak z innych blogów, których twórcy się obijają i bimbają lub nabijają z publiczności.

Nachodzą jednak często wątpliwości. Wszak to niepotrzebny blog, a ludzie nie chcą oglądać zdjęć kościołów, jak powiedziała Helen Mirren, o czym cały czas warto pamiętać. Może wobec tego zdać się na głox populi? Czemu nie? Niech to Czytelnicy, Widzowie i Przechodnie zadecydują.
Co ma być pokazywane w „Sadzie rzeczy”?

zdjęcia kościołów
zdjęcia nagich ludzi
zdjęcia kotów

Na razie rzucam pawia. No dobrze, ściślej: panią pawiową. Ale za to w asyście lub z obstawą.


Przy okazji, skoro już o samym blogowaniu jest niniejszy wpis, to naszła mnie pewna refleksja. Wiadomo, że blog żyje - jak hodowla bakteryjna na bulionie - na komentarzach, czyli widocznej reakcji, jaką wyciska na wycinku społeczeństwa. („Martwe Miasto” było wyjątkiem wynikającym z minimalistycznych założeń). No dobrze, jest to dobrowolne. Ale... Wejść na czyjś blog, przeczytać wpis i zostawić komentarz, to jak wejść do windy, którą już ktoś podróżuje, i powiedzieć mu „dzień dobry”. I odwrotnie!
Z kolei odpowiedzieć na czyjś komentarz we własnym blogu, to jak odpowiedzieć na pozdrowienie wchodzącego do windy. I odwrotnie! Nie odnieść się choćby słówkiem do komentarza, to jak milczeć w odpowiedzi na to „dzień dobry”. To też jest dozwolone. Ale...
Przynajmniej dla mnie - niezrozumiałe.

Cześć!





12 marca 2016

„The Dead City”

Równo sześć lat temu na falach cyberprzestrzeni fotografią poniższą zainaugurował żem istnienie blogu pod tytułem „The Dead City”. Wczoraj przyszła pora pożegnać ów - jak to się dziś na takie rzeczy mawia - projekt.


Skąd się wziął?
Pozwolę sobie wyartykułować parę zdań na ten temat, może kogoś zainteresują.
Nie przespałem w Mieście ani jednej nocy, a więc zgodnie z własną klasyfikacją - nigdy w nim nie mieszkałem (nie to, bym z niego nie wracał nad ranem). Był pomysł, by się tam sprowadzić, ale ostatecznie przeważyło zamiłowanie do morza, „zgubionych kapci” itp. Miasto też jest teoretycznie i tradycyjnie morskie, z morza bowiem się wzięło i morze je w końcu zabiło. Leży dziś słuszny kawałek od brzegu, a przytyka do niego tylko nibynóżką portu.
Z racji jednak przebywania we względnym podbliżu - 20 kilometrów - bywałem w nim regularnie częstym gościem. Trudno było nie bywać.


Po powrocie z tamtych rejonów, stworzyłem zestawik kilku fotografii ze zdjętym kolorem, a za to nasyconych trochę zabawą z naświetleniem, kontrastem i odcieniem. Ktoś je raz zobaczył i powiedział nieoczekiwanie: „jakie świetne zdjęcia!” Zachęciło mnie to do publicznej publikacji tej serii. Założyłem blog na góglowskiej placformie i przyjąłem formułę zawieszania jednego obrazka w każdy piątek o 21.00.
I tej zasady trzymałem się z konsekwencją godną lepszej sprawy, a blog zaczął żyć swoim życiem - tzn. rozrósł się ponad podstawowy zestaw zdjęć. Ponieważ adresowany był do widzów o m.in. międzynarodowym składzie, nadałem mu angielski tytuł wzięty wprost z angielskiej wersji tytułu opery (!), której fabuła miasta dotyczy.

W następnym roku, gdy znów zawitałem do Miasta, miałem już także i to konkretne zadanie, by nacykać materiałów z myślą o publikacji w cyberdzienniku!


Niestety, od tamtego czasu, czyli od lat bez mała pięciu, ani razu tam nie bawiłem. Fotozasoby zaczęły się więc wyczerpywać. Jakieś dwa lata temu jęły pojawiać się w „Martwym mieście” zdjęcia nieco przypadkowe i wysmażane trochę na siłę. Tak bowiem krawiec kraje, jak mu materii staje. Ostatnimi czasy nastąpiło zaś zaburzenie cotygodniowego rytmu. Aż nadeszła godzina - owszem, już jest - by przerwać cykl produkcyjny.


