26 listopada 2016

Up on the Roof

Jest taka piosenka wyciśnięta z siebie przez p. Carole King, a także i przez innych (szczególnie lubię ją w wersji chóru pod nazwą The Drifters). Opowiada ona o rozkoszach samotnego (lub samowtór) bytowania na dachu budynku wielorodzinnego, gdy życie dopiekło, a bliźni obrzydli. Jednym słowem: dachowanie jako pacaneum na problemy Pierwszego Świata. Zwłaszcza w wielkim mieście w US&A, jak np. Nowy Jork, uwidoczniony w wielu filmach wraz ze swoimi płaskimi dachami i charakterystycznymi bańkami na wodę przeciwpożarową oraz zaludniającymi te przestrzenie różnymi outsiderami, dziwakami, wariatami itd.

U mnie w domu też jest płaski dach i teoretycznie można by nań wyjść, ale primo: nie mam klucza do klapy, secundo: nie mam emocjonalnej potrzeby resetowania psyche na dachu. Ale piosenka ładna.
A na dach - nawet nie swój - warto czasem wyleźć w celach nietuzinkowego spojrzenia na znane miejsca, o czym mam chęć nadmienić w dzisiejszym reportażu.

W pewien listopadowy, mglisty dzień parę lat temu wybraliśmy się z koleżką na róg Puławskiej i Madalińskiego w Warszawie mieście. Posłużywszy się kodem do domofonu wk... roczyliśmy do znajdującego się tam tzw. domu Wedla. Wewnątrz można podziwić malowidło Zofii Stryjeńskiej oraz ogólny nastrój przedwojennego luksusu w wydaniu modernistycznym, którego spory ochłap przetrwał tam wojnę i lata PRL-u.


Przejechać się można np. windą z elementami post-art-deco (nie wiem, na ile autentycznej w swej substancji).


Albo zachwycić dizajnerską numerologią nadźwierną.


Malowidła Stryjeńskiej nie pokażę zaś, gdyż znajduje się 1) za szkłem 2) w ciemnawym dość hallu. Prawidłowe zdjęcie fotograficzne wymagałoby więc czasu, profesjonalnego sprzętu, tudzież oświetlenia. A poza tym każdy, kto znajdzie się w Warszawie i dysponuje odpowiednio rozbudowanym parciem, może tam również zajrzeć.

Podekscytowani wycieczką w przeszłość, szturmem zdobyliśmy także nieruchomość po drugiej stronie ulicy Madalińskiego. Jest nią odizolowana kamienica o przedwojennym zrębie i powojennym uzupełnieniu wraz z klatką swoją schodową w formie wiszących tarasów Semiramidy.


Rozochoceni, kontynuowaliśmy naszą penetrację znów po północnej stronie Madalińskiego, zapuszczając się do dalszych tzw. domów Wedla. Tam zaś nie oparliśmy się pędowi poznawczemu aż na dachu.
Czemu nie? Niejednokrotnie już kierowałem się zasadą „pchaj się tak daleko, aż cię wyrzucą” (inna zasada to: „wyrzucą cię oknem - wróć drzwiami”). Nikt nie wyrzucił.

Zwracając swoje ja w głąb Mokotowa, czyli na zachód, unaocznić można sobie ukryty normalnie przed wzrokiem tłumów a interesujący detal zadaszenia nad dachem oficyny. Awangarda! Jakieś wczesne żelbety i łupiny zbrojonego orzecha. Rybiooka panorama tego:


I druga, w drugą stronę, czyli na Puławską hen, po plac Unii Lubelskiej (hej, trzymaj mnie, bo zlecę!):


Co widziemy vis-à-vis i tête-à-tête (podobno zniesiono circonflexe!)?
Widziemy piękny dom. Jest to dom doktora Flataua.
Zbudowano go w latach 20 (dom, nie doktora). Sam właściciel był nieprzeciętną postacią. Dość powiedzieć, że - neurolog - ostatnie miesiące życia poświęcił obserwacji własnego mózgu tkniętego tumorem, który wnet wykończył swą ofiarę.

Nie sposób się oprzeć jednak przykrej refleksji, że gdyby nie to, prawdopodobnie uczony dziesięć lat później wyleciałby do niebios, jak to mówią, kominem w Treblince...

Inna przykra refleksja, ale zupełnie odmiennego typu, to że widać stąd gołym okiem, iż jezdnia Puławskiej jest za szeroka. Powinno zlikwidować jej po jednym pasie w każdą stronę. Byłoby wówczas miejsce na miejsca parkingowe (z drzewem co każde dwa), ścieżkę rowerową i wreszcie - przyzwoity chodnik.
Refleksja niniejsza odnosi się zresztą nie tylko do tej ulicy...