Wznowię ów „projekt”, jeśli znów tam kiedyś zawitam, amen. Na razie żegnam się z nim wyborem co lepszych kawałków, kończąc ulubionym zdjęciem z kormoranem.
A teraz pora przenieść motywy z Miasta do „Sadu rzeczy”, tym razem w wydaniu bardziej krajoznawczym.






10 marca 2016

Wody Ponidzia

Ach! Pod tym pompatycznym (dosłownie!) tytułem kryje się schyłek owego jednego dnia na Ponidziu, a zarazem kres ponidziańskiej trasy turystyczno-krajoznawczej (pttk).

Pora odpocząć od starodawnych, omszałych budowli, nie samym kamieniem wszak człowiek żyje.
Stąd dziś widoki wodnoprzyrodnicze: stawy hodowlane pode Wiślicą oraz tzw. królowa polskich rzek...


W szuwarach wypatrzeć można liczne peryskopy łabędzie.


Perspektywa szpalerów na grobli przypomina dzieła mistrzów niderlandzkich.


U kresu trasy i samej krainy jest jeszcze jedno atrakcyjne krajoznawczo i widokobiorczo miejsce: Nowy Korczyn.

To tutaj Nida uchodzi do Wisły. Samo (byłe) miasteczko pasuje do opisanego wcześniej typu! Ma rynek, kościół parafialny i klasztorny w pobliżu. Zrządzeniem losu, obydwie świątynie stoją dziś jednak niemal obok siebie, przy drodze krajowej nr 79, która zaburzyła co nieco tradycyjny układ urbanistyczny.
W Korczynie jest także i synagoga, a raczej jej pozostałości.

Tym razem nie zatrzymujemy się jednak. Już tu kiedyś byliśmy, a i tak jest za ciemno na zwiedzanie, czy choćby robienie zdjęć. Naszym celem jest teraz wydostanie się z Ponidzia na drugi brzeg Wisły.
Promem!


Prom płatny.
Prom kursuje w godzinach 5.15 - 22.00
Opłata 6 złotych.
Podczas przeprawy promowej pasażerowie i kierowcy zobowiązani są wysiąść.
Kierowco zahamuj pojazd!
Max. ilość pasażerów - 12.
Całkowitą odpowiedzialność za nie opuszczenie pojazdów przez pasażerów ponosi kierowca!
Prom nośność 5 ton kursuje w odstępach 10 min.
Paragon można odebrać w kasie.


KONIEC





7 marca 2016

Wiślica - kolegiata (zaw. Nagrobek z Wiślicy)

Gdy powiedziało się A, trzeba powiedzieć B (??? co to u licha miało by znaczyć?).

A więc jadziem z tym Ponidziem. W dół rzeki od prastarych wsi Chroberz i Zagość rozłożyła się arcyprastara Wiślica (nazwa ewidentnie dla zmylenia wroga, tak jak Huta Katowice zbudowana w Dąbrowie Górniczej, albo hotel „Kasprowy” leżący pod Gubałówką). Kiedyś ważny ośrodek różnego Piastowstwa. Ulubiona sedes Kazimierza Sprawiedliwego na przykład, który tu zaczynał swą karierę.

Po tych Piastach porozbijanych międzydzielnicowo pozostał pawilon archeologiczny kryjący kryptę, do którego nie udało mi się jeszcze wniknąć.

Za opiewanym właśnie pobytem w Wiślicy, wniknąć udało się za to do wewnątrz kolegiaty. Świątynia była szeroko dostępna zwiedzaczom, ale wiąże się to pewnie ze zwiększoną świadomością turystyczną dzisiejszych Wiślan.

Czym jest ten obiekt, a zwłaszcza jego wnętrze, tego moje ułomne zdjęcia nie pokażą. Powiem tylko, iż jest to wnętrze wybitne. Może nie na miarę Sainte-Chapelle w Paryżu mieście, ale na miarę Ponidzia już w tę stronę formalnie pchnięte.

Co także ciekawe, wnętrze zasadnicze - czyli korpus - jest dwunawowe, z trzema filarami pośrodku. Badacze badający budownictwo wysnuwają różne teorie na temat takiego układu przestrzennego, z pozoru mało funkcjonalnego. Nie czas, a przede wszystkim nie miejsce, by je tu streszczać. Nawet płynne wnikanie żeber sklepienia w filary (widoczne na zdjęciu poniżej) doczekało się teoretyczno-filozoficznych uzasadnień ze strony uniwersyteckich mądral.