Obok miejsca tego przez kilka ładnych lat (słownie: cztery) jeździłem do szkół (średnich), na ogół tramwajem (słownie: czwórką). I zawsze z dużym ukontentowaniem kontemplowałem w trakcie przejeżdżania widok mijany - właśnie ów dom. Co prawda miał on dużą konkurencję w postaci budynku po drugiej stronie Puławskiej, ale tam gapiłem się po prostu w drodze powrotnej.

W przeciwieństwie do wyżej wspomnianych i opisanych kamienic, dom Flataua wzniesiony jest w konserwatywnym stylu modernizującego klasycyzmu, bądź klasycyzującego modernizmu (wczesnego). Okraszony jest jońskimi pilastrami ustawionymi w wielkim porządku w środkowym skrzydle, gzymsami oraz innymi „zbrodniami na architekturze”. Szczególnie cieszą też oko drobne podziały wewnątrzokienne, które świadczą o pochodzeniu całości z lat 20. Po tej dekadzie bowiem opracowano, czy raczej rozpowszechniono u nas technologię wytwarzania większych szyb - stąd domy z lat 30., także te po drugiej stronie ulicy, mają okna trój- i czterodzielne w pionie, bez tych - zbędnych już - szprosów...

W ostatnim czasie dom Flataua przeszedł renowację połączoną z nieodzownym otynkowaniem na nowo.
Dziś więc szczyci się niezrozumiałym odcieniem sino-różowym. Podobno ludzie kochają pastelowe kolory...
Ja się zaś pytam - gdzie się podziały barwy ziemi, tak typowe dla budownictwa naszych zacnych przodków?! Na szczęście i na pamiątkę dysponuję kilkoma zdjęciami sprzed kameleonizacji budynku.
Był wówczas mocno brązowy, ale o szlachetnym odcieniu, od którego odcinały się bielą detale.
Zdjęcia zadzierające głowę są oczywiście skutkiem za wąskiej szerokości chodnika!





Tym kolorystycznym akcentem kończę relację z okolic zbiegu Madalińskiego z Puławską.


uwaga: termin pacaneum © Ewa Szumańska





14 komentarzy:

  1. O, wlasnie, takim rozowym kolorem uszlachetniono ponoc ostatnio kamienice Talowskiego przy krakowskiej Karmelickiej, rog Batorego - jak smog nieco odpusci, to podejde zrobic stosowna dokumentacje.
    Przepraszam za brak ogonkow:(
    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. breszysz! unmoglich. przecie ona ceglanny ma płaszczyk i ceglanne butki.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Alles ist moglich, leider:(
      Sprawdzę, moze to tylko plotki:)

      Usuń
    4. masz rację. może walnęli 20 cm styropianu :-0

      Usuń
  2. Te miszcze od różowości i naściennej mieszanki jajeczno-szczypiorkowej będą się smażyli w sosie własnym w specjalnym zbiorniku właśnie w tych kolorach. A my, dla odmiany po sąsiedzku, ale elegancko - w eleganckich modernistycznych bielach i brązach ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, zawsze mogło być gorzej. nie ma styropianu, nowych okien, co każde inne, no i wesołych pasów na ścianie.

      Usuń
  3. To dość dziwne uczucie, kiedy budzę się popołudniu, bo poprzedniego dnia byłem na paprapetówce, a wieczorem odkrywam, że na jednym z moich ulubionych blogów jest świeża notka poświęcona w dużej mierze budynkowi w którym to właśnie wspomniany parapet oblewałem.

    Co do kolorów tynku oraz zwężenia jezdni absolutnie się zgadzam, chociaż dla rowerów akurat najboleśniejszy jest odcinek od Dolnej do Morskiego Oka. Alternatywą jest tam albo ruchliwa Puławska, albo chodnik nielegalny, wąski i nieprzyjemny − tutaj można już przynajmniej zjechać parkiem do Chocimskiej i nią dalej popedałować aż do Placu Unii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. śledzę Cię, a coś Ty myślał?

      Usuń
    2. też jest alternatywa: tylko kawałek slalomu chodnikiem, potem zjeżdżasz Boryszewską, wnosisz rower po schodach na Wygodzie (sic), zjeżdżasz po schodach na końcu Belgijskiej, dojeżdżasz do Morskiego Oka, podjeżdżasz pod skarpę przy stawie i już jesteś na Chocimskiej.

      Usuń
  4. O kurczę...
    A ja tyle lat chodziłam tamtędy na Madalińskiego do szkółki. Szłam od Gagarina, potem w górę schodkami i Dworkową, przechodziłam Puławską...
    Ale świat jest mały...

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie, lubię widoki z góry. A co do jezdni, zgadzam się i to nie tylko tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lubię takie widoki z góry, gdzie widać rzeczy zwykle niewidoczne.

      poza tym uważam, że Aleje Jerozolimskie powinny być zniszczone! to jest, tego, zwężone.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...