Nie idąc tą drogą, powtórzmyż tylko, że fotografia ta nie jest nawet namiastką osobistego odczuwania nieprzeciętnej przestrzeni gotyckiego wnętrza.


Prezbiterium jest niemniej interesujące. To z kolei za sprawą pozostałości malowideł ruskich fundacji króla Władysława J.


Godne uwagi są także epitafia jakichś prałatów.


W ścianie nawy figuruje zaś nagrobek renesansowy damy! Próby zdjęcia go w całości (w znaczeniu: zrobienia fotografii) nie powiodły się z powodu ćmy i ogólnej drżączki (brak statywu). Zespolik ów rzeźbiarski jest dość skromny. Pani leży w typowej - pół śpiącej pozie (typowej dla postaci z nagrobków renesansowych, ale także i nierzadko dla mnie). Uwagę zwraca za to biała żyłka w burym marmurze, która przecina m.in. dłoń upamiętnionej tu nieboszczki.

Ta żyłka to coś, co ożywia w tajemniczy sposób kamienną rzeźbę, i wprowadza dziwny niepokój w spokój posągu oraz dynamikę w jego statykę. Takie mam wrażenie.


Zanim wyjdziemy, skierujmy zerki na same drzwi wejściowo-wyjściowe. Hebanowe.
- Cheba stare?


- Tak. Ponad nimi tkwi tablica XV-wieczna ukazująca XIV-wieczną fundację kościoła, z królem Kazimierzem prezentującym Maryi z Dzieciątkiem makietę w skali 1:100. Jest to niewątpliwie dzieło sztuki gotyckiej. A jaki napis!


Dzwonnica, stojąca luzem nieopodal, zbudowana, nawiasem mówiąc, kosztem Jana Długosza podobnie jak pobliski dom gotycki, ma interesujący portalik - w środku ostrołukowy, na zewnątrz schodkowy i oblaskowany do rytmu.


Sama faktura jej ściany jest frapująca. Wygląd à la ser zawdzięcza pierwszowojennym zmaganiom tu przedsięwziętym.


A to już po prostu jakieś okienko.


Na koniec całość zdjęta od zaplecza. Szacowna kolegiata wypiętrza się wzwyż na gotycką modłę (zdumiewająco pasujące określenie). Wygląda przy tym, jakby wody Nidy wystąpiły były kiedyś i zatopiły nawę do wysokości kilkunastu metrów.






4 marca 2016

Chroberz i Zagość

Opuściwszy gościnny Pińczów, ekspedycja ponidzioznawcza posuwając się z biegiem rzeki trafiła do prastarych wsi Chroberz i Zagość - leżących analogicznie na dwóch, przeciwnych a sąsiednich brzegach.

Celem nr jeden były nagrobki renesansowe w kościele chroberskim, celem nr dwa - relikty romańskie b. świątyni joannitów w kościele zagojskim.

Cele nie zostały osiągnięte ze względu na ogólne zamknięcie obydwu przybytków. Nie pomogło, wspomniane przy okazji opisu wizyty w Boguszycach, wydzwanianie proboszcza. Uciekł i zmylił pogonie.
W całej Starej Zagości w ogóle nie było żywego ducha. Być może cała ludność wyległa.
Koniec końców, do zobaczenia były same zewnętrza. W Chrobrzu:

- kościół na skarpie pradoliny,


- pejzaż z mostku nad wąwozem,


- stosowny portal.


Wygląda ci on, jakby się z biegiem czasu rozpadł, a potem złożono go nazad, co nosi nazwę anastylozy. A może po prostu jest nadwerężony zębem.

W Zagości za długo nie zagościliśmy ze względów wyżej wspomnianych. Stąd też ogólne rzuty na wizję lokalną oraz rozwarstwienie zewnętrznych nawarstwień.


Joannitów sprowadził nad Nidę Henryk Sandomierski, jeden z nielicznych Lechitów, którzy pofatygowali się osobiście na krucjatę do samiuśkiej Palestyny.
Już ich, zakonników-szpitalników, nie było we wsi, gdy kościół przebudowano w guście gotyckim.


W ostatnich latach obiekt został odszczotkowany, przez co świeci bielą kości słoniowej, ale stracił zarazem szlachetną patynę, jak również naturalną skorupkę ochronną, która wytwarza się na ogół na kamieniu i cegle z biegiem lat.


- W drogę! Do ujścia już blisko, a co za tym idzie, końca tego cyklu wpisowego.
- Wybitnie nudnego, dodajmy.
- Kim ty jesteś?
- Głosem Wewnętrznem, który coś ci mówi.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...